"Tata był do bólu niezależny i takim pozostał do końca". Janusza Kochanowskiego wspomina jego syn Mateusz

2020-04-09, 08:41

"Tata był do bólu niezależny i takim pozostał do końca". Janusza Kochanowskiego wspomina jego syn Mateusz
Wielki Piątek 02.04.2010 - Od lewej: Gareth Hodder, Marta Kochanowska-Hodder, Janusz Kochanowski, Ewa Kochanowska, Mateusz Kochanowski; fot. J. M. Goliszewski/arch. rodzinne. Foto: J. M. Goliszewski/archiwum rodzinne

- Po 10 latach wiele rzeczy osobistych Taty w jego domowym gabinecie pozostało w stanie nienaruszonym i pozostają tam, gdzie były w dniu jego śmierci - powiedział w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl Mateusz Kochanowski, syn Janusza Kochanowskiego zmarłego tragicznie w katastrofie smoleńskiej 10 kwietnia 2010 r.

Posłuchaj

Janusz Kochanowski o roli RPO (arch. IAR)
+
Dodaj do playlisty

SabinaTreffler, PolskieRadio24.pl: Pański ojciec, Janusz Kochanowski, był prawnikiem, dyplomatą i jak wiele osób wspomina bardzo zaangażowanym Rzecznikiem Praw Obywatelskich. Zawsze, gdy mowa jest o katastrofie, to w imieniu rodziny wypowiada się Pańska mama, Ewa. Jest niestrudzona w swoim dążeniu do poznania prawdy o tym, co się wydarzyło wtedy na lotnisku pod Smoleńskiem. Pan za to rzadko występuje w mediach, ale wiem, że ma Pan zdecydowane stanowisko ws. katastrofy.

Mateusz Kochanowski: To prawda, Mama nie ma łatwo, jak zresztą wszystkie rodziny ofiar tej katastrofy, które muszą sobie dawać radę, i to nie tylko ze stratą najbliższych. Wszyscy, którzy kiedyś doświadczyliśmy utraty najbliższych, tęsknimy za tymi, którzy odeszli, wspominamy ich codziennie. W tym przypadku nie zawsze jest łatwo także z tego powodu, że śmierć naszych najbliższych jest jednak częścią sfery publicznej i politycznej, a ta ostatnia kieruje się swoimi zasadami i obyczajami.

Podziwiam odwagę i determinację mojej Mamy. Utrzymujemy codzienny kontakt, jednak z tego względu, że z siostrą mieszkamy za granicą, Mama pozostała sama. Nie znaczy to jednak, że tam, gdzie jesteśmy, nie prowadzimy naszej walki o prawdę. Mama jest na miejscu w Polsce, ma bezpośredni wgląd w bieżący rozwój sytuacji. Sprawa jest poważna i dlatego też wymaga pewnego przemyślanego, zrównoważonego i strategicznego podejścia, często skoordynowanych działań z innymi członkami rodzin - nie chcielibyśmy z siostrą ingerować w starania Mamy czy wspólnoty rodzin. Wspieramy ją z siostrą, ale też wspieramy się wzajemnie jako rodzina. W końcu na kim innym mamy polegać?

Choć na początku czuliśmy wsparcie społeczne, w tym niektórych działaczy politycznych, od początku wiedzieliśmy, że ostatecznie pozostaniemy ze wszystkim sami. Starzy znajomi odeszli, nieliczni pozostali, poznało się nowych, jednak z czasem emocje społeczne opadły. Myślę, że dla wielu działaczy politycznych, również dla tych, którzy wybili się na pamięci o katastrofie, z czasem rodziny stały się zbędnym, uciążliwym ciężarem, balastem.

Rodzinom smoleńskim sprawa leży najbliżej serca. Rodziny są i pozostają jedyną bezinteresownie niestrudzoną stroną w upamiętnianiu ofiar i w dążeniu do poznania prawdy o tym, co się wydarzyło, dlatego tak ważne jest, by wspierać siebie wzajemnie jako wspólnota, a wsparcie społeczne dodaje siły do działania.

Czego po 10 latach brakuje do wyjaśnienia tej tragedii?

Powiązany Artykuł

1200x628_smolensk-20202_01a copy.jpg
Polskie Radio w hołdzie Ofiarom katastrofy smoleńskiej. Sprawdź program

Katastrofa smoleńska była historycznym wydarzeniem, które pozwoliło wielu ludziom otworzyć oczy na stan państwa i na stan instytucji publicznych. Niestety, wiele osób jednak nie skorzystało z tej okazji. Była wydarzeniem, które zjednoczyło i pojednało Polaków, co było widać w pierwszych dniach po katastrofie. Wzbudziło to jednak przerażenie ówczesnej władzy, która wszelkimi sposobami, i ze smutkiem muszę przyznać z sukcesem, postanowiła Polaków podzielić. Raz na jakiś czas, w historii dochodzi do momentów, które potrafią otworzyć szerzej oczy na niektóre sprawy i tym samym jednoczyć.

Hejterska nadaktywność poprzedniej władzy doprowadziła do tego, że teraz wszelka aktywność w wyjaśnieniu tej katastrofy odbywa się mniej publicznie.

Wiele nieprawdopodobnych zaniechań i zaniedbań, kłamstw i matactw zostało ujawnionych i zarówno prokuratura, jak i podkomisja mozolnie je prostują. Odbyły się ekshumacje ofiar na zlecenie prokuratury, które pokazały niewyobrażalną skalę zaniedbań, ponownie wszczęto śledztwo. Obecnie trwają najróżniejsze badania przy zaangażowaniu instytucji i centrów zagranicznych, a one wymagają czasu. Istotne też w tej kwestii i potrzebne jest wsparcie ze strony najważniejszych osób w państwie.

Chciałbym wierzyć, że pomimo różnicy zdań przy niektórych aspektach, mimo wszystko gramy w tym samym zespole. Są jednak osoby próbujące przeszkodzić, tworzyć zamieszanie i rozbijać dotychczasowe starania od wewnątrz, w kraju, za granicą, jak również w Parlamencie Europejskim.

>>>[CZYTAJ RÓWNIEŻ] Prezydent Lech Kaczyński: "Warto być Polakiem"

Państwa rodzina jest niezwykle zżyta. Pojawiło się w niej już kolejne, najmłodsze pokolenie. Zapewne zna ono doskonale dziadka z opowieści, ale też pyta, dlaczego nie ma go z nimi.

Siostrzeniec i siostrzenica są jeszcze za młodzi, może jak trochę podrosną.

Pamiętam jednak nieliczne okazje, kiedy Tata opowiadał mi o swoich rodzicach, których bardzo kochał, a ich strata sprawiła mu wiele bólu. Dziadek, Jan Kochanowski był oficerem AK, dowódcą obwodu miejskiego organizacji "NIE" w Częstochowie. Był osobą aktywną i znaną w tym mieście. W latach pięćdziesiątych był więziony i bity. Ten twardziel nikogo nigdy nie wydał, mimo że prześladowania trwały jeszcze wiele lat po wojnie.

Tata był niezwykle zżyty ze swoimi rodzicami. Najczęściej opowiadał mi o swoich rodzicach, gdy wracaliśmy samochodem do Warszawy z Częstochowy, gdzie odwiedzaliśmy grób rodzinny. Mówił wtedy ze łzami w oczach i roztrzęsionym głosem, szybko urywał te wspomnienia. To były jedyne chwile, kiedy widziałem w jego oczach łzy.

O Babci Marcie i o Dziadku Janie, w tym o historiach rodzinnych, dowiadywałem się w dużym stopniu już po katastrofie smoleńskiej od osób, które znały osobiście rodzinę Kochanowskich w Częstochowie jeszcze za czasów młodości mojego Taty.

W przyszłości czas pokaże, czy łatwo przyjdzie mnie lub siostrze opowiadać dzieciom o naszym Tacie, którego bardzo kochaliśmy.

Pomówmy przez chwilę o tamtym dniu. Pamięta Pan zapewne dokładnie poranek 10 kwietnia. W jakim miejscu swojego życia był Pan wtedy?

Powiązany Artykuł

Smolensk_1200x660__RAPORT.jpg
10. rocznica katastrofy pod Smoleńskiem. Serwis specjalny Polskiego Radia

Byłem wtedy na studiach na Uniwersytecie w Durham, gdzie kończyłem pisanie pracy magisterskiej. Przylecieliśmy z Anglii z siostrą i szwagrem, ówcześnie mieszkającymi w Londynie, do domu do Warszawy na święta wielkanocne. Był to niezwykle mile spędzony czas w rodzinnym gronie. W Wielki Piątek, 2 kwietnia 2010 r., wspólnie z rodziną udaliśmy się do Opery Narodowej na Wielkanocny Festiwal Ludwiga van Beethovena. Zdjęcie z tamtego koncertu jest jednym z ostatnich naszych wspólnych zdjęć i chyba ostatnim zdjęciem Taty. Jesteśmy wdzięczni autorowi zdjęcia za skontaktowanie się z nami.

Wielki Piątek 02.04.2010 - Od lewej: Gareth Hodder, Marta Kochanowska-Hodder, Janusz Kochanowski, Ewa Kochanowska, Mateusz Kochanowski; fot. J. M. Goliszewski/arch. rodzinne Wielki Piątek 02.04.2010 - Od lewej: Gareth Hodder, Marta Kochanowska-Hodder, Janusz Kochanowski, Ewa Kochanowska, Mateusz Kochanowski; fot. J. M. Goliszewski/arch. rodzinne

Tata miał zwyczaj zawsze witać i żegnać nas na lotnisku. Tak było też tym razem, kiedy machał na pożegnanie siostrze na lotnisku Chopina niedługo po świętach. Co ciekawe był to moment, w którym Tata przekazał siostrze pierścionek swojej mamy, babci Marty. Wyobrażam sobie Tatę machającego siostrze na pożegnanie aż do ostatniego momentu i wzruszoną siostrę. Ja w domu zostałem dłużej. Tato w przeddzień wylotu powiedział mi, że kiedyś, innym razem, polecimy koniecznie wspólnie do Katynia.

Poszliśmy wszyscy spać wieczorem 9 kwietnia. Tata musiał wstać bardzo wcześnie, nie budząc mnie ani mamy, na dole na pewno czekał na niego kierowca.

Tego poranka zostałem obudzony przez mamę słowami „Samolot się rozbił”. Mimo że byłem zaspany, gwałtownie poderwałem się z łóżka, przeczuwając najgorsze. Nigdy nie zapomnę tych słów wypowiedzianych przez mamę. Pamiętam ten ranek 10 kwietnia 2010 r. doskonale. Jak każdy z nas.

Muszę przyznać, że przed wylotem Taty w trakcie świąt, poruszyliśmy temat jego lotu do Katynia w lekko żartobliwy sposób.

Co ciekawe, po dziś dzień, po 10 latach, wiele rzeczy osobistych Taty w jego domowym gabinecie pozostało w stanie nienaruszonym i pozostają tam, gdzie były w dniu jego śmierci.

Wyobrażał sobie Pan kiedyś, jak potoczyłoby się Pańskie życie, czy zrobiłby Pan coś inaczej, gdyby miał Pan okazję zapytać Tatę o poradę?

Powiązany Artykuł

lkaczynski 1200.jpg
Lech Kaczyński - sylwetka prezydenta

Tak, codziennie myślę o tym, co by było, gdyby Tata był wciąż z nami. Tata był niezwykle ciepłym człowiekiem i kochał dzieci. Myślę, że przede wszystkim miałby ogromną radość ze swoich wnucząt. Ogromnie żałuję, że nie miał okazji zobaczyć, jak dzieci siostry dorastają. Byłby zachwycony i przeszczęśliwy. Potrafię go sobie dokładnie wyobrazić z wnukami w ramionach. Gdy o tym myślę i gdy sobie to wyobrażam, przypomina mi się wtedy jego śmiech.

Brakuje mi oczywiście doradztwa Taty. Mój okres młodzieńczego buntu trwał niezwykle krótko, ponieważ szybko zostałem postawiony do pionu. Zawsze szanowałem Tatę i słuchałem jego zdania. Mam czasami nieco trudności w podejmowaniu decyzji, więc jego rady i sugestie były niezwykle cenne, ułatwiające życie i celne.

Zawdzięczam Tacie bardzo wiele, praktycznie wszystko, moje wychowanie miało wymiar międzynarodowy i większość życia spędziłem za granicą. Od najmłodszych lat dzięki Tacie, czy tego chciałem, czy też nie, uczestniczyłem w wielu wydarzeniach dyplomatycznych i kulturalnych. Dziś widzę owoce decyzji Taty podejmowanych wobec mnie i siostry, które były umotywowane naszym dobrem, przyszłością i rozwojem.

Niedziela Wielkanocna, 4.04.2010 Rodzinny spacer po mszy św. w Kościele Wizytek w Warszawie; fot. Marta Kochanowska-Hodder/arch. rodzinne Niedziela Wielkanocna, 4.04.2010 Rodzinny spacer po mszy św. w kościele Wizytek w Warszawie; fot. Marta Kochanowska-Hodder/arch. rodzinne

Tata naprowadzał nas życiowo z siostrą w pewnym kierunku. Kształtował nas z siostrą, opowiadając też najróżniejsze rzeczy w czasie rozmów przy kolacji, czy podczas wspólnego oglądania wieczornych wiadomości - komentował różne sprawy w zakresie polityki i kwestii światopoglądowych. Wiele rzeczy wchodziło jednym uchem i wychodziło drugim. Dopiero po śmierci Taty wiele rzeczy dla mnie nagle nabrało kształtu i sensu. Można też powiedzieć, że dopiero po śmierci Taty, wspólnie z mamą i siostrą przeszliśmy przez szybki kurs politologii.

Tęsknię za Tatą i bardzo mi go brak. W 2010 r. miałem co prawda już 25 lat, kończyłem studia, jednak pozostało mi jeszcze wiele do nauczenia się od niego. Chciałbym móc z nim teraz rozmawiać o sprawach bieżących, zaciągać jego opinii i rad w zakresie spraw codziennych, sercowych, zawodowych i światopoglądowych.

>>>[ZOBACZ TAKŻE] Prezydent Lech Kaczyński: "Największą wartością jest ludzkie życie"

Jakie wspomnienia z Pańskim ojcem utrwaliły się Panu najlepiej w pamięci?

Wiele słów, lekcji i życiowych rad utrwaliło mi się w pamięci, podobnie jak wiele wspomnień. Pamiętam jego żarty, śmiech, poczucie humoru. Pamiętam wspólne chodzenie do kościoła sióstr wizytek w Warszawie. Gdy byliśmy dziećmi, czasem z siostrą wygłupialiśmy się w kościele. Tata srogim spojrzeniem i szeptem pouczał nas: "Dzieci, zachowujcie się!", głównie, aby uspokoić oburzone spojrzenia, podczas gdy sam zerkał kątem oka i uśmiechał się do nas.

Po kościele lubił zabierać nas na rodzinny deser do Bristolu, na spacer po Starówce. Święta u nas zawsze były bardzo celebrowane. W trakcie świąt Bożego Narodzenia Tata nalegał na wypicie kompotu po Wigilii, ale przed otwieraniem prezentów. Czasami ulegał namowom do wypicia tradycyjnego napoju podczas otwierania prezentów. Pamiętam, jak nie mógł powstrzymać się od karmienia naszego pieska Frani przy stole, gdy nikt nie patrzył, jednak przy wiecznym oburzeniu mojej siostry. Sprawiało mu to dużo radości. Pamiętam gości w domu, którzy przychodzili na zaproszenie Taty, mama wtedy gotowała i częstowała.

Pamiętam Tatę za biurkiem w swoim gabinecie, ale też na plaży - zawsze z liściem lub z kawałkiem gazety na nosie. Na plaży czytał gazety, które strasznie szeleściły. Pamiętam, jak byłem mały i Tata dawał mi kluczyki od samochodu, żebym sobie posiedział i pokręcił kierownicą. Naprawdę wiele wspomnień przychodzi na myśl.

Widać, że łączyło Was wiele wspaniałych chwil, które pozostały jak impresje w pamięci. Czy są jakieś jego cechy z jego życia zawodowego, ale i osobistego, które szczególnie zapadały z pamięć i mogą być wzorem?

Powiązany Artykuł

pap janusz kochanowski 1200.jpg
Ewa Kochanowska o mężu: wstawiał się za pokrzywdzonymi, ale bez politycznego kontekstu

Przede wszystkim Tata był niezwykle zdolnym, ukierunkowanym akademicko studentem. Był w bliskich i stałych kontaktach ze swoimi ulubionymi wykładowcami. Tata pracował nieustannie. Pozostanie mi w pamięci widok jego biurka w gabinecie, pełnego stert papierów i dokumentów. Lubił przede wszystkim poznawać wybitnych naukowców z całego świata i wspólnie pracować nad różnymi projektami, publikacjami i konferencjami. Pracował nad reformą państwa prawa, był wykładowcą, dyplomatą, założycielem Fundacji „Ius et Lex”.

Kierowanie biurem Rzecznika Praw Obywatelskich otworzyło przed nim jeszcze większe możliwości działania, często świadomie wykraczające poza kompetencje biura, do czego się przyznawał. Starał się wykorzystywać wszelkie narzędzia w jego dyspozycji do jeszcze większego działania i pracy.

Janusz Kochanowski w siedzibie założonej przez siebie fundacji "Ius et lex"; fot.: arch. rodzinne Janusz Kochanowski w siedzibie założonej przez siebie fundacji "Ius et lex"; fot.: arch. rodzinne

Wszyscy szanujemy swoich rodziców, którzy są dla nas wzorem i autorytetem. W tym przypadku nie różnię się niczym od innych. Jednak od strony osobistej Tata był niespotykanie inteligentnym człowiekiem z ogromnym poczuciem humoru. Miał encyklopedyczną wiedzę. Chodził codziennie w garniturach, w wyprasowanych koszulach i staranie wypastowanych butach, które nosił latami. Wyjątek stanowiły wakacje lub soboty. Miał nienaganne maniery i nie będąc zamożnym, potrafił sobie wielu rzeczy odmawiać, aby jego dzieci miały wszystko, czego potrzebują. Tata był człowiekiem starej daty, podobało mu się szczególnie brytyjskie poczucie humoru i uprzejmość.

Tata zawsze okazywał ludziom wiele szacunku, posiadał też wśród nich wielki autorytet. Potrafił być twardy, srogi i wymagający, ale był sprawiedliwy. Miał też wyjątkowy dar sprowadzania ludzi do parteru jedynym zdaniem, gdy sytuacja tego wymagała. Tata był wrażliwą osobą, niezmiernie ciepłym człowiekiem, o ogromnym sercu i podchodził z bólem do cierpienia innych. Pomagał innym, kiedy tylko mógł. Pomagał potrzebującym, swoim studentom i współpracownikom. Nie potrafił odmówić komuś pomocy i nie odmawiał, nigdy. Jeżeli Tata był w stanie komuś pomóc, to robił to bezinteresownie i taktownie.

Tata był wykładowcą na Uniwersytecie Warszawskim od 1966 r. i nigdy nie miał łatwo. Pomagał i bronił studentów w trudnych czasach. Był wybitnym i znanym prawnikiem, jednak zawsze płynął pod prąd, gdyż był do bólu niezależny i takim pozostał do końca. Stanowczo nie pasował do prawniczej tzw. nomenklatury, co go zawsze dużo kosztowało. Ciężko pracował na dobre imię, dla dobra rodziny i dla Polski.

Co ważne, wszystkie wspomniane cechy Taty dostrzegałem i doceniałem jeszcze za jego życia. Były dla mnie oczywiste. Był dla mnie autorytetem, kochałem go bardzo i słuchałem się go prawie zawsze, gdyż wiedziałem, że wiedział lepiej. Wiele razy pytałem się „Co mam zrobić?” i robiłem tak, jak mówił. Wiele to ułatwiało i bardzo brakuje mi tego obecnie.

Mateusz i Janusz Kochanowscy nad Jeziorem Galilejskim; fot. arch. rodzinne Mateusz i Janusz Kochanowscy nad Jeziorem Galilejskim; fot. arch. rodzinne

Zbliża się 80. rocznica zbrodni katyńskiej. 10 lat temu w miejscu uroczystości Pański ojciec miał być po raz pierwszy, a pamięć o tych wydarzeniach była dla niego wyjątkowo ważna. Niedługo przed tragicznym lotem wystosował apel do swojego rosyjskiego odpowiednika, by wspólnie uznać Katyń za miejsce pojednania i spotkań Polaków i Rosjan. Czy te kroki miały po jego śmierci swoją kontynuację? Czy widzi Pan taką możliwość, by jego pragnienie spełniło się w najbliższej przyszłości, czy katastrofa smoleńska i jej następstwa przekreśliły taką możliwość?

Powiązany Artykuł

smn.jpg
10. rocznica katastrofy w Smoleńsku. Niezwykłe wydawnictwa Polskiego Radia

Rosji zajęło blisko 50 lat, aby przyznać się do nieludzkiej zbrodni popełnionej w Katyniu. Czy pojednanie z Rosją jest możliwe? Nie wiem, wydaje mi się jednak, że relacja ta w pierwszej kolejności musiałaby się opierać na prawdzie historycznej i na partnerstwie, a ostatnie sygnały z Rosji są od tego odlegle o lata świetlne.

Wiosna była ulubioną porą roku Pańskiego ojca. Od 10 lat jest ona naznaczona piętnem tragedii. Przed nami 10 kwietnia. Wiem, że chciał Pan wraz z mamą wziąć udział w delegacji, która miała wybrać się do Smoleńska, ale sytuacja związana z pandemią pokrzyżuje te plany. Jak spędzicie ten dzień? Czy planujecie wyjazd do Rosji w innym terminie?

Bardzo boleję nad faktem, że w związku z obecną sytuacją, nie możemy wspólnie, rodzinnie, spędzić świąt wielkanocnych, wspólnie wybrać się na grób Taty. Niestety planowana delegacja do Smoleńska i Katynia w tym roku została odwołana. Byłem w Smoleńsku i w Katyniu w 2016 r., wciąż pamiętając słowa Taty: „kiedyś synku wspólnie polecimy”. Planowałem również w tym roku wybrać się do Katynia i Smoleńska, niestety będzie musiało to poczekać.

Dziękuję za rozmowę.

***

Z Mateuszem Kochanowski, synem Janusza Kochanowskiego rozmawiała Sabina Treffler, PolskieRadio24.pl

Polecane

Wróć do strony głównej