Pakt migracyjny w interesie Niemiec. Scholz sprząta po polityce otwartych drzwi Merkel
Wystąpienie niemieckiego kanclerza przed Bundestagiem rozwiewa wszelkie wątpliwości co do celu, w jakim powstał pakt migracyjny. Olaf Scholz chce mianowicie pozbyć się z kraju imigrantów, którzy nie stanowią wartości dodanej dla niemieckiej gospodarki. Jak na to zareaguje polska opozycja, która w ostatnim czasie przyznawała, że pakt jest niesprawiedliwy i niehumanitarny? Czy zacznie w tej sprawie wspierać rząd na arenie międzynarodowej? Czy może dalej będzie udawać, że temat nie jest istotny?
2023-06-23, 14:40
Podczas wystąpienia w Bundestagu kanclerz Olaf Scholz pozwolił sobie na chwilę szczerości, wyjaśniając, że dzięki paktowi migracyjnemu Niemcy zostaną odciążone w kwestii nielegalnych migrantów. Podkreślił przy tym, że liczy, iż porozumienie z PE uda się osiągnąć przed wyborami europejskimi w przyszłym roku.
To zaś oznacza, że spełniają się przewidywania tych, którzy obawiali się, że pakt jest podporządkowany interesowi Niemiec, nieradzących sobie z asymilowaniem dużych grup migrantów.
Nasi zachodni sąsiedzi sprzeciwiają się kolejnym migracyjnym falom, ale również w większości popierają ideę relokacji. Scholz chce więc w ten sposób nie tylko pozbyć się migrantów, którzy nie dają nic niemieckiej gospodarce i żyją na koszt niemieckich podatników, a przy tym wybić główną broń z ręki skrajnie prawicowej, mocno prorosyjskiej i antymigranckiej AfD, która wciąż rośnie w siłę i stanowi poważne zagrożenie dla socjaldemokratów.
Byliśmy przeciwni „otwartym drzwiom”
REKLAMA
Nie od dziś wiadomo, że niemiecka gospodarka, z powodu niskiego przyrostu naturalnego potrzebuje nowych pracowników, a władze mówią o 400 tysięcy osób rocznie. Tyle że rząd w Berlinie nie wie, co robić z tymi, którzy nie chcą pracować, a zamierzają żyć na niemieckim socjalu. Teraz Scholz chwali się, że znalazł przy pomocy Brukseli doskonałe rozwiązanie.
Na to jednak nie ma zgody Polski. Wiceszef MSZ Arkadiusz Mularczyk oceniał w Programie Pierwszym Polskiego Radia, że relokacja w UE ma dotyczyć właśnie tych imigrantów, którzy w ciągu ostatnich lat nic nie dali niemieckiej gospodarce i stanowią dla niej obciążenie.
- W Niemczech mamy nadmiar imigrantów, których nie zaabsorbował niemiecki rynek pracy, którzy nie chcą pracować, którzy się nie asymilują i stwarzają problemy - rośnie przestępczość – mówił.
Osoby te mają trafić do obozów w Polsce, a jeśli ich nie przyjmiemy, to zostaniemy zmuszeni do płacenia 22 tysięcy euro od osoby. Warto przypomnieć, że Polska na pomoc ukraińskim uchodźcom otrzymała zaś ekwiwalent 45 euro od osoby.
REKLAMA
- Co więcej - jeśli oni nawet uciekną z tego obozu do Niemiec, to i tak musimy zapłacić i musimy ich wziąć z powrotem do Polski – zaznaczył.
Szczerość Scholza, problem Tuska
- Kanclerz Scholz w Bundestagu opowiadał posłom, jaki ma sprytny plan, aby pozbyć się nielegalnych migrantów z Niemiec, że to świetnie zadziała, świetnie wpłynie na Niemcy. Co ciekawe, mimo zaklęć naszej opozycji i części mediów jakoś się nie zająknął, że jakieś wyjątki mają być rzekome - mówił polityk PiS.
Podczas wiecu w Poznaniu w ubiegłym tygodniu lider PO Donald Tusk zapewniał, że nie ma sensu robić referendum w sprawie paktu migracyjnego, gdyż nie ma mowy o żadnym przymusie.
REKLAMA
- To, co mówi Kaczyński o tym przymusie europejskim, jest z gruntu nieprawdziwe. Wiecie, że wystarczy zwrócić się z informacją o tym, że my mamy dzisiaj bardzo dużą grupę uchodźców z Ukrainy i nie będziemy ponosili żadnych ciężarów, tylko wręcz przeciwnie, otrzymalibyśmy daleko idącą pomoc, wystarczy to powiedzieć – stwierdził wtedy Tusk.
I mówi to polityk, który podczas sprawowania przez siebie funkcji premiera opowiadał się za systemem kwot, a później, gdy był przewodniczącym Rady Europejskiej, straszył polskie władze karami za nieprzyjmowanie nielegalnych imigrantów.
Kwestia imigrantów przez lata pozostaje problemem dla PO, gdyż z jednej strony przedstawiciele tej partii chcieliby w Brukseli mówić, że są gotowi na przyjmowanie migrantów, ale zdają sobie sprawę, że w Polsce nie spotka się to ze zrozumieniem.
Polacy nie chcą „państwa w państwie”
Większość Polaków bowiem zdaje sobie sprawę, że nielegalni migranci, w większości młodzi mężczyźni, bez wykształcenia, pochodzący z krajów islamskich, wpływają na wzrost przestępczości w kraju, a także tworzenie się państwa w państwie.
REKLAMA
Polacy nie chcą dzielnic czy osiedli imigranckich w swoich miejscowościach, do których będą bać się wchodzić, a policja będzie miała obawy przed interweniowaniem, gdyż wielu z ich mieszkańców będzie negatywnie nastawionych do państwa, w którym żyją.
Polacy widzą, co się dzieje w takich krajach jak Francja, Belgia czy Szwecja, a także bliskie nam Niemcy. Wciąż też żywy jest uzasadniony lęk przed zagrożeniem wynikającym z islamskiego terroryzmu, a także tego, że przybywać do nas mogą masy ludzi, którzy nie będą respektować naszych tradycji i wartości, a będą chcieli nam narzucać swoje.
Czy są to nieuzasadnione lęki i obawy? Chyba nie. Dlatego też problemu z systemem kwot, eufemistycznie określanym dziś jako „przymusowa solidarność”, nie wolno lekceważyć.
Gdzie jest „sufit”?
REKLAMA
Na razie liczbę imigrantów do podziału ustalono na 30 tysięcy, ale już dziś nikt nawet nie udaje, że liczby te nie będą większe. Tak samo sumy, które trzeba zapłacić od każdego nieprzyjętego przybysza.
Polska się na to nie godzi, gdyż od samego początku kryzysu migracyjnego polski rząd podkreślał, że należy bronić narodowych, a przy tym unijnych granic, a także wspierać kraje, z których przedostają się do Europy migranci, „na miejscu”.
To jednak nie znajdowało wtedy zrozumienia ani w Brukseli, ani w Berlinie i stawało się podstawą do szykanowania władz w Warszawie. Dziś też zrozumienia nie znajduje fakt, że przyjęliśmy ogromną liczbę uciekinierów z Ukrainy.
REKLAMA
Ciężko jednak, by obchodził Brukselę czy Berlin dramat ukraińskich uchodźców, skoro przeznaczyli do tej pory na ich wsparcie w Polsce znikomą kwotę, a okazuje się, że w przyszłości ten stan nie ulegnie poprawie.
„Niewidzialni” uchodźcy z Ukrainy
Jak przekazały PAP polskie źródło dyplomatyczne, choć projekt Komisji Europejskiej rewizji budżetu UE na lata 2021-2027 zakłada dodatkowe środki na migrację, to nie przewiduje żadnego wsparcia dla uchodźców z Ukrainy. Ta skandaliczna sprawa ma zostać poruszona na unijnym szczycie w przyszłym tygodniu.
Środki tymczasem mają trafić na programy migracyjne dla regionu Morza Śródziemnego, co wywołuje pytanie, czy w ten sposób Niemcy kupiły sobie głosy poparcia dla swojego paktu migracyjnego, który ma w gruncie rzeczy ulżyć im samym? Wygląda to bowiem na dogadany układ.
Dlatego też, by pokazać jasno Brukseli i Berlinowi, że polskie „nie” znaczy „nie”, w ubiegłym tygodniu Sejm przyjął uchwałę wyrażającą sprzeciw wobec unijnego mechanizmu relokacji, a prezes PiS Jarosław Kaczyński oświadczył w Sejmie, że kwestia relokacji migrantów w Unii Europejskiej musi być przedmiotem referendum.
REKLAMA
Jedno w Polsce, drugie w Brukseli
To spotkało się z krytyką partii opozycyjnych, które przekonywały, że referendum jest niepotrzebne, gdyż większość Polaków sprzeciwia się „relokacji”. Co więcej, okazało się w końcu, że także partie opozycyjne są przeciwne temu systemowi – padały oceny, że jest on niesprawiedliwy, gdyż Polska przyjęła w ostatnim czasie wielu uchodźców z Ukrainy, a także niehumanitarny, gdyż zmusza migrantów do przebywania w krajach, do których nie chcieli trafić.
I warto temu przyklasnąć. Tylko jedno pytanie nasuwa się samo – czemu tak późno?
Zaznaczmy, że do takiego przypływu szczerości i tym samym krytyki posunięć Brukseli i Berlina doszło w sytuacji, gdy padło hasło przeprowadzenia referendum. Do tej pory w większości przypadków przedstawiciele opozycji, w szczególności jej totalnej części, z wyłączeniem Konfederacji, starali się w ogóle nie wypowiadać na ten temat.
Co więcej, aby przenieść rozmowę na inne tory, przedstawiciele KO zarzucali rządzącym ściąganie setek tysięcy imigrantów, nie mówiąc jednak, że ci obcokrajowcy, którzy rzeczywiście do Polski trafili, znaleźli się tu legalnie i pracują.
REKLAMA
Polacy myślą jednak inaczej niż przedstawiciele opozycji. Z ostatniego badania pracowni Social Changes zrealizowanego na zlecenie portalu wPolityce.pl wynika, że 50 proc. Polaków pompiera pomysł organizacji referendum, a sprzeciwia się temu 35 procent osób.
To też pokazuje, że wielu Polaków zdaje sobie sprawę z powagi sytuacji. Kiedy zda sobie z tego sprawę także opozycja?
Petar Petrović
REKLAMA