Internowani odwiedzili swoje cele w Białołęce
Towarzystwo w celach było fantastyczne – wspominają dawni więźniowie Białołęki. W mroźną noc 13 grudnia aresztowano setki ludzi, a do końca stanu wojennego tysiące osób.
2011-12-10, 22:59
Z okazji 30. rocznicy ogłoszenia stanu wojennego internowani w Białołęce odwiedzili więzienie, w którym byli wówczas przetrzymywani. Na spotkaniu zorganizowanym przez Stowarzyszenie Wolnego Słowa było około stu spośród ośmiuset internowanych w tym więzieniu.
Wielu z nich utrzymuje kontakt z poznanymi 30 lat temu osobami; podkreślają, że zawarli wówczas ciekawe przyjaźnie.
Dla niektórych internowanie skończyło się osobistym nieszczęściem. Janusz Krzyżewski został wyprowadzony z domu w koszuli i boso, mimo że 13 grudnia był potężny mróz. 24 godziny spędził w milicyjnym samochodzie, w efekcie zachorował na gruźlicę.
Z więzienia wyniósł pamiątki: łyżeczkę, którą wygrawerował w Białołęce, i znaczek Solidarności, którzy nosili niektórzy internowani. - Nie dawaliśmy sobie narzucić reżimu; w końcu oni z tego zrezygnowali – wspomina. - Towarzystwo w celach było fantastyczne. Mimo uwięzienia, można było czuć się wolnym - dodaje.
REKLAMA
Zauważa, że cele były przepełnione. Tam, gdzie obecnie jest miejsce dla pięciu osób, było ich dwanaście. W związku z tym odbyła się zresztą głodówka protestacyjna; wtedy buntowników przeniesiono do drugiego baraku (zobacz też wideo).
REKLAMA
Janusz Krzyżewski z łyżeczką z Białołęki, fot. Polskie Radio
Janusz Krzyżewski z łyżeczką z Białołęki, fot. Polskie Radio
Wiktor Ćwiklik był przewodniczącym Komitetu Założycielskiego Solidarności przy IMiGW. Wspomina, że po ogłoszeniu stanu wojennego próbowano mu podsunąć do podpisania tzw lojalkę. Kiedy odmówił, trafił na Białołękę. - Byłem zwolniony w grupie eksperymentalnej. Prezydent Ronald Reagan ogłosił, że jeśli nas zwolnią to dają pszenicę lub coś takiego. To była akcja 22 lipca. Wtedy nas wypuścili, ale już w nocy przyszli, żeby nas aresztować ponownie – opowiada. Nie było go szczęśliwie wówczas w domu. Ukrywał się potem we Wrocławiu. Kiedy przyjechał na Dolny Śląsk, akurat bezpieka przeczesywała okoliczne tereny – okazało się jednak, że szukają kogoś innego, Władysława Frasyniuka.
REKLAMA
fot. Polskie Radio
Antoni Justyn Tokarczuk był sekretarzem prezydium Komisji Krajowej. - Były komunikaty, że wojsko ruszyło na Gdańsk, ale nie wszyscy w to wierzyli. Wróciłem do hotelu Monopol. Położyłem się spać za 10 druga. Za 10 trzecia łomot do drzwi, tu dwóch zomowców ubranych jak kosmici, i esbek, którego oczu nie zapomnę. To były błękitne oczy, takie zimne – wspomina. Nie pozwolili się nawet ubrać. W hotelu mieszkali stali członkowie prezydium, między innymi Janusz Onyszkiewicz. Wywieziono ich na komisariat. Antoni Tokarczuk opowiada, że wszyscy byli przygotowani na najgorsze. Powiedział, że pewnego razu ustawiono internowanych pod ścianą i próbowano sprawić wrażenie, że zaraz padną w ich stronę strzały.
REKLAMA
Antoni Tokarczuk pamięta, że przemówienie Wojciecha Jaruzelskiego upewniło go, że przeżyje. - Dla mnie to była ogromna ulga, bo kiedy wymienił mnie wśród internowanych, wiedziałem, że żyję, że będę żył. To taki paradoks – wspomina.
W Białołęce Tokarczuk z grupą z Komisji Krajowej "Solidarności" nie był przetrzymywany w obozie, tylko w specjalnym pawilonie, bo, jak się okazało, miał być przygotowany proces pokazowy. – Chodziło to, by pokazać, jak brzydki KOR opanował Solidarność – wyjaśnia. Okazało się, że PRL-owskie władze liczyły, że w Solidarności znajdzie się grupa działaczy, która „odetnie się od ekstremy”, a inni przejmą ster związków i taka okrojona organizacja może będzie do zaakceptowania. Tak koncepcja upadła, bo nikt nie chciał zdradzić. Antoni Tokarczuk siedział w więzieniu do końca internowania.
REKLAMA
fot. Polskie Radio
Tomasz Jastrun ukrywał się przez rok. Jednak schwytano go w listopadzie i przywieziono do Białołęki. - Było masę ciekawych ludzi, otwierano cele, można było czytać książki – wspomina.
Na Białołęce spędził półtora miesiąca. Wyszedł w grupie ośmiu osób, wśród nich był Janusz Onyszkiewicz. - Wychodziliśmy z więzienia obładowania różnymi dobrami, które przysłali ludzie z całego świat – wspomina. Dodaje, że za bramą były światła reflektorów kilku zagranicznych telewizji, nie było rodzin, które nie wiedziały, że ich bliscy wychodzą na wolność.
REKLAMA
Tomasz Jastrun i Krzysztof Klin w autobusie do Białołęki, fot. Polskie Radio
Tomasz Jastrun, poeta i Krzysztof Klin, suwnicowy, siedzieli w jednej celi. Krzysztof Klin wspomina, że bardzo wiele się nauczył podczas internowania. Na przykład nigdy wcześniej w życiu nie miał w ręce egzemplarza „Kultury” paryskiej. A tutaj poznał jednego z jej autorów – bo Tomasz Jastrun pisał co miesiąc felietony dla pisma Jerzego Giedroycia (od 1986 roku). – To też los tak ułożył. To akurat był szczęśliwy los, że stworzył ze mnie felietonistę, autora. Bez tego nie byłym tym, kim jestem w tej chwili – mówi Tomasz Jastrun. Krzysztof Klin wspomina, że nie chciał wyjść na rozmowę z celi, bo wiedział, że wtedy będą prosić go o podpisanie lojalki. Wezwano go na taką rozmowę, gdy żona złożyła podanie o jego zwolnienie.
REKLAMA
Jacek Szymanderski został aresztowany sześć dni po ogłoszeniu stanu wojennego. Wcześniej próbował się zorientować w sytuacji w kraju, między innymi wypytując maszynistów, którzy jeździli po Polsce i wiedzieli co się dzieje. Kiedy przywieziono go do więzienia na Białołęce, był źródłem informacji dla innych. Wiedział o tragedii w Wujku, z Radia Wolna Europa. - Wiedziałem też, że nie ma masowego terroru. Nie ma rozstrzeliwań, szczególnych obław, że nie pali się mostów. Znając logikę tej władzy, mogliśmy się spodziewać, że zdecyduje się na krwawy terror. Nie zrobiła tego. I to chyba było najważniejsze, co miałem do opowiedzenia – zaznacza.
- Z historii znaliśmy przykład internowanych na Węgrzech, a oni wyszli po 10 latach - wspomina przy tym. Pamięta też, że po wizycie Międzynarodowego Czerwonego Krzyża otworzono cele – to sprawiło, że internowani mogli się poznać. Panowała swego rodzaju wolność. – Za śpiewanie nikt nas nie prześladował. I tak byliśmy izolowani, to „niech sobie krzyczą” – mówił.
REKLAMA
Stowarzyszenie Wolnego Słowa wydało wielkoformatowy album, ze zdjęciami, które robili sami internowani przemyconymi aparatami, wśród autorów zdjęć są między innymi Jan Dworak, Michał Bukojemski. Klisze trzeba było wynieść tak, żeby strażnicy więzienni się nie zorientowali. - Mamy zdjęcia z łaźni, z wigilii internowanych, rozgrywki sportowe, życie codzienne w celach. Wydaje się, że oglądając ten album można mieć jakieś pojęcie o tym, jak wyglądało ich życie – mówi Maria Domaniewska, twórczyni albumu. Książkę wydało Stowarzyszenie Wolnego Słowa, przy wsparciu władz Warszawy.. Autorem koncepcji takiego wydawnictwa był Wojciech Borowik, prezes SWS.
Niezwykłe pamiątki ocalił z więzienia Ryszard Stefaniak. Wśród nich jest poszewka na poduszkę z podpisami więźniów, a także koszula więzienna, ze stemplowanymi portretami Lecha Wałęsy i Maksymiliana Kolbego (zobacz też: wideo).
REKLAMA
Poszewka na poduszkę Ryszarda Stefaniaka, fot Polskie Radio
Koszula Ryszarda Stefaniaka, fot Polskie Radio
Agnieszka Kamińska, portal PolskieRadio.pl
REKLAMA
REKLAMA