Tajemnicza śmierć w więzieniu. Jak zginął „Artuś”?
O śmierci zatrzymanego wiosną przemytnika narkotyków pisze „Gazeta Wyborcza”. Mężczyzna miał umrzeć od upadku z pryczy po trzech miesiącach w areszcie.
2012-10-26, 22:02
Historia, o której pisze „GW”, rozpoczyna się w kwietniu. Hiszpańska policja, na wniosek CBŚ i Prokuratury Apelacyjnej w Gdańsku, zatrzymała na Costa del Sol Artura B. pseudonim „Artuś”. Jak pisze „GW”, „według polskich organów ścigania miał na koncie przemyt i sprzedaż narkotyków, które trzeba liczyć nie w kilogramach, lecz w tonach”.
Po zatrzymaniu doszło do ekstradycji. „Artuś” trafił do aresztu w Gdańsku, a potem do więzienia w Sztumie. Trafił do jednoosobowej celi z 24-godzinnym monitoringiem, choć nie dostał statusu więźnia chronionego – który już wówczas istniał w polskim prawie. W następnych tygodniach mężczyzna dramatycznie tracił na wadze, nie przyjmował posiłków. Jak twierdzi rodzina – był bulimikiem, ale prokurator nie wierzył krewnym. Śledczy mieli zwlekać z wysłaniem go do szpitala, nawet więziennego, mimo że zdarzały mu się zasłabnięcia. W końcu był tak słaby, że trzeba było go zanieść do lekarzy.
Niedługo potem – 14 sierpnia – wrócił do więzienia w Sztumie. Miało się tak stać ze względu na poprawę stanu zdrowia. „GW” pisze jednak, że aresztanta trzeba było wnieść do celi, bo nie był w stanie ustać na własnych nogach. Następnego dnia spadł z pryczy, uderzył głową o ścianę. Gazeta pisze, że „kilka dni zwlekano z oddaniem go w ręce specjalistycznego szpitala”. W końcu trafił pod opiekę neurochirurgów, ale było już za późno. Zmarł 22 sierpnia.
Prokuratura w Białymstoku ma teraz wyjaśnić w jaki sposób doszło do śmierci człowieka, który miał mieć gigantyczną wiedzę o narkobiznesie nie tylko w Polsce, ale w całej Europie.
REKLAMA
Zobacz naszą galerię DZIEŃ NA ZDJĘCIACH >>>
sg
REKLAMA