Prawda historyczna boli zachodnie elity. Skąd ich oburzenie na przypominanie faktów?

2023-05-22, 12:52

Prawda historyczna boli zachodnie elity. Skąd ich oburzenie na przypominanie faktów?
Europejskie elity bardzo chętnie oskarżają Polskę o różne zmyślone zbrodnie. O swoich rzeczywistych wolą nie pamiętać. Foto: Zoltan Balogh/PAP/EPA, schutterstock, Narodowe Archiwum Cyfrowe

Przyzwyczajeni do wypowiedzi w tonie "pedagogiki wstydu" i według własnej wizji "pojednania", Niemcy nie są w stanie przyjąć słów prawdy ze strony polskiego ministra.

Po raz kolejny przedstawiciele zachodnich elit, przy wtórze sympatyzujących z nimi lewicowych mediów, zapałali "świętym oburzeniem", po tym jak minister edukacji narodowej Przemysław Czarnek przypomniał rzeczywistą odpowiedzialność Niemców za zbrodnie II wojny światowej. Chodzi o wizytę siedmioosobowej delegacji Komisji Kultury i Edukacji Parlamentu Europejskiego, która przyjechała do Polski w poszukiwaniu rzekomych śladów prześladowania instytucji medialnych, kulturalnych, artystycznych oraz szkół. W czasie tej wizytacji minister Czarnek opowiedział niemieckim europosłom, jakich zbrodni dopuszczali się w siedzibie Gestapo przy alei Szucha ich przodkowie.

To zwyczajne przypomnienie faktów historycznych i zwrócenie uwagi na to, kto rzeczywiście był katem, a kto ofiarą, bardzo nie spodobało się przyjezdnym z europarlamentu. Przewodnicząca delegacji Sabine Verheyen miała wówczas poczuć się bardzo oburzona, a wręcz do głębi poruszona. - Jesteśmy wstrząśnięci otwartością, z jaką mówi się o pewnych rzeczach po stronie rządu. Dla mnie to było wręcz niespotykane - powiedziała niemiecka przewodnicząca delegacji. 

Konsekwentna polityka wymazywania przeszłości

Postawa Verheyen jednoznacznie pokazuje, że okazywana przez niemieckich polityków skrucha przy różnorodnych oficjalnych uroczystościach, upamiętniających ofiary II wojny światowej, jest obecnie zachowaniem wyłącznie na pokaz. Świadczą o tym choćby ostatnie słowa obecnego kanclerza Niemiec Olafa Scholza, który stwierdził, że Niemcy zostali "wyzwoleni spod tyranii narodowego socjalizmu", czy też wypowiedzi jego poprzedniczki Angeli Merkel, która wielokrotnie przywoływała pamięć ofiar "nazistów". Jak podkreślali eksperci te zachowania wpisują się w konsekwentną i od lat stosowaną polityką zacierania śladów swojej przeszłości przez Niemcy.

W szerszym kontekście te zabiegi wpisują się w niemiecką politykę tzw. pojednania, której celem jest rozmycie faktów historycznych, narzucenie narracji, iż każdy naród opowiada swoją wersję historii, aż po fizyczną likwidację miejsc, w których Niemcy dopuszczali się zbrodniczych działań, takich jak obozy koncentracyjne, szpitale czy więzienia. Jej doskonałym uzupełnieniem jest również propagowana przez media z niemieckim kapitałem tzw. pedagogika wstydu, według której Polacy nie mają prawa czuć dumy z bohaterstwa swoich przodków w czasie II wojny światowej, gdyż byli oni tak samo odpowiedzialni za popełniane wówczas zbrodnie, jeśli nie bardziej. 



Alergia na fakty historyczne

Politykę tę Niemcy prowadzili od lat z niemałymi sukcesami. Nawet najwyższym przedstawicielom polskich władz udało się wtłoczyć tę narrację, na tyle mocno, że wielu z nich stosowało się do "doktryny Władysława Bartoszewskiego", która kazała traktować Polskę jak "starą, brzydką pannę". Jak oceniał w rozmowie z Polskim Radiem szef Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński, takie podejście okazało się niszczące dla polskiego poczucia pewności siebie i przekładało się na naszą politykę wobec innych państw. - Dzisiaj rozpoczęliśmy drogę w drugą stronę i sądzę, że ta droga będzie jeszcze trudna i pod górę - wskazywał.

Dlatego też dzisiejsza alergiczna reakcja niemieckich elit na przypominanie historycznych faktów nie może specjalnie dziwić. Duży sprzeciw w niemieckiej opinii publicznej wywoływało m.in. powołanie do życia Instytutu Witolda Pileckiego w Berlinie. Już na samym początku pojawiły się głosy potępiające pomysł powstania w niemieckiej stolicy instytucji, która otwarcie będzie mówiła o II wojnie światowej. "Krytycy pytają: czy takie miejsce pamięci nie będzie wspierać nacjonalizacji wizji historii?, podczas gdy inni ostrzegają przed niwelowaniem różnic, relatywizowaniem cierpienia i zbrodni w perspektywie postnarodowej - pisał wówczas "Sueddeutsche Zeitung".



Rozzuchwaleni poparciem w Polsce

Takie zachowania polityków na Zachodzie dodatkowo niestety ośmielają przedstawicieli elit w Polsce. Głośne w ostatnim czasie były choćby sprawy wypowiedzi posła Lewicy Macieja Gduli, który stwierdził, że w czasie II wojny światowej Polska "cierpiała metaforycznie"czy też prof. Barbary Engelking, która stwierdziła, że "Żydzi pod okupacją często bardziej bali się Polaka niż Niemca".

Przy takim wsparciu nie dziwi zwiększająca się stale bezczelność strony niemieckiej. Pomimo licznych skazujących wyroków, jakie zapadły w tej sprawie, co pewien czas w zachodnich mediach pojawia się skandaliczne sformułowanie "polskie obozy śmierci". Ten zabieg również ma za zadanie wybielać Niemców i czynić historię II wojny światowej niejednoznaczną. 

Polska za każdym razem musiała interweniować w tej sprawie. - Nie możemy pozwolić sobie bowiem na milczenie wobec tak bezczelnego kłamstwa. Mówienie o polskich obozach zagłady służy napisaniu historii II wojny światowej na nowo, a historycy akademiccy mogą uznać, że przesuwa się celowo pewne akcenty - komentował tę sytuację dla Polskiego Radia prof. Marek Kornat, historyk z UKSW.

Zapomnieli o swoich czarnych kartach

W ten zabieg często włączają się jednak także nie tylko niemieckie ośrodki medialne. Robią to również przedstawiciele innych krajów z tzw. starej Unii. Politycy zachodni często lubią prześcigać się w pouczaniu naszego kraju, zarzucając nam rzekomy antysemityzm, brak demokracji czy nacjonalizm. Bardzo często prym wiedzie w tych pouczeniach belgijski europoseł Guy Verhofstadt.

W ostatnim czasie, zwracając się do premiera Morawieckiego, zasugerował, że jako historyk powinien on pamiętać o "mrocznych czasach w dziejach swojej ojczyzny". Tymczasem Belgia w tej materii w najmniejszym stopniu nie różni się od Niemiec. Brukselskie władze angażują masę środków i wysiłków, aby wymazać ze świadomości publicznej swoje działania w Kongu. Chodzi o zbrodnie popełnione przez króla Leopolda II w ówczesnej kolonii belgijskiej. Szacuje się, że jego rządy w tym afrykańskim kraju zaowocowały ludobójstwem porównywalnym do Holocaustu, w którym zginęło od 5 do 10 mln ludzi.

Do dziś Belgowie nie rozliczyli się z tym ludobójstwem, a pomniki Leopolda stały w kraju jeszcze do 2020 roku, kiedy to oddolne inicjatywy doprowadziły do usunięcia ich z przestrzeni publicznej.

Europejscy sojusznicy Hitlera

Być może takie ochocze włączanie się zachodnich elit w innych krajach w łajanie Polski wynika także z tego faktu, iż wiele z nich w tamtym czasie kolaborowało z Niemcami. Jak przypominają liczne opracowania historyczne, Hitler znajdował sojuszników w wielu krajach europejskich. W najbardziej zbrodniczych oddziałach Waffen-SS służyli bowiem nie tylko sami Niemcy. U ich boków walczyło m.in. 50 tys. Holendrów, 40 tys. Belgów, 6 tys. Duńczyków i 4 tys. Norwegów. 

Wspólne ataki wydają się próbą zagłuszenia wyrzutów sumienia lub kolejną próbą narzucenia Polsce jakiejś fałszywej projekcji. Bowiem - jak przyznają zgodnie badacze - w tamtym czasie nie znalazł się nawet jeden Polak, który z własnej woli przywdziałby mundur tej formacji.


Czytaj także:

Zobacz także: Paweł Krutul o zakłamywaniu polskiej historii

PR24.pl/IAR/łs

Polecane

Wróć do strony głównej