Jan Błachowicz mistrzem UFC. Jak krwawy sport podbił świat, wyboista droga UFC od brutalnej ciekawostki do giganta sportu
Przed pierwszą galą Ultimate Fighting Championship w 1993 roku nikt nie wiedział, czego się spodziewać. Już debiutancka walka zaszokowała kibiców i otworzyła nowy rozdział w historii sportów walki. 27 lat później UFC jest światowym gigantem, a MMA pełnoprawną dyscypliną, na której punkcie szaleją miliony. Do tego Polak, po raz pierwszy, został mistrzem tej elity.
2020-09-27, 07:36
Choć może wydawać się, że pierwszy turniej Ultimate Fighting Championship pojawił się znikąd, stoi za nim dłuższa historia. Momentami dość kuriozalna, brutalna i podbudowana wieloma legendami, które przez lata rosły. Na pewno jednak warta uwagi.
"Zabójcza broń" rodziny Gracie
Pierwszym z jej wielu bohaterów jest Rorion Gracie, który wyruszył z Brazylii do Stanów Zjednoczonych z misją pokazania szerokiemu światu brazylijskiego jiu-jitsu - sztuki walki, której współtwórcą był jego ojciec, Helio Gracie. Pierwsze podejście zakończyło się przedwcześnie, 17-latek został okradziony i wrócił do kraju. Wkrótce spróbował ponownie - tym razem Ameryka okazała się dla niego bardziej łaskawa.
Mimo trudnych początków, kiedy to zajmował się sprzątaniem domów i grał epizodyczne role w serialach, krok po kroku stawał na nogi. W garażu swojego domu stworzył prowizoryczną salę i trenował chętnych. Tych jednak nie było tak wielu, jak mógł się spodziewać, stąd też trzeba było wymyślić coś, co pozwoli na dotarcie do szerokiej rzeszy odbiorców.
REKLAMA
W złotych czasach telewizji wybór nasuwał się sam, trzeba było jednak mieć czym zainteresować producentów. Pod koniec lat osiemdziesiątych Gracie miał już sporo kontaktów, między innymi dzięki temu, że pełnił rolę konsultanta przy hollywoodzkich produkcjach - to on opracował końcową scenę kultowej "Zabójczej Broni", w której grany przez Mela Gibsona Martin Riggs rozprawia się z głównym czarnym charakterem (Gary Busey).
Źródło: YouTube/Bulletproof Media
Brazylijczyk doszedł do momentu, w którym wyrobił sobie niezbędne kontakty. Aby rozpropagować wersję jiu jitsu, nad którą jego rodzina pracowała od pokoleń, potrzebował jednak czegoś więcej niż jedna scena czy dawanie lekcji Chuckowi Norrisowi (było to jeszcze przed okresem, w którym aktor stał się prawdziwym superbohaterem wielu prześmiewczych dykteryjek).
Pracował nad swoim wizerunkiem najtwardszego człowieka w Stanach, wzorując się na innych członkach rodziny Gracie. Jej dzieje to zresztą materiał na osobną historię, długą i pełną kontrowersji. Jedni doceniają ich zasługi, drudzy widzą w nich egocentryków, których wielokrotnie łapano na kłamstwie.
REKLAMA
Ale faktem pozostaje to, że brazylijskie jiu jitsu od lat cieszy się coraz większą popularnością, a współczesne MMA zawdzięcza im praktycznie wszystko. Rorionem Gracie zainteresował się Playboy, który poświęcił mu artykuł. Ten z kolei zainteresował zajmujący się reklamą Arta Daviego. Mężczyzna szukał do jednej z kampanii piwa dokładnie kogoś takiego jak Brazylijczyk. W ten sposób rozpoczęła się współpraca, która wkrótce przeniosła się na zupełnie inne tory.
Klatka, aligatory i rekiny
Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych wyobrażenie o sztukach walki mocno różniło się od dzisiejszego. Może nie była to wiedza tajemna, ale na pewno trudniej było o rzetelne spojrzenie, przede wszystkim za sprawą popkultury - pojawiło się wtedy kilka kinowych klasyków, których akcja dotyczyła właśnie sportów walki - w 1984 roku furorę zrobił "Karate Kid", w 1988 do kin wszedł "Krwawy Sport", a rok później "Kickboxer". Gwiazdą dwóch ostatnich był Jean Claude van Damme, do grona gwiazd kina akcji można było też zaliczyć Stevena Seagala, który na ekranie rozprawiał się z przestępcami za pomocą dalekowschodnich sztuk walki.
REKLAMA
Brazylijskie jiu jitsu było czymś diametralnie innym, musiało więc wywalczyć sobie miejsce. I zrobiło to w sposób najprostszy z możliwych - na zasadzie konfrontacji z innymi sportami walki.
Gracie i Davie, razem z reżyserem i jednym z uczniów Roriona, Johnem Milusem, wpadli na pomysł turnieju, stawiając pierwszą cegiełkę pod budowę legendy. Brazylijczyk widział zawodników, którzy uciekali przed walką, przechodząc między linami, kiedy sytuacja robiła się gorąca. Tak narodziła się klatka.
Koncepcji było więcej, wśród nich pojawiły się takie, które zakładały budowę akwarium z rekinami lub aligatorami, założenie drutu kolczastego naokoło siatki czy podłączenie jej do prądu. Oczywiście, w tym momencie brzmi to kuriozalnie i przesądzone było, że coś podobnego nie ma racji bytu, ale przy organizacji całego przedsięwzięcia najwyraźniej niezbędna była pewna doza szaleństwa. Sam pomysł wyjściowy miał jej przecież wiele.
REKLAMA
Zebranie przedstawicieli różnych sztuk walki z całego świata i sprawdzenie, który styl okaże się najbardziej efektywny, nie było niczym nowym, ale w tym przypadku szybko nabrało realnego kształtu. W klatce według autorskiego pomysłu, praktycznie bez żadnych zasad, bez rękawic, bez możliwości przerwania walki przez sędziego.
Organizatorzy razem z producentem w postaci grupy SEG (wszystkie poważniejsze telewizje nawet nie podjęły rozmów, ta znalazła się pod ścianą, rozpaczliwie szukając czegoś, co skłoniło by ludzi do zapłacenia za pay-per-view) na miejsce wybrali Denver w stanie Kolorado, przede wszystkim z racji tego, że nie trzeba było liczyć się tam z surowymi konsekwencjami. Wszystko było zgodne z obowiązującym w tym stanie prawem.
Dwie reguły i 50 tysięcy dolarów
Wydarzeniom z 12 listopada 1993 roku towarzyszyła dziwna otoczka - wielu ludzi kompletnie nie wiedziało, czego się spodziewać. Już samo wyłonienie ośmiu zawodników, którzy wezmą udział w turnieju, nie było łatwym zadaniem. Ostatecznie zgodzili się sumita, bokser, mistrz świata w savate (będący też mistrzem Europy w kyokushin), dwóch kick-boxerów, praktyk kempo, mistrz Pancrase (japońskiej organizacji mieszanych sportów walki) oraz mający promować brazylijskie jiu-jitsu Royce Gracie, brat Roriona. Był on najmniejszym zawodnikiem, ale współgrało to z celem, który przyświecał organizatorowi. Rorion Gracie chciał wypromować swoją sztukę walki, pokazując, że przewaga fizyczne nie ma tu większego znaczenia.
Ustalono też reguły. A konkretniej - dwie. Zakazane było gryzienie i wkładanie palców w oczy (ta pierwsza została zresztą złamana w finałowej walce). Nie było kategorii wagowych, limitu czasu, liczenia punktów. Na zwycięzcę czekało 50 tysięcy dolarów. Osiem tysięcy ludzi, którzy zgromadzili się McNichols Sport Arena, mieli obejrzeć coś, co przejdzie do historii. Wydarzyć mogło się wszystko.
REKLAMA
Pierwsza walka, w której sumita Teila Tuli starł się z reprezentującym savate Gordonem Gordeau, sprawiła, że publiczność zamarła. Całe starcie potrwało kilkanaście sekund, a Holender rozprawił się z cięższym o kilkadziesiąt kilogramów rywalem. I zrobił to w sposób spektakularny i wyjątkowo brutalny. Nie będziemy przytaczać detali, znalezienie nagrania nie powinno przysporzyć większych problemów.
To było coś, czego nie pokazywały kinowe filmy, show w rodzaju wrestlingu czy walki którejkolwiek z oficjalnych federacji. Podobną agresję łatwiej było zobaczyć, kiedy w nieodpowiednim momencie weszło się w złą ulicę podłej dzielnicy. Być może w pochodzącym z Brazylii vale tudo, które nigdy nie zyskało wielkiej popularności.
Cały turniej wygrał Royce Gracie, który w decydującej walce pokonał Gordona Gordeau duszeniem zza pleców i udowodnił, że brazylijskie jiu jitsu może być niesamowitą bronią. Kiedy znacznie więksi przeciwnicy zobaczyli Brazylijczyka w klatce, mogli spodziewać się łatwego zwycięstwa, nawet szydzić. Po turnieju nie śmiał się już nikt.
REKLAMA
Urazy i zakazy
To, co działo się podczas pierwszej odsłony UFC, obrosło legendami. Bokser Art Jimmerson był jedynym, który zakończył zawody bez większych obrażeń. Powód był prosty - po pierwszych walkach był tak przerażony, że kiedy Gracie powalił go na ziemię, od razu zdecydował się poddać, chcąc uniknąć kontuzji. Patrick Smith skończył walkę ze złamaną kostką, Kevin Rosier miał uraz szczęki, Gordeau połamał kości w obu dłoniach, ale i tak wyszedł do finałowej walki. Trudno dziwić się, że Holender mógł budzić strach.
Mimo całego chaosu i tego, że większość ludzi nie do końca wiedziała nawet, co dzieje się w oktagonie, pay-per-view wykupiło 86 tysięcy ludzi. Biorąc pod uwagę fakt, że nie było większej reklamy, a wszystkie wydarzenia były naprawdę drastyczne, był to wynik oszałamiający. Stało się jasne, że ciąg dalszy jest koniecznością.
Zainteresowanie kibiców nie było jednak jedynym, które się pojawiło. To, co działo się na UFC, przyciągnęło uwagę amerykańskich władz. Wielkim przeciwnikiem UFC w tamtych latach był senator John McCain, który sprzeciwiał się organizowaniu gal na terenie USA. Zapoczątkował kampanię, rozsyłał listy do gubernatorów stanów z prośbą zakazania organizowania gal oraz podobnych imprez. Osiągnął sukces, bo w 1996 roku gale UFC nie mogły odbyć się w 36 stanach.
REKLAMA
Po początkowych sukcesach UFC stanęło nad przepaścią, w dodatku straciło Roriona Gracie, którego wizja rozmijała się z koncepcją pokazywania walka w TV.
- Chciałem prawdziwych walk w TV, a moi partnerzy chcieli show telewizyjnego z walkami. Byli kluczowym elementem UFC w tamtym czasie, a ja się z nimi nie zgadzałem. Z tego powodu odszedłem. Sprzedałem swoje udziały w firmie - mówił i podkreślał, że nigdy nie chodziło mu o pieniądze, tylko o przedstawienie światu brazylijskiego jiu jitsu.
Konieczne były ustępstwa i "ucywilizowanie" dyscypliny. Wprowadzano przepisy, kategorie wagowe, dawano większe uprawnienia sędziom. Po pierwszej gali, przed którą walczono o namówienie ośmiu zawodników, zgłoszenia zaczęły przychodzić setkami. Wśród nich byli zarówno zawodnicy, jak i anonimowe osoby, chcące przeżyć swoje pięć minut sławy. Nowa formuła musiała walczyć o prawo bytu. W tym, że budziła wielkie kontrowersje, nie było nic dziwnego.
Dołączenie do wielkich
Przełomem był 2001 rok, kiedy organizacja została zakupiona przez Fertita, przedsiębiorców z branży hazardowej z Las Vegas. Cena była promocyjna, wyniosła zaledwie 2 miliony dolarów. Bracia odbudowali markę i postawili fundamenty pod drugą, tym razem udaną w pełni próbę zawojowania nie tylko USA, ale całego świata. Prezydentem UFC został Dana White, który pełni funkcję do dziś.
REKLAMA
Stopniowo UFC zdobywała coraz większą widownię, krok po kroku wchłaniała inne organizacje jak PRIDE czy World Extreme Cagefighting i przyciągała najlepszych zawodników. Z owianej mroczną sławą ciekawostki stała się pełnoprawnym sportem, który z roku na rok rozkwitał.
Przełomem i zarazem potwierdzeniem mocarstwowych ambicji było podpisanie w sierpniu 2011 roku 7-letniego kontraktu z amerykańskim gigantem - siecią telewizyjną Fox, która wyłożyła na stół kontrakt opiewający na 700 milionów dolarów. Stało się jasne, że UFC wkroczyło do świata wielkiego sportu.
Historię UFC pisało wiele osób - między innymi Ronda Rousey, która była pierwszą kobietą, która sięgnęła po mistrzowski pas organizacji, kolejni czempioni nowych kategorii wagowych, weterani i debiutanci. Także Polacy, w tym mistrzyni Joanna Jędrzejczyk, która wspięła się na absolutny szczyt.
REKLAMA
Oczywiście zasługi nie należą tylko do ludzi wchodzących do klatki. UFC to ogromny biznes, za sukcesem którego stoją setki ludzi, ekspertów od reklamy i marketingu, ekspertów i komentatorów, specjalistów od mediów społecznościowych i PR. W kilkanaście lat udało się nie tylko odsunąć od krawędzi przepaści, ale stworzyć jedną z najprężniej rozwijających się dyscyplin sportu.
Widać to nie tylko w wartości samej marki, która mieści się w czołówkach najważniejszych rankingów, ale też w tym, jak wiele osób zainteresowało się sportami walki. Dyscypliny, które wydawały się skazane na nisze, zaczęły trenować setki tysięcy ludzi. Brazylijskie jiu jitsu i tajski boks przeżywają rozkwit, powstaje wiele nowych szkół i ośrodków, w których można ćwiczyć. UFC udało się coś znacznie trudniejszego niż wypromowanie się - organizacja zapoczątkowała prawdziwą modę.
REKLAMA
Z brutalnej konfrontacji sztuk walki, która szokowała, UFC stało się największym narzędziem promocji, przyciągających przed ekrany miliony, skupia najlepszych zawodników. Zdołała okiełznać i ucywilizować starcia. Owszem, kiedy w ringu spotyka się dwóch fighterów, którzy z samego założenia mają zrobić sobie krzywdę, trudno mówić o tym, by był to sport dla wszystkich. Do zrobienia wciąż pozostaje wiele, wszystko to ma oczywiście swoją bardziej mroczną stronę, związaną z kontuzjami, dopingiem czy tym, jak organizacja dba o mniej znanych zawodników.
Powiązany Artykuł
UFC 253: Błachowicz - Reyes. Polak mistrzem, jakiego jeszcze nie mieliśmy
Współcześni wojownicy w niewielkim stopniu przypominają tych sprzed 25 lat. Wielu z nich cieszy się rozpoznawalnością na całym świecie, ma podpisane umowy z potężnymi sponsorami, stoi za nimi cały sztab ludzi, który odpowiada za przygotowanie do walk i budowanie wizerunku. Czasy, w których trzeba zawodnicy musieli podróżować po całym świecie lub na podrzędnych galach, by zarobić godne pieniądze, odeszły do lamusa. Trudno jednoznacznie powiedzieć, ile warta jest dziś największa organizacja MMA, zwłaszcza po podpisaniu umowy z ESPN, na której zarobi 1,5 miliarda dolarów przez kolejne 5 lat.
27 września 2020 roku Jan Błachowicz jako pierwszy polski zawodnik zdobył pas mistrzowski tej prestiżowej organizacji.
Paweł Słójkowski, PolskieRadio24.pl
REKLAMA
Czytaj także:
Czytaj także:
REKLAMA