Taka brzydka katastrofa. Piłkarski mundial reprezentacji Polski największym sportowym rozczarowaniem 2018 roku
W 2018 roku mogliśmy się cieszyć z wielu sukcesów polskich sportowców. Obok wielkich osiągnięć były również rozczarowania, w tym największe z udziałem reprezentacji Polski na mistrzostwach świata w Rosji. Po zaledwie dwóch meczach na mundialu biało-czerwoni pożegnali się z imprezą w stylu, którego nie dało się obronić.
2018-12-30, 10:00
Czy mogliśmy się tego spodziewać? Być może należało podejść do tego turnieju z umiarkowanym entuzjazmem, bez większych oczekiwań i emocji. W ostatnich latach głęboko wierzyliśmy jednak, że coś w naszej reprezentacji się zmieniło.
Wreszcie, po wielu chudych latach, dostaliśmy udane mistrzostwa Europy, a po nich awans do mistrzostw świata, grę, która pozwalała doszukiwać się tego, że najgorsze jest już za nami. Kadra Nawałki była przebłyskiem świeżości, ale jednocześnie też świetnie opakowanym produktem, którego grzechem było nie kupować. Świetna atmosfera, doskonała praca działu PR i marketingu Łączy nas piłka, gracze, którzy jakościowo odbiegali znacząco od tych, których oglądaliśmy na poprzednich mundialach. Koniec końców dostaliśmy jednak cios jeszcze bardziej bolesny.
Wróciły wszystkie koszmary, wróciło wszystko to, co przez długi czas kryło się gdzieś z tyłu głowy. W atmosferze powszechnych zachwytów i euforii takich głosów po prostu nie chce się słuchać, łatwiej jest płynąć z prądem i wpasować się w atmosferę sukcesu.
Na początku roku, podczas igrzysk w Soczi, polski panczenista Artur Nogal podczas swojego jedynego występu potknął się tuż po starcie. Jego igrzyska trwały mniej więcej dwie sekundy. Z miejsca stał się pośmiewiskiem, pisano o kompromitacji, porównywano go do turysty. Nie był to nasz najbardziej utytułowany zawodnik, nie miał większych medalowych szans. Nie deklarował, że jedzie zawojować Rosję. Nie zmieniło to tego, jaka fala krytyki została na niego wylana. Panczenista nie miał milionowego wsparcia, nie wspierała go cała Polska. Kibice przebudzili się dopiero w prawdopodobnie najgorszym momencie w jego sportowej karierze.
REKLAMA
Napisać, że o naszej reprezentacji było głośno, to nie napisać nic. Piłkarze byli dosłownie wszędzie. Dziesiątki wywiadów, relacje ze zgrupowań, analizy, przedstawianie sylwetek, występy w reklamach. Praca tysięcy ludzi dotyczyła tylko i wyłącznie tego zespołu, w najróżniejszych aspektach. Nie można napisać, że wierzyli wszyscy, ale rzadko dało się słyszeć głosy, które tonowały atmosferę i próbowały sprowadzić na ziemię. Wyszło na to, że biało-czerwoni sprowadzili się na ziemię sami.
Nasza grupa nie była przesadnie wymagająca. Może nie łatwa, ale bez większego trudu można było znaleźć silniejsze. Problem w tym, że z taką grą po prostu nie dało się wyjść z jakiejkolwiek grupy.
O sygnałach ostrzegawczych pisano już miesiące temu. Kiedy jechaliśmy na Euro, wielu piłkarzy było w szczytowej formie, w swoim optymalnej dyspozycji, po klubowych sukcesach. Tym razem wielu z nich znalazło się na zakręcie, borykało się z urazami, brakiem regularnej gry w klubach. Wszystko zostało bezlitośnie obnażone.
Zimnym prysznicem był mecz z Senegalem, w którym przez 90 minut nie udało się stworzyć składnej akcji. W którym Adam Nawałka zagrał zachowawczo, wracając do sprawdzonego ustawienia. Sprawdzonego dwa lata temu, podczas mistrzostw Europy. Rozpracowanego w najdrobniejszych szczegółach. Plan A nie wypalił, spróbował więc planu B, który był dopracowywany miesiącami w ramach przygotowań do mundialu. Plan B działał przez pierwsze kilkanaście minut, jednak kiedy nie ma się żadnych piłkarskich atutów, po prostu nie da się wygrać. Kiedy oba warianty spektakularnie zawodzą, zostaje tylko pakowanie walizek.
REKLAMA
Wśród wszystkich zespołów, które kibice mogli oglądać na tych mistrzostwach, ze świecą można było szukać grającego podobnie bezbarwny, siermiężny, pozbawiony jakiejkolwiek idei futbol. Nie byliśmy dobrzy w ofensywie, popełnialiśmy proste, dziecinne błędy. Nie imponowaliśmy wybieganiem, charakterem, zawziętością. Jedyną strategią wydawało się posyłanie długich piłek w kierunku Roberta Lewandowskiego. I, paradoksalnie, z Kolumbią właśnie po takiej "akcji" mieliśmy najlepszą bramkową sytuację. To tylko pokazuje, jak wiele poszło nie tak.
Kilka drużyn tego turnieju było ciągniętych przez indywidualności, ale u Nawałki one także zawiodły. Nie mieliśmy lidera, kogoś, kto byłby w stanie poprowadzić drużynę w trudnym momencie. Ale brakujących elementów było więcej.
Lista grzechów jest zresztą długa. Czy równanie piłkarzy z ziemią komukolwiek coś da, sprawi, że poczujemy się lepiej? Wątpliwe. Po mundialu zawodnicy i tak nie mieli łatwego życia. Każdy z nich musiał oswoić się z krytyką, a jeśli tego nie potrafił, miał dziesiątki tysięcy powodów, które pozwoliły im poprawić sobie humor.
Wyobrażamy sobie, że życie piłkarzy z najwyższej półki to tylko pozytywy. Mecze, treningi i liczenie niemałych pieniędzy, które wpływają na konto. To zawsze problem - większość ludzi nigdy nawet nie zbliży się do ich zarobków. W takich momentach jak ten mówi się o tym jeszcze więcej. Czy są spełnionymi ludźmi? Pewnie jest o to łatwiej. Czy to przekłada się na sportową ambicję? Niekoniecznie, przecież na tych mistrzostwach widzieliśmy wielu graczy uznanych, którzy dają z siebie wszystko. Coś jednak zawiodło.
REKLAMA
Wielu młodszych kibiców może nie pamiętać wielkich imprez, które przebiegały według scenariusza "mecz otwarcia, mecz o wszystko, mecz o honor". Nasi piłkarze zafundowali im jednak małą podróż do przecież nie aż tak odległych czasów. Z drugiej strony przez ostatnie lata wydarzyło się na tyle dużo, że mogliśmy trwać w stanie względnego dobrobytu, który zwalnia z myślenia i obaw.
Trzeba jednak spojrzeć prawdzie w oczy, nawet wygrany mecz z Japonią niczego nie zmienił. Nie wpłynął na to, jak będziemy odbierać ten turniej. Zwycięstwo i tak w żaden sposób nie rozgrzeszyło nikogo ani nie zmieniło całościowego obrazu polskiej piłki. A ten właśnie bardzo wyraźnie przebił przez to, co było tak pieczołowicie budowane.
Nie możemy zapominać o tym, co kadra dała nam przed mistrzostwami. Teraz jednak trudno odwracać głowę od tej katastrofy, którą dostaliśmy.
Paweł Słójkowski, PolskieRadio24.pl
REKLAMA
REKLAMA