Angielska piłka wróciła do łask. Londyn został centrum piłkarskiego świata

2019-05-10, 11:00

Angielska piłka wróciła do łask. Londyn został centrum piłkarskiego świata
Radość piłkarzy Arsenalu. Foto: PAP/EPA/Kai Foersterling

Trzecie miejsce na mundialu w Rosji, całkowita i bezprecedensowa dominacja w Lidze Mistrzów i Lidze Europy... Angielska piłka po chudych latach wróciła na szczyt. Czy to początek nowego porządku w światowym futbolu? 

Posłuchaj

Dwa londyńskie zespoły - Chelsea i Arsenal - zagrają w finale piłkarskiej Ligi Europy. O wyczynie angielskich drużyn mówi Adam Dąbrowski (IAR)
+
Dodaj do playlisty

W ostatnich latach scenariusz dla angielskich klubów w europejskich pucharach był dość przewidywalny - ekipy z Premier League miały mocarstwowe ambicje, prężyły muskuły, jednak w fazie pucharowej następowała brutalna weryfikacja, podczas której widać było, że reszta Europy nie boi się zespołów z Wysp.

Powiązany Artykuł

Tottenham 1200 PAP.jpg
Liga Mistrzów: Tottenham w finale wbrew jakiejkolwiek logice. "Tylko serce plus Lucas Moura"

Ostatni sukces w Lidze Mistrzów miał miejsce w 2012 roku, kiedy Chelsea pokonała w finale Bayern Monachium. W 2008 roku mieliśmy sytuację, w której w decydującym meczu spotkały się dwie angielskie ekipy - "The Blues" przegrali wówczas z Manchesterem United.

Po sukcesie zespołu ze Stamford Bridge nastąpił kryzys. Anglicy zawodzili regularnie, co jednak nie przeszkadzało im w szastaniu pieniędzmi, biciu transferowych rekordów i windowaniu zarobków. Premier League z roku na rok budowała coraz mocniejszą finansową pozycję, dorobiła się statusu prawdziwego eldorado dla piłkarzy. Nie szły jednak za tym żadne większe sukcesy - z wyjątkiem triumfów Chelsea i Manchesteru United w Lidze Europy, traktowanej przez niektórych jako nagroda pocieszenia, a przez innych uznawanej za dodatkowe utrudnienie w walce na krajowym podwórku. 

Schemat powtarzał się, a wśród tłumaczeń takiego stanu rzeczy najczęściej wymieniano napięty kalendarz i wyjątkowo wyrównaną ligę. Porównując ją z sytuacją, którą mają rywale, dominujący na krajowych podwórkach w Hiszpanii (Barcelona, Real, Atletico), Niemczech (Bayern i Borussia), Francji (PSG) czy Włoszech (Juventus), można dojść do wniosku, że dużo bardziej spłaszczona tabela wymaga większego zaangażowania w krajowe rozgrywki.

Wyrobienie sobie kilkunastopunktowej przewagi w Premier League już na początku gry właściwie się nie zdarza (choć w obecnym sezonie Liverpool i Manchester City wyraźnie odskoczyły stawce), ale sugerowanie, że w czołowych ligach Europy mistrzowie nie muszą grać na maksimum możliwości, jest nadużyciem.

Premier League to kapitalnie sprzedawany, pięknie opakowany produkt, który kusi miliony ludzi na całym świecie. Rozpoznawalność klubów jest globalna, ale ten atrakcyjny towar poza Wyspami regularnie przeżywał wstrząs. Pieniądze w angielskich klubach jednak cały czas rosły, a niesamowite wynagrodzenia m.in. z wpływów z transmisji telewizyjnych sprzyjały rozrzutności, na którą nie pozwalają sobie kluby z innych krajów.

Powiązany Artykuł

Chelsea 1200.jpg
Liga Europy: kolejny angielski finał. Arsenal i Chelsea rozstrzygną sprawę między sobą

Sytuacja, w której spadkowicze z Premier League otrzymują podobne pieniądze co ścisła czołówka w Niemczech, Włoszech i Francji, w żaden sposób nie przyczyniała się do tego, jak zespoły grające w europejskich pucharach wypadają w bezpośrednich starciach z rywalami spoza Wysp. Kolejnym problemem była sytuacja z systemem szkolenia młodzieży i korzystaniem z usług wychowanków, co odbijało się między innymi na grze reprezentacji, od lat mającej problemy z wychowaniem pokolenia, która rzuci na kolana resztę świata na wielkim turnieju.

Znajduje to potwierdzenie w tym, że najsilniejsze kluby świata nie zabijają się o Anglików. W zagranicznych ligach Brytyjczyków jest jak na lekarstwo. Biorąc pod uwagę pieniądze, które piłkarze dostają w ojczyźnie, można dojść do wniosku, że wyjazdy nie mają dla nich większego sensu.

Telewizja Sky i BT Sports za prawa do transmisji rozgrywek Premier League w latach 2016-2019 zapłaciły rekordowe 5,1 mld funtów (70 proc. więcej niż w przypadku poprzedniej umowy). Najnowsza będzie już niższa o blisko 700 mln, co też pokazuje, że być może nastąpi tu pewne unormowanie sytuacji. Działania na rzecz wyrównania rywalizacji wewnątrz ligi przynoszą skutki, ale nie da się ukryć faktu, że słabość angielskich zespołów na arenie europejskiej widać było wyraźnie. 

Obecny sezon to przełom. I to taki, który nastąpił w imponującym stylu. W ubiegłym roku Anglicy cieszyli się z występów reprezentacji, która przywiozła brąz z mundialu w Rosji. Wreszcie wydaje się, że "Trzy Lwy" wróciły na właściwą ścieżkę i Garethowi Southgate'owi udało się zbudować drużynę, która może grać ze światowymi potęgami i wychodzić z tych konfrontacji z podniesioną głową.

Europejskie puchary przyniosły kolejne pozytywne zaskoczenie - w ćwierćfinałach Ligi Mistrzów znalazły się cztery zespoły (Liverpool, Tottenham, Manchester City i Manchester United), do kolejnej rundy przebrnęły dwa z nich. Nie udało się to najsilniejszemu, liderowi Premier League, prowadzonemu przez Pepa Guardiolę Manchesterowi City, który odpadł po pasjonującej walce z Tottenhamem, ale prawdopodobnie obroni tytuł mistrza Anglii. 

W finale Champions League zmierzą się Liverpool i Tottenham, w Lidze Europy zaś dojdzie do derbów Londynu między Chelsea i Arsenalem. Dominacja? Tak, z pewnością można to określić właśnie tym słowem. Pierwszy raz zdarza się, że komplet finalistów najważniejszych europejskich rozgrywek klubowych tworzą zespoły z jednego kraju. 

W dziesięciu ubiegłych finałach Ligi Mistrzów aż siedem razy triumfowały zespoły z Hiszpanii, w Lidze Europy taka sytuacja miała miejsce sześciokrotnie. Trzeba też wziąć pod uwagę to, jak duży udział w tym sukcesie mieli Hiszpanie. W przypadku klubów z Premier League jest już inaczej.

W składach Chelsea i Arsenalu na półfinałowe spotkania Ligi Europy znalazło się po jednym Angliku, Liverpool i Tottenham wystawiły ich po trzech. Wśród trenerów nie znajdziemy żadnego Wyspiarza, zresztą temat angielskich szkoleniowców to w Premier League kwestia drażliwa. Ostatnim, który poprowadził swój zespół do wygrania ligi, był Howard Wilkinson, który w 1992 roku kierował Leeds.

Bez wątpienia jest to też sukces pieniędzy. Sześć z dziesięciu najbogatszych klubów w rankingu Deloitte gra w Premier League. I choć napędzany petrodolarami Manchester City i znajdujący się najwyżej w zestawieniu wśród angielskich potęg Manchester United znowu nie zdołały zawojować Europy, to jednak sukces pozostałych jest wymowny.

Zwłaszcza że Tottenham i Liverpool nie należą do ścisłej finansowej czołówki - bliżej im do końca czołowej dziesiątki. Z drugiej strony na pewno są na tyle majętnymi klubami, że nie grozi im to, czego mogły obawiać się te kluby, które odnoszą sukces znacznie wybiegający ponad stan - jak choćby Monaco sprzed kilku sezonów czy tegoroczny Ajax. To, że Holendrzy przejdą latem prawdziwy rozbiór, jest przesądzone. Zespół Leonardo Jardima zna to z autopsji.

Czy to początek nowego rozdziału w historii europejskiej piłki, czy może oglądamy wyjątkowy sezon, po którym sytuacja wróci do smutnej dla angielskich fanów normy? W tym momencie trudno przewidywać wydarzenia z kolejnych sezonów, jednak nie można nie zauważać, że pod względem sportowym był to najlepszy sezon europejskich pucharów od lat i to właśnie głównie za sprawą czołowych drużyn Premier League.

Pasjonująca rywalizacja "Spurs" i "The Citizens", szokujące wyeliminowanie PSG przez Manchester United, absolutnie zjawiskowe powroty do gry w półfinałach, w których Liverpool i Tottenham rzuciły na kolana rywali. Tę edycję rozgrywek będziemy pamiętać przez lata.

Paweł Słójkowski, PolskieRadio24.pl

Polecane

Wróć do strony głównej