Jego gest w Moskwie przeszedł do historii. Władysław Kozakiewicz kończy 70 lat: gwizdami z 8 cm mi dołożyli
Mistrz olimpijski w skoku o tyczce z Moskwy Władysław Kozakiewicz w piątek kończy 70 lat. Polscy kibice mają w pamięci przede wszystkim jego walkę o olimpijskie złoto na Łużnikach i wykonany później obraźliwy gest pod adresem nieprzychylnych mu trybun.
2023-12-08, 11:00
30 lipca 1980 roku olimpijski konkurs w Moskwie odbywał się w specyficznych warunkach. Sympatyzująca z tyczkarzem ZSRR Konstantinem Wołkowem publiczność hałasowała podczas skoków Kozakiewicza, Tadeusza Ślusarskiego i zawodników z Francji.
Kozakiewicz postanowił pokazać, co o tym myśli. Po pokonaniu wysokości 5,75 m wykonał obraźliwy gest wobec publiczności, zwany od tamtej chwili "gestem Kozakiewicza". W transmisji bezpośredniej widział to cały świat, ale w późniejszych relacjach dla krajów socjalistycznych wycinano ten fragment. Ambasador ZSRR w PRL Borys Aristow domagał się nawet odebrania mu medalu oraz dożywotniej dyskwalifikacji za obrazę narodu radzieckiego.
- Wychodzi Francuz - gwizdy, wychodzi Polak - gwizdy. Gwizdy narastały w rytmie rozbiegu. Od tych gwizdów podskoczyła mi adrenalina. Ta adrenalina, te gwizdy, ta wściekłość, wszystko się we mnie wymieszało. Skakałem jak w transie. W sumie publiczność mi pomogła. Dołożyli mi tymi gwizdami z osiem centymetrów. A jak przeskoczyłem te 5,75, to mi się ręka tak jakoś sama zgięła w łokciu... - wspominał po latach Kozakiewicz, który w tamtym olimpijskim konkursie ustanowił jeszcze rekord świata - 5,78.
- Ten gest to była taka wisienka na torcie - mówi w rozmowie z Polskim Radiem:
Kozakiewicz urodził się 8 grudnia 1953 roku we wsi Soleczniki Małe, 45 km od Wilna. Jak wspominał w autobiografii, nie miał łatwego dzieciństwa.
REKLAMA
Kiedy prosił ojca o trąbkę, dostał akordeon. Jemu i jego kolegom miał przygrywać do alkoholowych biesiad. - Nieustannie słyszałem: zrób to, zrób tamto. Ciągle ktoś próbował za mnie decydować, co będzie dla mnie lepsze - mówił podczas spotkania autorskiego.
W 1985 roku zdecydował się pozostać w Niemczech. W Polsce został za to zdyskwalifikowany, odebrano mu majątek. Jak podkreśla, musiał wszystko zaczynać od nowa, ale nie żałuje swoich decyzji.
- Chociaż los pokazywał mi wała o wiele więcej razy niż ja Rosjanom na Łużnikach w 1980 roku, to i tak uważam, że życie ułożyło mi się fantastycznie, a sport odegrał w nim największą rolę. Tyczka wynosiła mnie wysoko, pozwalała nabrać pewności siebie i na wielu spojrzeć z góry, ale też powodowała bolesne upadki - przyznał niegdyś.
*
REKLAMA
Kozakiewicz przez wiele lat związany był z Gdynią. W latach 1998-2002 był radnym tego miasta oraz przewodniczącym Komisji Sportu Związku Miast Bałtyckich. Długo pracował też w gimnazjum w Bissendorfie koło Hannoveru, gdzie szkolił młodych adeptów skoku o tyczce.
red/IAR/PAP
REKLAMA