Jagiellonia Białystok: czasem wygrywa nadzieja. Najciemniej jest tuż przed świtem [KOMENTARZ]

Spełnienie życiowego marzenia nie zawsze czyni nas szczęśliwymi. Bardzo często prawdziwą radość daje nam dopiero przypomnienie sobie tego, jak często słyszeliśmy, żeby przestać marzyć, bo i tak się nie uda.

2024-05-25, 19:33

Jagiellonia Białystok: czasem wygrywa nadzieja. Najciemniej jest tuż przed świtem [KOMENTARZ]
Jagiellonia Białystok zdobyła pierwsze w historii klubu mistrzostwo Polski. Foto: PAP/Artur Reszko

Kibice Jagiellonii Białystok świętują największy sukces w historii klubu - mistrzostwo Polski. Terminarz rozgrywek piłkarskiej PKO BP Ekstraklasy i układ tabeli sprawiły, że białostoccy fani do ostatniego meczu musieli drżeć o końcowy sukces, zjednoczeni w tych emocjach na stadionie przy ul. Słonecznej i w całej stolicy Podlasia.

Ich ulubieńcy stanęli w ostatnim meczu na wysokości zadania - już po 27. minutach prowadzili z Wartą Poznań aż 3:0, i taki wynik utrzymali do końca. 

Nie mogło się udać

A przecież to wszystko... nie miało prawa się wydarzyć. Nieco ponad rok temu, po kolejnym słabym sezonie i zwolnieniu trenera Macieja Stolarczyka, priorytetem było utrzymanie się w lidze.

Drużynę przejął (wtedy tymczasowo) Adrian Siemieniec, dotychczas tylko asystent i opiekun rezerw, 31-latek bez doświadczenia na tym poziomie i bez piłkarskiego CV. Gdy już udało się zrealizować cel, z klubu odszedł król strzelców Marc Gual. Hiszpan niejednokrotnie niemal w pojedynkę budował akcje, które kończyły się bramkami dla żółto-czerwonych.

REKLAMA

Mimo obiecującej końcówki tamtych rozgrywek nikt nie oczekiwał cudów - po wicemistrzach Polski sprzed paru lat i zdobywcach Pucharu i Superpucharu Polski z 2010 roku nie było już śladu. Tamte sukcesy nie doprowadziły do rozwoju klubu, a Jagiellonia z czołowej drużyny stała się nieco słabszym ligowym średniakiem, interesującym oprócz swoich fanów jedynie przeciętnych piłkarzy poszukujących naiwnego klubu, który nabierze się na ich CV.

Przez ostatni rok nie wydarzyło się właściwie nic, co byłoby punktem zwrotnym. Nie było wielkiego inwestora, wydającego miliony euro na zawodników, nie mówiono o cudownym pokoleniu młodych białostoczan na miarę Citki czy Frankowskiego, drużyny nie objął szkoleniowiec z wielkimi sukcesami.

Zmiana taktyki, świetnie dopasowane do niej wybory transferowe, rozwój poszczególnych zawodników (Mateusz Skrzypczak!), w pierwszej części sezonu stałe fragmenty gry wykonywane przez Bartłomieja Wdowika - tylko występujące jednocześnie wszystkie te czynniki mogły zapewnić sukces, za jaki jeszcze w lipcu uważano spokojne miejsce w górnej części tabeli. 

Bayer tylko z pozoru

Czy więc "Jaga" jest słabym mistrzem Polski pod względem sportowym? Tak, być może najsłabszym od lat. Mimo strzelenia aż 77 goli Jagiellonia ma rekordowo niską średnią punktów (1,85 na mecz to najgorszy wynik w historii 18-zespołowej ekstraklasy) i wygrała tylko trzy z ostatnich ośmiu meczów w sezonie. Presja wyraźnie ciążyła na zespole, a przecież prawdziwych mistrzów sportu poznaje się po tym, jak radzą sobie właśnie w takich momentach.

REKLAMA

Równie mizernie radzili sobie jednak inni pretendenci do tytułu - w tym ten główny, Śląsk Wrocław. Przebudzenie pod koniec sezonu nie usprawiedliwia tego, że piłkarze Jacka Magiery wygrali wiosną tylko kilka z piętnastu spotkań.

Choć wynik białostockiej drużyny sprawia, że nasuwają się skojarzenia z Bayerem Leverkusen, który w Niemczech również zaskoczył wszystkich i po raz pierwszy został mistrzem, o Jagiellonii można powiedzieć, że to - parafrazując serię memów - Bayer po roku na Podlasiu.

Jagiellonia nie zachwyciła świata serią kilkudziesięciu meczów bez porażki, nie było hurtowego odwracania losów meczu w ostatnich sekundach, talent Dominika Marczuka nie zrównuje go z Florianem Wirtzem, a o Adriana Siemieńca, w przeciwieństwie do Xabiego Alonso, nie rywalizują największe kluby Europy.

Triumf Jagiellonii nie zapowiada wielkiego przełomu w polskiej piłce, nie mówi się o narodzinach zespołu grającego co roku w Lidze Mistrzów. Możliwy do wyobrażenia jest nawet scenariusz, w którym odejdą główni architekci sukcesu, jak trener Siemieniec, prezes Wojciech Pertkiewicz i dyrektor sportowy Łukasz Masłowski, zagraniczne kluby złożą kilku piłkarzom finansowe propozycje z gatunku tych, których się nie odrzuca, a Jagiellonia, wymęczona łączeniem meczów ligowych z europejskimi pucharami, wróci do bycia ekipą dolnej części tabeli.

REKLAMA

Zwycięstwo nadziei. Najciemniej było przed świtem

Ale... czy ktokolwiek ze świętujących dziś w Białymstoku będzie o tym dniu opowiadał młodszym pokoleniom, dodając coś o średniej punktów, Śląsku Wrocław, współczynniku rozstawienia w europejskim rankingu, wskaźniku xG czy procencie celnych podań środkowego obrońcy w ofensywną tercję boiska?

Dzisiejszy wieczór jest wielkim zwycięstwem... nadziei. Nawet jeśli współczesny futbol dąży do oligopolu najmożniejszych nie tylko w kwestii transferowania futbolowych talentów, ale przede wszystkim pozyskiwania za pomocą mediów społecznościowych kolejnych rzesz kibiców-klientów na całym świecie, wciąż są na świecie miliony fanów związanych ze swoim lokalnym zespołem.

W rzeczywistości, w której najlepsi piłkarze wyjeżdżają z Polski już jako nastolatkowie, a zapewnienia zawodników o miłości i przywiązaniu do klubu należy puszczać mimo uszu, świętują dziś przede wszystkim ci, których na pierwszy mecz zabrał ojciec, dziadek, wujek lub kolega z podwórka.

Świętują kibice, pamiętający w latach 80. awans do pierwszej ligi i finał Pucharu Polski z takimi graczami jak Sowiński, Jacek i Dariusz Bayerowie, Lisowski, Michalewicz czy Cylwik, ale również przeżywający razem z klubem te najchudsze lata w czwartej lidze, gdy mierzył się on z Cresovią Siemiatycze czy Tęczą Biskupiec.

Razem z nimi cieszy się też młodzież, której podczas czwartoligowej tułaczki nie było jeszcze na świecie, a także ich starsi koledzy, pamiętający już ekstraklasową serię kilkudziesięciu wyjazdów bez wygranej.

REKLAMA

Bo ani reforma Ligi Mistrzów, ani kolejne miliardy z Arabii Saudyjskiej nie są w stanie stworzyć scenariusza z najprostszym morałem - że marzenia mogą się spełnić, chociaż ciągle słyszysz, że to się nigdy nie uda.

Że twoje mistrzostwo może być o krok, choć przed metą potknąłeś się aż pięć razy. Bo najciemniej jest tuż przed świtem i warto mieć w życiu nadzieję, nawet jeśli czujesz dziś, że twoją rzeczywistością jest czwarta liga.

Jakub Pogorzelski, PolskieRadio24.pl

REKLAMA

Program 34. kolejki:

wmkor



Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej