Liga Mistrzów: Thomas Tuchel pisze historię. Nikt przed nim tego nie dokonał

2021-05-06, 09:22

Liga Mistrzów: Thomas Tuchel pisze historię. Nikt przed nim tego nie dokonał
Thomas Tuchel po wygranej z Realem Madryt. Foto: PAP/EPA/Neil Hall

Thomas Tuchel w zaledwie kilka miesięcy całkowicie odmienił zawodzącą pod wodzą Franka Lamparda Chelsea. W środowym półfinale Ligi Mistrzów "The Blues" zdeklasowali Real Madryt, a niemiecki trener idealnie dobrał taktykę na mecz.

Tuchel został pierwszym szkoleniowcem w historii, któremu udało się wprowadzić do finału Ligi Mistrzów dwie różne drużyny. Przed rokiem jego PSG uległo w finale Bayernowi Monachium. 29 maja Chelsea zmierzy się z Manchesterem City w meczu, który zapowiada się pasjonująco. 

Powiązany Artykuł

PAP Liga Mistrzów 1200.jpg
Liga Mistrzów: kibice obejrzą finał Chelsea - Manchester City w Stambule

Jeszcze kilka miesięcy temu niewielu widziało "The Blues" w tej fazie rozgrywek. Decyzja o powierzeniu obowiązków trenera Frankowi Lampardowi okazała się chybiona, a wyzwanie przerosło niedoświadczonego menedżera. Kiedy stery obejmował Tuchel, można było spodziewać się, że będzie potrzebował czasu, żeby poskładać zespół, w którym działało niewiele. Okazało się jednak, że były szkoleniowiec PSG błyskawicznie odmienił londyńczyków.


Początki nie były imponujące jeśli chodzi o styl, ale zespół kapitalnie punktował, głównie dzięki rewelacyjnej grze w defensywie - w pierwszych dziesięciu meczach Tuchel wygrał siedem razy, trzy spotkania zremisował. W tym czasie "The Blues" stracili tylko dwa gole. Tuchel zapowiadał jasno, że zamierza zbudować zespół, przeciwko któremu nie będzie chciał grać nikt. I słowa dotrzymał już teraz. Manchester City imponuje swoim ofensywnym potencjałem, wyrachowaniem i kontrolą meczów, lekcja udzielona PSG kilka dni temu tylko potwierdziła wszystkie atuty drużyny Pepa Guardioli. Jeśli jednak ktoś jest w stanie ją zatrzymać, to jest to właśnie Chelsea.

Można powiedzieć, że największym osiągnięciem Realu w środowym meczu było to, że tak długo pozostawał w grze. Do 68. minuty "Królewskim" wystarczał jeden gol, by doprowadzić do dogrywki. Chelsea pokazała właściwie swój jedyny mankament - słabą skuteczność pod bramką rywali. Poza tym jednak nie pozwoliła Hiszpanom na nic, zwłaszcza w drugiej połowie. Ten mecz powinien zakończyć się znacznie wyższym zwycięstwem londyńczyków, a 2:0 to najniższy z możliwych wymiar kary.

- Jeśli marnujesz takie sytuacje, to musisz spodziewać się, że drużyna klasy Realu Madryt może cię za to skarcić w każdym momencie. Jednak nawet na moment nie zawiedliśmy pod względem mentalnym czy fizycznym. Widziałem u moich zawodników pozytywne nastawienie, cały czas szukali drugiego gola i nie dali się zepchnąć do defensywy - mówił Tuchel po spotkaniu.

Tak, Real przyzwyczaił do tego, że potrafi wygrywać przegrane mecze, jest groźny w każdym momencie spotkania. Tym razem jednak nie miał żadnych atutów. Chelsea atakowała wysoko, opanowała środek pola, wypychała rywali ze swojej strefy obronnej, zmuszała do gry długimi podaniami, które były błyskawicznie kasowane przez obrońców. Doprowadziła do sytuacji, w której właściwie w każdym miejscu na boisku miała przewagę i więcej opcji na rozegranie piłki. Real cierpiał i był bezradny, trudno wyróżnić jakiegokolwiek piłkarza, na którego postawił Zinedine Zidane. Na najlepsze noty zasłużył Thibaut Courtois, co tylko potwierdza, że w środowy wieczór oba zespoły dzieliła różnica klasy.

Jako trener Chelsea Thomas Tuchel grał już przeciwko Zidane'owi, Kloppowi, Guardioli, Mourinho, Simeone i Ancelottiemu. Nie tylko ograł wszystkie zespoły uznanych menedżerów - w wygranych spotkaniach nie stracił nawet gola. 

Gwiazdy Realu zawiodły, a w "The Blues" imponowali zaś praktycznie wszyscy. Dwa razy Benzemę powstrzymał Mendy, Christensen, Thiago Silva i Rudiger trzymali środek defensywy, lewą stroną raz za razem szarżował Chilwell, kasując przy okazji wszystkie próby Viniciusa. W środku pola harował Kante, który miał też udział przy obu golach swojego zespołu. Obok niego świetnie rozgrywał Jorginho, u Franka Lamparda będący na bocznym torze. Havertz, który rozczarowywał na początku swojego pobytu na Stamford Bridge, nie tylko rozgrywał, potrafił też przerywać akcje rywali. Werner, który bardzo potrzebował gola, nieustannie wywierał nacisk na obrońców. 

Gola, który zamknął mecz, zdobył wychowanek klubu, Mason Mount. Na pierwszy trening przyszedł w wieku sześciu lat. Przed meczem mówił, że Real nie musi bać się indywidualności Chelsea, lecz drużyny. I miał rację. "The Blues" są świetnie poukładani, rewelacyjnie realizują założenia taktyczne Tuchela. Manchester City może wyglądać lepiej na papierze, ale na murawie rozstrzygnięcie finału Ligi Mistrzów nie będzie już oczywiste i łatwe do przewidzenia.

Przykład Tuchela pokazuje, jak w błyskawicznym tempie można wywrzeć wpływ na drużynę, zaszczepić własną ideę futbolu, całkowicie zmienić styl gry i odbudować piłkarzy, którzy dotychczas zawodzili. Ponad 200 milionów euro, które zostały przed sezonem, to nic bez właściwej osoby, która odpowiednio poukłada wszystkie elementy. O ile gracze "The Blues" mogli mieć problemy z Frankiem Lampardem, tak w przypadku Tuchela widać stuprocentowe zaufanie do niemieckiego menedżera. I to, jak wiara w jego metody i wizję potrafiła dać błyskawiczne rezultaty.

W sobotę dostaniemy przedsmak finału Ligi Mistrzów - Chelsea zagra z Manchesterem City na Etihad (godzina 18.30) i można spodziewać się, że obaj trenerzy będą nastawieni na to, by zwyciężyć - "Obywatele" mogą przypieczętować mistrzostwo Anglii, "The Blues" chcą zapewnić sobie grę w kolejnej edycji Ligi Mistrzów, niezależnie od tego, jak zakończy się finał obecnych rozgrywek. Na pewno jednak w głowach obu menedżerów jest pełno myśli dotyczących tego, jak wykorzystać ten mecz do najważniejszego starcia sezonu, do którego dojdzie w Stambule.

Czytaj także:

ps

Polecane

Wróć do strony głównej