"Ruszyła maszyna"? Czy polski futbol w 2022 roku zaczął skracać dystans do europejskiej czołówki?

2022-12-24, 09:10

"Ruszyła maszyna"? Czy polski futbol w 2022 roku zaczął skracać dystans do europejskiej czołówki?
Od lewej: Michał Skóraś, Marek Papszun, Robert Lewandowski. Foto: PAP/Adam Warżawa, PAWEL RELIKOWSKI / POLSKA PRESS/Polska Press/East News

Chyba nawet największy pesymista nie zdobyłby się na stwierdzenie, że dobiegający końca rok 2022 był dla polskiego futbolu nieudany. Owszem, mogło (i powinno!) być znacznie lepiej, ale przy odrobinie dobrej woli można założyć, że wydarzenia z ostatnich 12 miesięcy są dla biało-czerwonej piłki szansą na odbicie się od dna.

Zanim, Szanowny Czytelniku, uznasz, że autor tego tekstu jest niepoprawnym optymistą lub co gorsza niespełna rozumu, pragnę wyjaśnić jedno - nie piszę tu o mocarstwowych zapędach, ale o planach osiągnięcia statusu europejskiego średniaka. Droga do tego celu będzie długa i wyboista, ale postawa polskich klubów i reprezentacji w 2022 roku może stanowić pierwszy krok w tym kierunku.

Coroczna tradycja przerwana

Na niwie klubowej doszło w tym roku do pewnej anomalii, bowiem żaden polski zespół nie skompromitował się w europejskich pucharach! To fakt godny podkreślenia, ponieważ żenujące występy i odpadanie z międzynarodowych rozgrywek, zanim na drzewach zżółkną pierwsze liście w minionych latach uchodziło za nasz narodowy sport, a wręcz przekazywaną wraz z czołowymi lokatami w Ekstraklasie tradycję. 

Jako pierwsze, jeszcze w lipcu, tego samego dnia z Europą pożegnały się Lechia Gdańsk i Pogoń Szczecin - obie na etapie drugiej rundy kwalifikacji Ligi Konferencji, czyli po wygranych dwumeczach w pierwszym etapie eliminacji. Zarówno porażka "Lechistów" (z Rapidem Wiedeń), jak i "Portowców" (z Broendby) wstydu nie przynoszą, zwłaszcza że oba zespoły podjęły walkę z faworyzowanymi rywalami, a szczególnie wynik konfrontacji szczecinian (1:5 w dwumeczu), biorąc pod uwagę przebieg rewanżu, jest bardzo mylący.

Inaczej mogła potoczyć się również europejska przygoda Rakowa, który najpierw bez straty gola i większego wysiłku z kwalifikacji LK odprawił Astanę i Spartak Trnava, by ostatecznie po dogrywce przegrać ze Slavią Praga. Klub z Częstochowy jest jednak obecnie chyba najjaśniejszym punktem na polskiej piłkarskiej mapie i organizacją stawianą za wzór innym aspirującym drużynom. To właśnie podopieczni Marka Papszuna za kilka miesięcy jako mistrzowie Polski najpewniej powalczą o bilet do piłkarskiego raju, czyli Ligi Mistrzów.

Spod jego bram błyskawicznie "zawrócony" został Lech Poznań, który przyjął tęgie manto od doskonale znanego polskim klubom Karabachu Agdam, ale były to złe początki miłej europejskiej przygody "Kolejorza". Kolejni rywale, których Lech pokonał w drodze do gry w zasadniczej fazie Ligi Konferencji nie robią większego wrażenia, lecz skład grupowych rywali poznaniaków już tak. Nawet jeżeli weźmiemy pod uwagę, że Villarreal grał rezerwowym składem, Austria Wiedeń nie była w szczytowej formie, a Hapoel Beer Szewa nie jest potentatem, wyjście z grupy z tylko jedną porażką na koncie to spory sukces podopiecznych Johna van den Broma.

Chorwaci, uczcie się!

Wyniki naszych drużyn, ze zdecydowanie największym wkładem Lecha, składają się na najwyższy współczynnik UEFA od 6 lat, który "Kolejorz" może jeszcze na wiosnę poprawić. Reprezentanci Ekstraklasy zgromadzili w tym sezonie 5,500 pkt, czyli więcej niż np. Austriacy, Serbowie, Szkoci czy Chorwaci. 

Przed rozpoczęciem sezonu Ekstraklasa zajmowała dopiero 30. miejsce wśród piłkarskich rozgrywek w Europie. Gdyby polska liga znalazła się, choć o lokatę wyżej, to w 1. rundzie LK grałaby już tylko jedna drużyna, a gdyby była 28., to wszystkie nasze ekipy zaczynałyby walkę o LK od 2. rundy. A wtedy o kolejne "oczka" i tym samym wypłaty z UEFA byłoby nieco łatwiej. 

Bolesna weryfikacja

Na razie ekstraklasowicze największą kasę mogą zgarnąć dzięki sprzedaży kluczowych zawodników. Dalsze losy wytransferowanych z Polski piłkarzy pokazują jednak, jak duża przepaść istnieje między naszą ligą a czołowymi, ale również tymi przeciętnymi w skali Europy rozgrywkami.

Minionego lata, nie po raz pierwszy zresztą, największe zyski liczyli klubowi księgowi Lecha, który za 10 mln euro do Wolfsburga wytransferował Jakuba Kamińskiego - Młodzieżowca Roku i motor napędowy ofensywy "Kolejorza". W Niemczech wielkiej furory "Kamyk" z marszu jednak nie zrobił - w 15 występach nie strzelił ani jednego gola w Bundeslidze (trafił tylko w Pucharze Niemiec) i zaliczył trzy asysty, zyskując zaufanie trenera dopiero na kilka kolejek przed mundialową przerwą.

W Niemczech, ale na drugim poziomie rozgrywkowym, nieźle radzi sobie jeszcze Damian Michalski (4 gole w 11 meczach Fuerth), a we Francji pewne miejsce w składzie walczącego o utrzymanie w Ligue 1 Clermont ma Mateusz Wieteska. I na tym wyliczankę udanych lub przyzwoitych letnich transferów z Ekstraklasy można zakończyć - brylujący wiosną w Górniku Krzysztof Kubica rozegrał 90 minut w Benevento, najskuteczniejszy Polak ubiegłego sezonu Karol Angielski gra "ogony" w Sivassporze, Łukasz Poręba został "przyspawany" do ławki w Lens, a uchodzący za solidnego ligowca Wojciech Golla przepadł bez wieści na Węgrzech.

Polacy jednak potrafią grać w piłkę?

Nie znaczy to na szczęście, że nasi gracze nie mają czego szukać w Europie - przeciwnie, akcje kilku z nich błyskawicznie rosną. "Polską kolonię" w czołowych klubach Starego Kontynentu mogą niebawem zasilić Sebastian Szymański, Jakub Kiwior czy Bartosz Bereszyński, o których pytają wielkie piłkarskie marki. 

Zwłaszcza ostatni z wymienionych pokazał się z dobrej strony podczas mundialu, który mimo siermiężnego stylu gry również zakończył się dla nas satysfakcjonującym wynikiem. Historyczny awans do 1/8 finału MŚ po 36 latach nieobecności Biało-Czerwonych w fazie pucharowej rodził się w bólach i przysporzył kibicom nad Wisłą wielu siwych włosów, ale mimo niskich "not za styl", reprezentacja "doskoczyła" dalej niż zazwyczaj.

O tym, że polska kadra w najbliższych miesiącach może dać nam jeszcze sporo radości, najlepiej świadczy mecz z Francją. Kiedy Czesław Michniewicz (lub sami zawodnicy) zwolnił "hamulec ręczny", blokujący ofensywę Biało-Czerwonych, gra naszych kadrowiczów mogła się podobać, a Piotr Zieliński, nad którym rozpływają się włoscy komentatorzy, udowodnił, że może być kluczowym zawodnikiem nie tylko Napoli, ale i drużyny narodowej.

Czy zatem w 2023 roku powinniśmy się spodziewać dalszych postępów nadwiślańskiej piłki? Tak - w równej mierze, co powrotu do degrengolady i klęsk z lat minionych. Polski futbol to bowiem nieokiełznany i nieodgadniony żywioł, co obserwowaliśmy na przykładzie kadry Michniewicza. U nas nawet sportowy sukces w jednej chwili potrafi przeistoczyć w festiwal żenady i wizerunkową klęskę.

Bartosz Goluch/PolskieRadio24.pl

Polecane

Wróć do strony głównej