Włodarczyk po 11-miesięcznym rozbracie z rywalizacją, wróciła do zmagań na zawodach w Nairobi. Tam rzuciła jednak zaledwie 70,27, zaliczając aż trzy spalone próby. W rozmowie z Interią 37-latka przyznaje, że na razie jest daleka od optymalnej dyspozycji.
- Jestem spokojna. Przechodzimy drogę taką, jak przed Tokio. Zaczęłam przecież rzucać dopiero w grudniu. Do tego na przysiad biorę dopiero 90 kilogramów. Mam zatem jeszcze duże rezerwy. Nie chcemy jednak nic przyspieszać. Mamy swój plan - podkreśla.
Polka cieszy się na najbliższe starty. Włodarczyk jest przekonana, że udział w kolejnych zawodach pomoże jej na nowo oswoić się z rywalizacją i wrócić do optymalnej dyspozycji.
- W tym pierwszym występie w Kenii czułam się tak, jakbym była na treningu. Kompletnie nie byłam pobudzona. Dlatego cieszę się, że w najbliższym czasie będę miała tak dużo startów, bo to pozwoli mi wejść we właściwy rytm - twierdzi.
Rekordzistka świata dostrzega jednak pewne pozytywy obniżki swojej dyspozycji. Włodarczyk zauważa, że obecnie rywalizacja będzie zdecydowanie ciekawsza niż wtedy, kiedy rzucała tak daleko, że pozostałe zawodniczki nie były w stanie nawiązać z nią równorzędnej walki.
- Na pewno będzie gorąco. Najgroźniejsze będą tradycyjnie Amerykanki. Przynajmniej coś się będzie działo. Wrócimy do czasów, kiedy zaciekle rywalizowałam z Betty Heidler i Tatianą Łysienko. Dla mnie to będzie fajne, bo nie będę musiała znowu rzucać sama ze sobą, a to wcale nie było łatwe - podkreśla.
Na co liczy w tym sezonie polska mistrzyni? - Myślę, że spokojnie powinnam rzucać ponad 75-76 metrów. Naprawdę z optymizmem patrzę na ten sezon - mówi Anita Włodarczyk.
Kolejnym startem Polki będą zawody na Tajwanie, które odbędą się 27 marca. Potem 6 czerwca Włodarczyk zobaczymy na Memoriale Ireny Szewińskiej.
Czytaj też:
bg/Interia