Inwestorzy wiatrowi nie chcą wiatraków w każdej zagrodzie

– Prawdopodobnie po wybudowaniu 10-12 tys. MW turbin wiatrowych na lądzie nie będzie więcej miejsc na energetykę wiatrową – mówi Wojciech Cetnarski, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej.

2014-10-09, 09:57

Inwestorzy wiatrowi nie chcą wiatraków w każdej zagrodzie
Farma wiatrowa. Foto: Vestas

Pan, jak część samorządowców, uważa, że farmy wiatrowe mogą być atrakcją turystyczną.

Wojciech Cetnarski, prezes Polskiego Stowarzyszenia Energetyki Wiatrowej: Przez pewien czas będą taką atrakcją, bo jest ich stosunkowo niewiele. Jako środowisko inwestorów nie mamy ambicji zastawienia całej Polski wiatrakami. Nie jesteśmy talibanem, który widzi turbinę wiatrową w każdej zagrodzie. Prawdopodobnie po wybudowaniu 10-12 tys. MW turbin wiatrowych na lądzie nie będzie więcej miejsc na energetykę wiatrową.

Na pewno bardzo ostrożnie należy podchodzić do kwestii planistycznych i brać pod uwagę charakter danej gminy. Są tereny atrakcyjnie turystycznie z innych powodów niż wiatraki. Jeżeli mieszkańcy danej gminy w dużej części uzyskują dochody z działalności turystycznej i według ich oceny wiatraki nie będą stanowiły atrakcji, powinni głosować przeciwko takim inwestycjom.

Tu powinna pomóc ustawa krajobrazowa.

– Oczywiście, uważam, że powinna ona zostać wdrożona, by obszary określone jako cenne krajobrazowo, utrzymać w obecnym stanie, tam turbiny nie powinny powstać. Obszarów atrakcyjnych nie należy „doatrakcyjniać" za pomocą turbin wiatrowych. Są jednak regiony kraju, które nie mają niczego ciekawego. W takich miejscach farma wiatrowa będzie atrakcją turystyczną.

Właśnie, krajobraz. Nawet zwolennicy energetyki wiatrowej twierdzą, że jest on wartością, a my nie mamy instrumentów jego ochrony.

– Mamy rzeczywiście ograniczone instrumentarium w tym zakresie, które przede wszystkim jest niedoskonałe i wymaga doprecyzowania. Z tego punktu widzenia, ochrona krajobrazu i wprowadzenie odpowiednich przepisów w tym zakresie nie są złym postulatem.

REKLAMA

W stosunku do projektu Kancelarii Prezydenta zgłosiliśmy szereg zastrzeżeń natury merytorycznej ponieważ uważamy, że kwestie potrzebnych regulacji krajobrazowych, są tam realizowane złymi narzędziami. Twórcom tych przepisów przyświeca dobry cel, ale wybrali nieodpowiednią metodę.

Warto też zauważyć, że farmy wiatrowe są jedną z niewielu inwestycji infrastrukturalnych, które są całkowicie odwracalne. Ich wpływ na krajobraz jest czasowy, bo nie mam przeświadczenia, że energetyka wiatrowa będzie funkcjonowała na świecie przez następnych 100 czy 200 lat.

A postulat związane ze zdrowiem ludzi?

– Tak naprawdę negatywnego oddziaływania na zdrowie nigdy nigdzie nie stwierdzono. Ale ta kwestia w polskim ustawodawstwie jest akurat bardzo dobrze określona. Każda inwestycja w farmę wiatrową powinna uzyskać decyzję środowiskową, w ramach której są odpowiednie narzędzia, by kontrolować wpływ farm wiatrowych na zdrowie mieszkańców. Chodzi tu głównie o hałas.

Mamy system monitoringów porealizacyjnych, podczas których bada się natężenie dźwięku w miejscach, w których może być on odczuwalny przez okolicznych mieszkańców. Jeśli hałas nie przekracza norm dopuszczalnych dla danych lokalizacji, uważa się, że szkodliwego oddziaływania nie ma.

REKLAMA

Przeciwnicy farm wiatrowych posługują się argumentami zdrowotnymi, które pochodzą z bardzo wątpliwych źródeł, z publikacji nienaukowych, nierecenzowanych lub odrzuconych przez środowisko naukowe. Przypomina mi to wojnę, która toczyła się kilka lat temu wokół wież telekomunikacyjnych.

Różne środowiska podnosiły wówczas zarzut, że są one niezwykle szkodliwe dla zdrowia, korzystanie z telefonów komórkowych miało grozić koszmarnymi konsekwencjami. Po postawieniu odpowiedniej liczby wież protesty ucichły, gdyż nie było żadnych zapowiadanych zjawisk, ludzie nie chorowali.

Co pan sądzi o propozycji obowiązku sztywnej odległości od zabudowań?

– To wylewanie dziecka z kąpielą. Sztywne odległości w wydaniu PiS są niezwykle szkodliwe. 3 km w Polsce są nierealne, bo nie ma w naszym kraju takich miejsc, by zachować 6 km od domów.

Po przeprowadzeniu badań okazało się, że w woj. kujawsko-pomorskim po wprowadzeniu przepisów z obowiązkiem 3 km od domów oraz 5 km od doliny Wisły do realizacji projektów wiatrowych nadaje się 1,7 proc. powierzchni województwa, większość tego obszaru to lasy. W woj. warmińsko-mazurskim to 0,4 proc.

REKLAMA

To za mało?

– Oczywiście. Nie oznacza to przecież, że na tym ograniczonym obszarze są warunki do postawienia farmy wiatrowej, mogą tam być formy ochrony przyrody czy nieodpowiedni wiatr. Wprowadzenie takiej delimitacji sprowadza inwestorów do wybranych przypadkowo fragmentów. To loteria, bo szansa, by wcelować przy tym w lokalizację z odpowiednimi warunkami, jest równa wygraniu w totka. Rozwój infrastruktury energetycznej w Polsce nie może polegać na losowym rozmieszczaniu turbin w krajobrazie.

Wspomniane propozycje rodziły jeszcze jedno niebezpieczeństwo. Mówiło się w nich o tym, że wszystkie turbiny powyżej 300 kW trzeba odsunąć od domów powyżej 3 km. Każdy urbanista powie, że jeśli wprowadzimy taki przepis, Polska zakwitnie turbinami o mniejszej mocy. Małe turbiny, rozrzucone chaotycznie i z reguły bliżej zabudowań, dużo bardziej oszpecą nam krajobraz, będą hałasować ludziom nad głowami przez co spowodują dużo więcej konfliktów lokalnych, niż farmy wiatrowe prawidłowo zlokalizowane w oparciu o badania środowiskowe i monitoringi porealizacyjne.

Marszałek Całbecki, który jest zwolennikiem ograniczenia rozwoju energetyki wiatrowej ma problem z tym, że w jego województwie postawiono małe, przywiezione ze złomu, chaotycznie rozmieszczone turbinki wiatrowe.

Co pan odpowiada krytykom, którzy twierdzą, że część środowiska, które chce inwestycji w energetykę wiatrową, jest finansowana przez producentów tego sprzętu, podobnie jak to było w przypadku gazu łupkowego, kiedy pojawiły się głosy, że protestujący ekolodzy biorą pieniądze ze Wschodu?

– Uważam, że inwestorzy chcący zaistnieć w danej gminie i realizujący działania polepszające komfort życia mieszkańców, na pewno działają pożytecznie. Są bowiem wystarczające narzędzia prawne, by takie inwestycje w energetykę wiatrową nie były szkodliwe i uciążliwe dla mieszkańców. Problemem w Polsce jest to, że nikt nie korzysta z tych narzędzi, by doprowadzić inwestycję do właściwego stanu. Jeśli się widzi, że inwestor popełnia świadomie lub nieświadomie błędy, zamiast próbować naprawić ten stan rzeczy przy pomocy istniejących narzędzi, próbuje się wymyślać nowe przepisy. W efekcie mamy wiele martwych przepisów.

REKLAMA

Proszę o przykłady.

– Wojewódzkie inspektoraty ochrony środowiska mają prawo w efekcie skargi któregokolwiek mieszkańców zmierzyć poziom emitowanego przez turbinę wiatrową hałasu i nakazać inwestorowi jego obniżenie. W skrajnym przypadku turbina może zostać zatrzymana lub nawet rozebrana.

Rozebrania?

– Oczywiście. Jeśli turbina jest postawiona 200 metrów od zabudowań, to wiadomo, że inwestor złamał wszystkie możliwe przepisy i jest to samowola budowlana. Państwo dysponuje możliwością poradzenia sobie z taką samowolą.

Mamy przykład przy warszawskim rondzie Radosława, jak długo może trwać walka z samowolą budowlaną.

– Tak, ale nie walczy się o wpisanie do przepisów zakazu budowy hoteli przy rondach, trzeba pomyśleć, jak wzmocnić istniejące instrumenty prawne, by wyegzekwować należyte postępowanie inwestorów. Bo jeśli ktoś łamie przepisy prawa budowlanego, musi z tego tytułu ponieść konsekwencje. Na koniec państwo musi zwyciężyć.

REKLAMA

Pana zdaniem mamy w Polsce problem z używanymi turbinami wiatrowymi?

– Tak, ale według mnie nowa ustawa rozwiązuje ten kłopot. Ograniczy ona wsparcie dla urządzeń starszych niż 48 miesięcy i moim zdaniem definitywnie skończy to problem importu używanych turbin.

Od 7 lat postulowaliśmy, by starych urządzeń nie obejmować systemem wsparcia. Podobnie jak stare samochody można pod pewnymi warunkami dopuścić do ruchu, ale nie powinny one dostawać żadnej ulgi z tytułu ekologii.

Jeśli ktoś chce zainstalować używaną turbinę, nie powinien dostać wsparcia, bo energię odnawialną produkuje w sposób skrajnie nieekonomiczny. Być może urządzenia, które mają ponad 15 lat, należałoby objąć dodatkowym dozorem technicznym.

Propozycja, by każda droga dojazdowa do turbin wiatrowych była gminną ma sens?

– Nie, bo to nieuzasadnione podnoszenie kosztów i zobowiązań po stronie gminy. Z tej propozycji nie ma żadnych korzyści społecznych, chodzi o zablokowanie powstawania projektów wiatrowych, bo gminy nie będą zainteresowane przejmowaniem na własność dróg dojazdowych i ponoszeniem kosztów ich utrzymania. Można przecież zrobić z tego drogę prywatną i zobowiązać inwestora do ponoszenia tych kosztów.

REKLAMA

Podobnie absurdem jest uznanie całości turbiny wiatrowej za budowlę. W żadnym stopniu nie można powiedzieć, że generator, reduktor, łopaty z włókna szklanego, elektronika są budowlą. Jeśli byśmy poszli tą drogą, należałoby we wszystkich elektrowniach konwencjonalnych uznać wyposażenie za budowlę. Zarżnęłoby to nam całą energetykę.

Dlaczego generator w turbinie wiatrowej jest budowlą, a generator w elektrowni konwencjonalną nią nie jest? To dyskryminacja.

Z tego typu dyskryminacją walczy środowisko inwestorów?

– Między innymi. Chcemy być niedyskryminowani, mieć takie same warunki do rozwoju, jak inne branże. Chcemy też, by nie tworzyć nam sztucznych barier, które pogarszają naszą sytuację konkurencyjną względem innych sektorów energetyki.

Uważamy, że nasze działania mogą przyczynić się do tego, że będziemy mieli w Polsce tańszą i stabilniejszą energię, szczególnie na obszarach wiejskich, które nie mają stabilnego zaopatrzenia w energię. Nasze inwestycje, które powodują rozwój lokalnych sieci elektroenergetycznych, są na wsi bardzo potrzebne. Każda gmina, w której powstała farma wiatrowa, ma przynajmniej lokalnie poprawione warunki zaopatrzenia w energię elektryczną, bo została przebudowana w tym miejscu sieć. Do tego w wielu miejscach są remontowane drogi.

REKLAMA

Zatem relacje inwestorów z lokalną społecznością układają się bardzo dobrze?

– Samorządowcy zawsze chcieliby uzyskiwać wyższe przychody z tytułu inwestycji. Jako środowisko inwestorów uważamy jednak, że ciężar podatkowy, jaki ponosimy, osiągnął maksymalny poziom. W systemie wsparcia opartym na aukcjach przychody inwestorów będą spadać, w takiej sytuacji nie można nam podnosić podatków.

Gminy, na terenie których powstały elektrownie wiatrowe, uzyskały wymierne korzyści z tego tytułu. W niektórych gminach podatki od farm stanowią 10-15 proc. budżetu. Są to przychody liczone w milionach złotych, co ważne są one przewidywalne w ciągu 20 lat. Gmina dzięki inwestycjom wiatrowym ma szansę wyjścia z subwencji, która jest wyrazem pomocy tym, którzy sobie nie radzą.

Inwestorom zależy na dobrych relacjach z lokalną społecznością, bo ciężko wyobrazić sobie wspólne funkcjonowanie przez 20 lat.

– Oczywiście, to niemożliwe, gdy na dzień dobry naraziło się mieszkańcom. Nikt nie postawi strażnika przy każdej turbinie, dlatego nie ma możliwości inwestowania w miejscach, gdzie ludzie tego nie chcą. Moim zdaniem poza patologicznymi sytuacjami, w których inwestor kompletnie nie zrozumiał, na czym polega jego rola w społeczności lokalnej, to działa.

Tak się składa, że miejsca, w których lokalizowana jest energetyka wiatrowa, nie są szczególnie rozwinięte pod względem działalności gospodarczej. Dla nich turbiny są szansą. Zauważmy też, że bezpośrednie korzyści z działalności kopalni odkrywkowej czy elektrowni atomowej ma jedna gmina. Z energetyki wiatrowej benefity ma ponad 200 gmin.

REKLAMA

W relacjach z samorządami, co z punktu widzenia inwestora jest problemem?

– Poziom profesjonalizmu urzędników gminnych i sposób stosowania przez nich prawa. Dość często popełniają błędy, których ofiarami są inwestorzy. Zdarza się niedochowanie terminu konsultacji społecznych czy niewłaściwa forma informowania o nich.

Wyzwaniem są też zachowania osób pominiętych przy inwestycjach, które potrafią narobić dużo zamieszania.

Bartosz Dyląg

REKLAMA

/

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej