Raport Macierewicza o Smoleńsku. Ekspert: znów bez dowodów

Nowy raport zespołu Antoniego Macierewicza stawia tezę, że na pokładzie tupolewa doszło do wybuchów. – Znów pokazuje hipotezy niepoparte żadnymi dowodami – krytykuje szef rządowej grupy ds. katastrofy Maciej Lasek.

2015-04-10, 12:00

Raport Macierewicza o Smoleńsku. Ekspert: znów bez dowodów

Opublikowany w piątek raport zespołu parlamentarnego, kierowanego przez posła PiS Antoniego Macierewicza, stawia tezę, że prawdopodobną przyczyną katastrofy Tu-154M w Smoleńsku była seria wybuchów. Najpierw w wyniku eksplozji miała zostać zniszczona końcówka lewego skrzydła, potem wybuch miał zniszczyć strukturę kadłuba, a już po uderzeniu w ziemię miało dojść do wybuchu w salonce prezydenta.

Katastrofa smoleńska. Serwis specjalny Polskiego Radia >>>

- Ponownie zespół parlamentarny pokazuje nam hipotezy niepoparte żadnymi dowodami - skomentował Lasek, który był członkiem badającej katastrofę polskiej komisji pod przewodnictwem Jerzego Millera.

- Bezsprzecznie załoga w trakcie podejścia do lądowania nie reagowała na ostrzeżenia sytemu TAWS - terrain ahead (ang. teren z przodu) i pull up (chodzi o ściągnięcie na siebie drążka sterowniczego), lecz kontynuowała zniżanie sprawnym samolotem poniżej minimalnej bezpiecznej wysokości - powiedział Lasek, który jest też szefem Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.
Polska wspomina ofiary tragedii smoleńskiej w piątą rocznicę katastrofy. Czytaj więcej >>>

REKLAMA

Lasek przypomniał, że ponad tysiąc metrów przed progiem pasa startowego tupolew znalazł się nieco ponad 6 metrów nad terenem i jednocześnie poniżej poziomu lotniska w Smoleńsku. - Poseł Macierewicz w swoim raporcie absolutnie nie chce dać wyjaśnienia, dlaczego samolot znalazł się na takiej wysokości ponad kilometr przed pasem - powiedział Lasek.

Odnosząc się do tezy o trzech wybuchach - na lewym skrzydle, w kadłubie i w prezydenckiej salonce, Lasek przypomniał, że szereg dowodów świadczy o tym, że do eksplozji nie doszło.

Brak jest charakterystycznych śladów wybuchu, takich jak osmalenia i nadtopienia, na szczątkach samolotu, nie ma śladów mechanicznego działania fali uderzeniowej czy wzrostu ciśnienia. Krawędzie części kadłuba są powyginane zarówno na zewnątrz, jak i do wewnątrz, co świadczy o tym, że ich deformacja jest efektem zderzeń z przeszkodami terenowymi. Nie ma pionowego wygięcia elementów podłogi kabiny, które powstałoby w przypadku wybuchu, wzdłuż toru lotu samolotu aż do punktu jego zderzenia z ziemią nie było szczątków pochodzących z wnętrza kadłuba, a jedynie to, co oderwało się z poszycia i skrzydła w wyniku zderzenia z drzewami. Pracujące aż do zderzenia z ziemią rejestratory rozmów i parametrów lotu Tu-154M nie odnotowały objawów eksplozji, takich jak wzrost ciśnienia w kabinie czy dźwięku, który musiałby towarzyszyć wybuchowi, a przeprowadzone badania obrażeń ofiar wykluczyły możliwość ich powstania w wyniku wybuchu - wyliczał Lasek.

Jak dodał, świadkowie słyszeli wzrost prędkości obrotowej silników, następnie odgłosy zderzeń samolotu z drzewami i ziemią. - Jeżeli jest wybuch, jest on naprawdę słyszalny, zwłaszcza w takiej atmosferze, jak wtedy w Smoleńsku - przy dużej wilgotności, która oznacza duże przewodnictwo dźwięku - powiedział szef PKBWL.

REKLAMA

Podkreślił, że rejestratory dźwięku w kokpicie nie nagrały żadnej wypowiedzi członków załogi, która wskazywałaby na zaniepokojenie ewentualnym wybuchem. - Można to porównać do nagrania rozmów załogi samolotu Ił-62M, który w 1987 r. rozbił się w Lesie Kabackim, gdzie załoga zaraz po usterce silnika (która spowodowała pożar, PAP), bardzo wyraźnie mówi o wszystkich problemach, które tam nastąpiły, dyskutuje na ten temat, gdzie wyraźnie słychać niepokój. W przypadku Tu-154M nie mamy do czynienia z czymś takim - zauważył Lasek.

Szef PKBWL podkreślił, że brak jest jakichkolwiek dowodów na wybuch w salonce, w której podróżował prezydent Lech Kaczyński. - Na stronie naszego zespołu są zdjęcia szczątków kadłuba w miejscu, gdzie była salonka, i nie ma żadnych charakterystycznych odkształceń. Jednocześnie zespół biegłych prokuratury wykonał badania pirotechniczne nie stwierdzając żadnych śladów materiałów wybuchowych na wraku - przypomniał Lasek.
Jak dodał, zarówno na stronie internetowej zespołu smoleńskiego przy KPRM, jak i na stronie internetowej prokuratury wojskowej można znaleźć fotografię kanapy z salonki prezydenckiej, na której nie ma żadnych śladów osmaleń, nadtopień lub nadpaleń.
Lasek podkreślił, że nieprawdziwe jest stwierdzenie z raportu zespołu parlamentarnego, że eksplozja rozrzuciła części salonki z wyraźnymi śladami działania wysokiej temperatury i ciśnienia. - Nie ma takich dowodów. Wszystkie badania wykluczyły działanie wysokiej temperatury i ciśnienia - przypomniał.

- Szczątki były rozrzucone w promieniu 30 metrów, podczas gdy samolot miał rozpiętość prawie 40 metrów. Gdyby był wybuch, ten rozrzut byłby zdecydowanie większy, a nie mniejszy niż rozpiętość samolotu - zwrócił uwagę Lasek.

Zaznaczył, że nieprawdziwe jest także inne twierdzenie zespołu parlamentarnego - że zasilanie elektryczne w samolocie zostało odcięte na wysokości 15 metrów. Jak mówił, komputer pokładowy zarejestrował bowiem kolejne pozycje samolotu łącznie z punktem uderzenia w ziemię i początkiem destrukcji płatowca. Do samego końca działało też nagrywanie dźwięku w kokpicie.

REKLAMA

- Nie ma żadnych dowodów na to, żeby zapisy rejestratorów pokładowych były fałszowane - podkreślił Lasek, odnosząc się do kolejnej tezy zespołu Macierewicza. Przypomniał, że Instytut Ekspertyz Sądowych w Krakowie, robiąc zdjęcia namagnesowania taśmy, potwierdził wiarygodność zapisów. Również odczyty pamięci urządzenia TAWS (ostrzegało przed zbliżaniem się ziemi) potwierdzają takie położenie samolotu, jakie zostało odczytane z czarnych skrzynek.

Co zawiera raport?

Raport - do którego dotarła PAP - został opracowany w oparciu o wyniki badań ekspertów i naukowców, którzy w ciągu ostatnich pięciu lat współpracowali z zespołem parlamentarnym. Raport ma być zaprezentowany w piątek o godz. 12, podczas posiedzenia zespołu.
Według zespołu parlamentarnego podczas odejścia Tu-154M na drugi krąg, 900-1000 metrów od początku pasa startowego, w wyniku eksplozji zniszczona została końcówka lewego skrzydła. Na dystansie kolejnych 200-300 metrów miała - według autorów raportu - "miejsce dalsza destrukcja skrzydła wraz z urwaniem jego końcówki". Miało to skutkować gwałtownymi wstrząsami, zmianą kursu magnetycznego i utratą wysokości.
"Jeszcze przed pierwszym uderzeniem w ziemię nastąpiła potężna eksplozja w kadłubie samolotu, która zniszczyła jego strukturę (oderwała tylną część kadłuba wraz z silnikami, wywinęła burty) oraz zabiła większość pasażerów. Końcowym etapem katastrofy był wybuch w prezydenckiej salonce już po uderzeniu samolotu w ziemię" - tak brzmi jeden z wniosków raportu.
Zgodnie z dokumentem eksplozja rozrzuciła części salonki "z wyraźnymi śladami działania wysokiej temperatury i ciśnienia" w promieniu 30 metrów, prostopadle do kierunku uderzenia.
Według zespołu hipotezę zniszczenia samolotu przez serię eksplozji potwierdzają: rozpad samolotu na ogromną liczbę szczątków znalezionych na wrakowisku jak również przed nim, zapis w FMS o całkowitym zaniku zasilania elektrycznego w powietrzu na wysokości 15 metrów, zarejestrowane w czarnych skrzynkach gwałtowne zmiany przyspieszenia pionowego i przechylenia, obecność na szczątkach śladów materiałów wybuchowych.
Autorzy raportu stwierdzają też, że od samego początku podejścia do lądowania, kontrola lotów podawała załodze samolotu nieprawidłowe informacje. W ich opinii załoga wieży kontrolnej Siewiernyj w Smoleńsku, wbrew rosyjskim zasadom ruchu powietrznego, dostawała rozkazy z Moskwy. "Pomimo otrzymania fałszywych danych załoga Tu-154M nie próbowała lądować, lecz rozpoczęła procedurę odejścia na drugi krąg. W momencie katastrofy samolot już wzbijał się w powietrze i z pewnością przeleciał ponad brzozą, którą raport MAK (Międzypaństwowy Komitet Lotniczy) uważa za przyczynę katastrofy" - brzmi fragment raportu.
Podkreślono, że nie jest to raport końcowy i dlatego wciąż jest mowa o hipotezach. "W naszym jednak przekonaniu stanowią one logiczny łańcuch przesłanek wskazujących kto, dlaczego i jak zabił prezydenta Kaczyńskiego i polską elitę państwową w katastrofie smoleńskiej" - zaznaczają autorzy raportu.
Szef zespołu parlamentarnego Antoni Macierewicz napisał we wstępie do raportu, że "materiał dowodowy jest jednoznaczny: nikt bardziej niż władcy Federacji Rosyjskiej nie skorzystał na śmierci prezydenta Rzeczpospolitej i na eliminacji elity stanowiącej fundament niepodległościowej polityki Polski". "Nie ulega przecież wątpliwości, że obecna ekspansja Rosji na Zachód nie byłaby możliwa, gdyby żył Prezydent Kaczyński i gdyby kontynuowana była jego linia polityczna" - stwierdził Macierewicz.
Podsumowując działania polskiej prokuratury i innych instytucji państwa, szef zespołu parlamentarnego stwierdził, że "ich systematyczne kłamstwa i fałszowanie materiału dowodowego, a także jawne i bezpardonowe wsparcie dla najbardziej brutalnych zachowań rosyjskich nie daje żadnych gwarancji dochodzenia do prawdy". Macierewicz wysunął postulat międzynarodowego śledztwa.
W raporcie wymienione są też - jak to określono - "najważniejsze fałszerstwa dotyczące materiałów dowodowych oraz kwestie otwarte dotyczące śledztwa".
Jeżeli chodzi o kwestię nawigacji Tu-154M autorzy stwierdzają, że rosyjski raport końcowy sporządzony przez MAK zawiera sfałszowane dane oryginalnych ścieżek schodzenia zapisanych w CVR (rejestrator rozmów w kokpicie) przed katastrofą.
"Oryginalne dane wskazują, że samolot został intencjonalnie skierowany poza prawidłową strefę lądowania, kolejne "potwierdzenia" błędnego kursu oraz ścieżki schodzenia samolotu przed katastrofą, dostarczane przez rosyjską kontrolę ruchu lotniczego Siewiernyj, zostały ukryte poprzez zmianę zapisu transkrypcji z CVR" - napisano w raporcie.
Według zespołu rosyjski raport końcowy MAK zawiera też transkrypcje z rejestratora rozmów w kokpicie, niezgodne z zapisem dostarczonym polskiemu rządowi. "Powszechnie znanych jest pięć różnych kopii zapisów CVR (dostarczonych przez Rosjan) z różnym czasem trwania nagrań. Z pięciu rejestratorów pokładowych zainstalowanych w samolocie jednego nie odnaleziono, a dane z dwóch innych (połączonych równolegle) są niezgodne; oryginalne urządzenia pozostają w dyspozycji rosyjskich śledczych. Kopie nagrań dostarczone stronie polskiej były niepełne lub tak złej jakości, że to czyniło je bezużytecznymi dla dochodzenia" - czytamy w raporcie.
Autorzy wskazują też, że analiza zakodowanych danych przygotowana przez Universal Avionics, producenta systemu TAWS (Terrain Awareness Warning System - PAP), została w raporcie końcowym MAK pominięta w całości.
"Dotyczy to w szczególności ostatniej sekwencji danych (TAWS #38), składającej się z odczytu ostatniego, zarejestrowanego przez ten system, położenia samolotu, wysokości i innych kluczowych parametrów. Zapisy raportu końcowego MAK są niespójne w stosunku do przytoczonego odczytu zapisu TAWS #38. Ukryty został nie tylko TAWS #38, ale w jego pobliżu usunięto około 1 sekundy danych zapisanych przez wszystkie rejestratory lotu. Rosyjski Raport Końcowy nie analizuje istotnych danych przyspieszenia pionowego i przechylenia, zapisanych przez rejestratory lotu i uwidaczniających gwałtowne wstrząsy przed katastrofą samolotu" - podkreślają.
Raport zawiera też opis miejsca katastrofy. "Lokalizacja głównych szczątków katastrofy uległa zmianie w nocy z 11 na 12 kwietnia. Końcowy raport rosyjski odnotowuje zmienioną lokalizację szczątków, aby uzasadnić twierdzenie, że samolot był w zasadzie nienaruszony przed zderzeniem z ziemią. Dowody wskazują na inną prawdopodobną przyczynę katastrofy - wybuch podczas lotu" - czytamy w dokumencie.
Raport wraz z załącznikami liczy trochę ponad 50 stron. Jest podzielony na siedem rozdziałów: "Tło wydarzeń", "Nawigacja w pobliżu lotniska w Siewiernyj", "Działania ratunkowe i medyczne", "Rosyjskie dochodzenie", "Rosyjski raport MAK", "Niezależne śledztwo" i "Wnioski".

PAP/agkm

 

 

REKLAMA

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej