TOURek Zimocha. Były kierowca wózka widłowego na trasie

Był kierowcą wózka widłowego. Ale jak twierdzi, to była przyjemna praca. Określa ją lekką. Ciężej było gdy w sortowni owoców nosił skrzynki, pakował kartony z bananami - pisze o niezwykłej historii kolarza na Tour de Pologne Marcina Białobłockiego komentator radiowej Jedynki - Tomasz Zimoch.

2015-08-05, 10:05

TOURek Zimocha. Były kierowca wózka widłowego na trasie

Posłuchaj

Tomasz Zimoch (PR1) relacjonuje 3. etap Tour de Pologne (Kronika Sportowa)
+
Dodaj do playlisty

Powiązany Artykuł

Był kierowcą wózka widłowego. Ale jak twierdzi, to była przyjemna praca. Określa ją lekką. Ciężej było gdy w sortowni owoców nosił skrzynki, pakował kartony z bananami. Pracował nocami. Ale fizycznej pracy nigdy się nie bał. Nie narzekał, bo do Anglii wyjechał "za chlebem".

W Polsce nie wierzono w jego karierę kolarską. Brakowało ponadto środków na życie. Zabrał ukochaną dziewczynę i wyjechał na Wyspy. Jak wielu  Polaków. Ale historia potoczyła się jednak inaczej niż dla większości rodaków. Nie zrezygnował z jazdy rowerem. Wróciły wspomnienia z lat dziecięcych, gdy w rodzinnej Sokółce uczył się kolarstwa. Zawsze marzył o zwycięstwach w wyścigach. Na Wyspach pomógł mu szczęśliwie poznany Brytyjczyk, w którym płynęła i polska krew. W przekonaniu o powrocie do poważnego kolarstwa utwierdzili go też Tadeusz Kirpsza i  pierwszy trener z Sokółki Grzegorz Kuziuta. Znalazł się w brytyjskiej grupie kolarskiej. Zmieniło się, więc i jego życie.

Do fizycznej pracy wracał już tylko zimą. Ciężka pracą na rowerze przekonał do siebie Anglików. Zyskał szacunek. Startował, wygrywał. Był najlepszy w wyścigu Dookoła Irlandii, ale z Polski docierały do niego opinie, że to "ogórki", a nie prawdziwe, znaczące wyścigi. Bolały go to. Wie Pan - opowiadał mi wczoraj do radiowego mikrofonu, ja żyłem i ciągle żyję z przekonaniem, żeby wielu osobom związanym w Polsce z kolarstwem - udowodnić, że nie jestem jednak "ogórkiem". To mnie wyjątkowo mobilizuje, by przyznali się, że się mylili, gdy 10 lat temu odbierali mi prawo do uprawiania ukochanej dyscypliny sportowej. Ja wam jeszcze pokaże, powtarzam sobie cały czas, gdy siedzę na rowerze...

REKLAMA

Powtarzał te słowa we wtorek na trasie III etapu Tour de Pologne. Szybko po starcie w Zawierciu znalazł się z kilkoma zawodnikami w ucieczce. Potrafił skierować mocne słowa do tych, co nie chcieli współpracować. Gdy usłyszał, że nie muszą tego czynić, bo zależy im tylko na wygrywaniu premii, odpowiedział, że na to trzeba zasłużyć. I pokazał im swoją siłę. Wygrał lotne premie, został najaktywniejszym kolarzem Touru.

Na ulicach Katowic spróbował jeszcze samotnego ataku. 5 km przed metą przekonał się jednak, że peleton jest bezlitosny. Tylko przez chwilę poczuł żal. Przeważała radość. Przesłał z trasy całusa dla żony, bo to ona najbardziej wierzyła w jego możliwości. To właśnie żona namówiła go do startu w Mistrzostwach Polski. Kilka tygodni temu zdobył w Strzelnie tytuł mistrzowski w jeździe na czas. Zaskoczył wszystkich obserwatorów. Niektórzy sprawdzali urządzenia pomiarowe. Nie brakowało i takich, co myśleli o pomyłce w oficjalnym komunikacie sędziowskim.

Przez 10 lat był zapomniany. Przypomniał się w wielkim stylu. Otrzymał powołanie do reprezentacji na Tour de Pologne. Wczoraj w Katowicach podbił serca kibiców. - Wie Pan, jakie to miłe jak skandują moje nazwisko - mówił szczęśliwy na mecie.

We wrześniu skończy 32 lata. Ale jest przekonany, że przed nim jeszcze kilka lat fajnej kolarskiej przygody. Jest szczęśliwy w Anglii. Nie wyklucza jednak powrotu do kraju. Jego historia to potwierdzenie, że nigdy nie jest za późno na realizację marzeń. Dzięki ciężkiej pracy, nie jest już "ogórkiem". MARCIN BIAŁOBŁOCKI zasłużył na uznanie. I może wszystkim nam jeszcze pokaże...

REKLAMA

Tomasz Zimoch, PolskieRadio.pl

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej