Zbigniew Boniek: futbol to ostatnia z dyscyplin, która może mieć problemy
Prezes PZPN Zbigniew Boniek w drugiej części świątecznego wywiadu dla PAP mówi m.in. o kłopotach FIFA, burzy wokół Michela Platiniego, swoich planach jako działacza i zbliżającej się "sześćdziesiątce". Wspomina także, jak stan wojenny zastał go... w Rzymie.
2015-12-26, 18:00
Powiązany Artykuł
Boniek nie "pompuje balonika" przed turniejem
Polska Agencja Prasowa: Reprezentacja Polski jawi się trochę jak piękny statek, który płynie obranym kursem, ale na coraz bardziej wzburzonym i zanieczyszczonym oceanie. Afery w FIFA, zamach terrorystyczny przy okazji meczu Francji z Niemcami. Nie obawia się pan, że to wszystko zaszkodzi futbolowi?
Zbigniew Boniek: Nie. Futbol to ostatnia z dyscyplin, która może mieć problemy, bo jest największy i najbardziej popularny. Powiedzmy sobie jedno - dzisiejszy świat niszczy entuzjazm w każdym z nas. Wspaniałe rzeczy są przytłumione tym, co widzimy. Terroryzm? Jak słyszę o Państwie Islamskim to z reguły o jakimś wybuchu lub innym akcie terrorystycznym, więc nie bardzo wiem, co o tym wszystko myśleć. Każde państwo ma swoją politykę i wierzę, że będzie wiedziało, jak obronić swoich obywateli. Na to potrzeba drastycznych i odważnych kroków. Piłka na pewno się obroni, aczkolwiek jest niebezpiecznie. Nie możemy się jednak poddać.
PAP: A afery w FIFA?
Z.B.: Tam, zresztą wszędzie, potrzeba ludzi z klasą, twardych, zdecydowanych. Którzy mogą zarabiać, ale w sposób uczciwy. Dla mnie takim papierkiem lakmusowym jest wybór Kataru na gospodarza mistrzostw świata 2022. Po pierwsze, zaniedbano kartę wyborczą, bo było napisane, że mundial musi odbyć się w czerwcu-lipcu. W przypadku Kataru to niemożliwe, więc nie powinien być brany pod uwagę. Poza tym mundial zawsze odbywa się w krajach, które mają piłkarską przeszłość i mogą mieć taką przyszłość. Takiego czynnika w Katarze nie było i nie będzie. Nie wierzę, że na pustyniach katarskich nagle zrobi się piłka. To wbrew logice.
Rosyjski minister sportu broni Blattera. "Dzięki niemu FIFA jest dynamicznie rozwijającą się organizacją"
RUPTLY/x-news
PAP: Niektórzy działacze FIFA myślą o powiększeniu liczby uczestników mistrzostw globu z 32 do 40. Co pan na to?
Z.B.: Kompletna głupota. Obniży się jeszcze bardziej poziom, zwiększą gratyfikacje dla mniejszych federacji. Osiem miejsc więcej, ale Europa dostanie z tego pewnie jedno-dwa. To tylko gra wyborcza słabszych ludzi, którzy myślą, że aby być prezydentem FIFA, warto iść na taki układ. Kiełbasa wyborcza. Jeśli wszyscy kandydaci będą chcieli 40 drużyn, to oddam białą kartkę i na nikogo nie zagłosuję. 32 drużyny to i tak wystarczająca liczba.
PAP: Wśród znanych ludzi futbolu będących "na cenzurowanym" jest Michel Platini, zawieszony przez Komisję Etyki FIFA w związku z podejrzanym przelewem dwóch milionów franków na jego konto. Pan go bronił, bo szef UEFA jest pana przyjacielem czy naprawdę wierzy pan w jego niewinność?
Z.B.: A co Platini zrobił? Wysłał do FIFA fakturę, którą mu zapłacili. Gdyby pan wysłał do mnie fakturę i ja bym zapłacił, to znaczy, że wiem, iż muszę panu zapłacić. W przeciwnym razie odesłałbym ją, bo nie wiedziałbym, skąd się wzięła. Znam Platiniego ponad 30 lat. Gdyby wziął gdzieś "na lewo" dwa miliony, to nie startowałby na prezydenta FIFA. Wiedział, że te pieniądze są jego, należą mu się, zapłacił podatki. Po prostu za bardzo był przekonany, że tak mu się to należy, iż nie musi robić do tego całej dokumentacji. Na jego miejscu bym ją zrobił. Ciekawe, co by było, gdyby nie startował w wyborach? Czy to by wyszło?
PAP: Najpierw Platini był zawieszony na 90 dni, a 21 grudnia - na osiem lat, razem z prezydentem FIFA Josephem Blatterem...
Z.B.: To oznacza, że Michel może już zacząć procedurę obronną. Aczkolwiek ciężko będzie mu w jurysdykcji sportowej skoro - jak czytam - Komisja Etyki FIFA nazwała to konfliktem interesów i naruszeniem lojalności. To trochę niezbyt precyzyjne. Mam nadzieję, że się wybroni, ale nie chcę się za bardzo na ten temat wypowiadać.
PAP: Znacznie więcej powodów do radości ma nasz sędzia Szymon Marciniak, od prawie pół roku obecny w grupie UEFA Elite, a teraz nominowany do prowadzenia meczów Euro 2016. To duży sukces tego arbitra, ale chyba też wyraz uznania dla federacji?
Z.B.: Polska piłka jest dzisiaj postrzegana jako równoprawny partner, a czasami nawet się na nas wzorują. To nie przypadek, że po Euro 2012 dostaliśmy finał Ligi Europejskiej 2015 i mistrzostwa Europy drużyn do lat 21, które odbędą się w 2017 roku. Jeśli chodzi o Szymona Marciniaka - poziom naszych sędziów bardzo się podniósł. Są dobrzy, przygotowani, ambitni. Awans Marciniaka to oczywiście jego sukces, wyraz uznania dla jego pracy, ale gdyby dalej mówiono o nas, że jest korupcja, wszystko leży, to pewnie nie byłoby też awansu polskiego sędziego. Marciniak jest bardzo dobry, a za nim są kolejni, idzie świetna młodzież, m.in. Paweł Raczkowski, Bartosz Frankowski, Daniel Stefański. Szef arbitrów Zbigniew Przesmycki wielką uwagę zwraca na ich przygotowanie fizyczne, wygląd. Sukces Marciniaka to nagroda dla całego ruchu sędziowskiego, w pewnym sensie "pieczątka" dla Przesmyckiego i całego PZPN.
PAP: Ucichł temat siedziby federacji. Czy to znaczy, że zostajecie w wynajmowanym budynku przy ul. Bitwy Warszawskiej?
Z.B.: PZPN ma 96 lat, nigdy nie posiadał własnej siedziby i ma się dobrze. Chcielibyśmy mieć swoją siedzibę, ale ona musi się wkalkulować w jakiś plan. To, co było kiedyś, czyli plan poprzedniej ekipy budowy w Wilanowie, z punktu widzenia organizacyjnego, finansowego, logistycznego było absolutnie nie do zaakceptowania. Prowadzimy rozmowy. Chcielibyśmy dostać trochę terenu przy Stadionie Narodowym i tam budować. Jeśli nikt nam tego terenu nie sprzeda lub nie da w dzierżawę, to dalej będziemy tutaj. Mamy na co wydawać pieniądze. Są pewne projekty, m.in. dotyczące klubów ekstraklasy, 1. i 2 ligi, które wystawiają do gry najwięcej Polaków. Chcemy, żeby miały z tego korzyści finansowe. Myślimy nad tym.
PAP: Powiedział pan roku temu, że dopóki obecni działacze są w UEFA, krzywda naszej federacji się nie dzieje. Ale ludzie wkrótce mogą być inni, zwłaszcza po burzy wokół Platiniego. Zresztą skład Komitetu Wykonawczego co jakiś czas się zmienia. Myśli pan o kandydowaniu do tego gremium?
Z.B.: Nie za bardzo nadaję się do polityki piłkarskiej, bo mnie trochę nudzi. Ja lubię konkretne rzeczy. Wolę np. pojechać na obóz z reprezentacją, porozmawiać o piłce. Nie jesteśmy w Komitecie Wykonawczym UEFA, ale... tak jak prawie byśmy byli. Jeżeli jednak teraz się to zmieni, to wcale nie wykluczam, że będę kandydować. Najpierw jednak musiałbym mieć chęć startowania dalej jako prezes PZPN. Wybory u nas będą w październiku.
PAP: A ma pan taką chęć?
Z.B.: W Polsce jest dziwny przepis, że wszyscy mogą mieć tyle kadencji, ile chcą, oprócz prezesów związków sportowych i prezydenta kraju. A ja lubię patrzeć w przyszłość i budować. Więc się pytam - na jakim entuzjazmie człowiek będzie pracować drugą kadencję, skoro bez względu na to, co dobrego zrobi i tak musi z tym kończyć. Na razie jednak o tym nie myślę. Śmiać mi się chce, gdy słyszę, że jeśli wyjdziemy z grupy na Euro, to ciężko będzie Bońka pokonać, a jeśli nie wyjdziemy, to nie wiadomo, czy będzie kandydować. To nie ma żadnego znaczenia.
PAP: A co ma?
Z.B.: Muszę zobaczyć, co będzie się działo niżej, np. w wojewódzkich związkach. Uważam, że to idzie w dobrym kierunku, choć są też takie, o które się boję. Kłócą się, nie robią piłki. A trzeba mieć satysfakcję ze swojej pracy. Dla mnie bycie prezesem PZPN to przekazanie polskiej piłce tego, co się przez lata robiło. Nie chodzi o to, żeby walczyć.
PAP: W marcu skończy pan 60 lat. Przywiązuje pan wagę do liczb, do wieku?
Z.B.: Człowiek jest czasami postrzegany poprzez swoje lata. Np. 19-latkowi wypada wszystko, 30-latkowi to czy tamto, a 60-latkowi mniej. Mamy takie schematy myślowe. Patrzę na to inaczej. Liczy się entuzjazm, głowa, chęci. Oczywiście, starzenie się to naturalna kolej rzeczy, ale ja czuję się na tyle lat, na ile... się czuję. Nie mam z tym problemu. Może mają go inni. Bo jak ktoś skończył 60 lat, to ma nic nie robić, siedzieć w domu i być ponurym? Udawać, że czeka na "puk-puk" od Pana Boga? Jak tak nie uważam.
PAP: Był w pana życiu taki okres Bożego Narodzenia, który okazał się daleki od oczekiwań? Kiedy np. nie mógł pan zrealizować tego, co planował?
Z.B.: Tak, po wprowadzeniu stanu wojennego, który zastał mnie akurat na wakacjach w Rzymie. Musiałem siedzieć trzy dni na lotnisku, żeby przylecieć do kraju. W tym czasie kontaktowało się ze mną ok. 20 drużyn, bo chciały, żebym nie wracał do Polski. Zapewniały, że ze względów politycznych w ciągu dwóch miesięcy dostanę pozwolenie na grę w nowym klubie. Drużyny, które składały mi taką propozycję, trafiły u mnie na czarną listę. Nie znały mojego charakteru i myślały, że się zgodzę.
PAP: Wrócił pan do Polski...
Z.B.: Pamiętam, że kiedy jechałem z lotniska w Warszawie do Łodzi, bo grałem wówczas w Widzewie, sześć-siedem razy mnie zatrzymywano. Później chciałem pojechać z Łodzi do Bydgoszczy po najstarszą córkę, Karolinę, więc musiałem pójść do urzędu miejskiego, żeby dostać pozwolenie na przejazd. Takie trochę ponure święta. Stan wojenny był świeży, nie potrafiliśmy się jeszcze zorganizować. Problemem było, żeby mieć np. coś dobrego do jedzenia. Ale ogólnie Boże Narodzenie to dla mnie wspaniały czas.
PAP: Pan chyba najwcześniej w rodzinie zasiada do wigilijnego stołu?
Z.B.: Tak, zawsze o godz. 17-18, choć we Włoszech robi się to ok. 20.30. Ja już wcześniej jestem przygotowany, puszczam sobie polskie kolędy. A prezenty wyjmujemy spod choinki następnego dnia rano. Jest tradycja, że jeden otwiera podarek i wszyscy na to patrzą. Potem kolejna osoba i tak dalej... Dla mnie najpiękniejszy okres roku to 18 grudnia - 6 stycznia. A tym razem to również szczególny czas. W Londynie urodziła się bowiem moja wnuczka - córeczka syna, który mieszka tam z żoną.
Rozmawiał: Maciej Białek, PAP
man
REKLAMA
REKLAMA