Premiera książki o gangu motocyklowym Hell's Angels
Jedna z najsłynniejszych książek amerykańskiego dziennikarza i pisarza Huntera S. Thompsona "Hell's Angels. Anioły Piekieł" jeszcze w lutym trafi do polskich księgarń.
2016-02-14, 17:50
Hunter S. Thompson (1937-2005) to jedna z najsłynniejszych i najbardziej kontrowersyjnych postaci amerykańskiego świata literackiego XX wieku.
Był i pozostaje do dziś jednym z najpopularniejszych dziennikarzy za sprawą publikacji w raczkującym jeszcze wówczas magazynie "Rolling Stone", a także brawurowych książek "Hell's Angels", "Lęk i odraza w Las Vegas" i "Fear and Loathing on the Campaign Trail" - satyrycznej, pełnej ironii relacji z kampanii prezydenckiej 1972 roku.
Gang Aniołów

Zasłynął dzięki "Hell's Angels", literackiemu reportażowi o słynnym amerykańskim gangu motocyklowym - grupie anarchistów, żyjących według własnych zasad, z dala od bogobojnego amerykańskiego społeczeństwa wczesnych lat 60. Jeździli na swoich Harleyach, eksperymentowali z LSD i marihuaną i terroryzowali małe miasteczka na Zachodnim Wybrzeżu.
Członkowie "Aniołów piekieł" byli notorycznie zatrzymywani pod zarzutami gwałtów, rozbojów i wywoływania bójek. Uznani za wrogów publicznych wciąż jednak przyciągali do siebie kolejnych młodych rekrutów, buntowników, odrzucających autorytet rodziców i "amerykański styl życia".
Ich idolami byli Jack Kerouac, James Dean i Marlon Brando. Ten ostatni wcielił się w szefa gangu motocyklowego w filmie "Dziki" z 1953 roku (reż. Laszlo Benedek). "Anioły" przyciągały obietnicą przygody, pijaństwa, rozpusty i życia w zawrotnej prędkości.
Pionier "gonzo"
By napisać swoją książkę, Thompson sam przyłączył się do gangu.
REKLAMA
Wszystko zaczęło się od zlecenia, jakie dostał od magazynu "The Nation", na napisanie artykułu o gangach motocyklowych. Pisarz szukał nowej formy dziennikarstwa, innej niż tylko sprawozdawstwo, nie dające możliwości prawdziwego zagłębienia się w opisywany temat, zrozumienia go, przeżycia, doświadczenia na własnej skórze.
Stając się jednym z "Aniołów", jeżdżąc z gangiem na ich "wypady", Thompson stał się pionierem "gonzo", nazywanego także "dziennikarstwem partycypacyjnym" i "wcieleniówkami". Stawiał samego siebie w centrum historii, stając się pretekstem do opowiedzenia o szerszym zjawisku. Przeżył rok z "Aniołami".
Jego książka ukazała się w 1966 roku nakładem Random House. Nie spełniła nadziei, pokładanych w niej przez autora. Nie uczyniła go sławnym i bogatym, jak marzył.
Otworzyła mu jednak drzwi do największych tytułów prasowych w kraju: "The New York Times Magazine", "Esquire" czy "Harper's". Pisał o kontrkulturze, hipisach, "lecie miłości" 1967 roku, o polityce, amerykańskiej obyczajowości, "amerykańskim śnie", sporcie, narkotykach i pijaństwie, którego był głośnym orędownikiem.
Na początku lat 70. trafił do magazynu "Rolling Stone", łączącego tematy muzyki, filmu i popkultury z polityką i sprawami społecznymi.
To dla tego magazynu Thompson napisał swoje najsłynniejsze prace: artykuły, które rozwinięte złożyły się na książki "Lęk i odraza w Las Vegas" oraz "Fear and Loathing on the Campaign Trail".
"Lęk i odraza w Las Vegas" w 1998 roku została zekranizowana. Film "Las Vegas Parano", z Johnnym Deppem i Benicio Del Toro wyreżyserował Terry Gilliam.
W 2011 roku Depp ponownie zagrał w filmie na podstawie powieści Thompsona - z którym był blisko zaprzyjaźniony - występując w "Dzienniku zakrapianym rumem" Bruce'a Robinsona.
Ikona kontrkultury
Thompson stał się ikoną kontrkultury i jednym z najsłynniejszych amerykańskich autorów XX wieku. Kontrowersje wzbudzał jego tryb życia i obnoszenie się z konsumpcją wszelkiego rodzaju narkotyków.
REKLAMA
"Nigdy nikogo nie namawiałem do eksperymentowania z narkotykami. Mówię po prostu, że akurat w moim przypadku dobrze się sprawdziły" - tłumaczył, jak zwykle nieco prowokacyjnie.
Zastrzelił się w 2005 roku. Miał 67 lat. "O 17 za dużo" - napisał w liście pożegnalnym.
Jego prochy zostały wystrzelone w niebo z armaty, zbudowanej na terenie jego działki Woody Creek w Kolorado. Osobliwa ceremonia odbyła się przy dźwiękach "Mr. Tambourine Man" Boba Dylana.
PAP, kk
REKLAMA