Koalicja starych wrogów

Theodor Stolojan został mianowany na premiera koalicyjnego rządu Rumunii.

2008-12-12, 17:03

Koalicja starych wrogów
. Foto: fot.Wikipedia

Theodor Stolojan

 

 

Theodor Stolojan ze zwycięskiej centroprawicowej Partii Demokratyczno-Liberalnej, został mianowany na premiera koalicyjnego rządu Rumunii.

- Pan Stolojan jest w stanie poradzić sobie z następstwami kryzysu gospodarczego i dysponuje wystarczająco silną władzą, by zapewnić dobre funkcjonowanie rządu - powiedział prezydent Traian Basescu, także wywodzący się z PD-L. Przed nowym premierem stoi obecnie zadanie sformowania rządu i zdobycia wotum zaufania w parlamencie.

REKLAMA

 

Człowiek prezydenta

Nominacja dla Stolojana nie jest to pierwszym jego podejściem do pełnienia tej funkcji. Na czele rządu stał bowiem w latach 1991-1992. Następnie poświęcił się pracy w Banku Światowym, aby wrócić do polityki w 2000 roku. Wstąpił wtedy do Narodowej Partii Liberalnej (PNL), z jej ramienia wziął udział w wyborach prezydenckich, zajmując w nich trzecie miejsce. W 2004 roku, już jako przewodniczący partii, doprowadził do połączenia z Partią Demokratyczną (PD) obecnego prezydenta Traiana Basescu. Następnie, niespodziewanie zrezygnował z prowadzenia PNL i przez dwa następne lata pełnił funkcję doradcy prezydenta. W 2006 roku, założył nowe ugrupowanie - Partię Liberalno-Demokratyczną (PLD). Następnie doszło do jej połączenia z Partią Demokratyczną i utworzenia partii Demokratyczno Liberalnej (PD-L).

Koalicja zwycięzców

Decyzja o połączeniu obu partii okazała się słuszna. W obecnych wyborach parlamentarnych PD-L uzyskała największą ilość mandatów - 115 na 334 miejsca w parlamencie. Uzyskała o  jeden mandat mniej niż Partia Socjaldemokratyczna (PSD), choć zdobyła o ok. 50 tysięcy głosów więcej. Tą dziwna sytuacja może wynikać z wprowadzenia po raz pierwszy w Rumunii systemu mieszanego, w którym kandydatów wybierano z list partyjnych i z okręgów jednomandatowych. Innym novum było oddzielenie wyborów prezydenckich od parlamentarnych, gdyż obecna kadencja parlamentu trwa cztery lata, a prezydenta pięć. Zmiany w ordynacji wyborczej sprawiły, że przez długi czas Rumuni nie byli pewni, kto jest ostatecznym zwycięzcą. Także w przedwyborczych sondażach różnice w popularności centroprawicowej Partii Demokratyczno-Liberalnej prezydenta Traiana Basescu i socjaldemokratów Mircei Geoana były niewielkie. Po zakończeniu wyborów dwie zwycięskie partie, dysponując ogromną przewagą w parlamencie i poparciem prezydenta, zawiązały koalicję. Rządząca do tej pory prawicowa PNL – Calin Popescu-Tariceanu uzyskała 21%.

Zdaniem dr Adama Burakowskiego każda z trzech głównych partii mogła stworzyć koalicję. Jednak konflikt pomiędzy liderem prawicy Popescu-Tariceanu a prezydentem Basescu, okazał się być zbyt silny. Na placu boju pozostały więc dwie partie wywodzące się z Rumuńskiej Partii Komunistycznej. To z niej, po obaleniu Nicolae Ceausescu, zdecydowana większość kadr przeszła do Frontu Ocalenia Narodowego, będącego de facto kontynuacją partii komunistycznej. We Froncie doszło do powstania dwóch ośrodków władzy, skupiających się wokół prezydent Iona Iliescu i premiera Petre Romana. Doprowadziło to w rezultacie do podziału partii na dwie zwalczające się frakcje. Najbardziej dramatycznym momentem tej rywalizacji okazał się wrzesień 1991 roku, gdy w wyniku najazdu górników na Bukareszt upadł rząd Petre Romana. Na stanowisku zastąpił go wtedy Teodor Stolojan. „Powstanie obecnej koalicji można uznać za zakończenie konfliktu pomiędzy tymi partiami, który trwa od 1991 roku. – podsumowuje Burakowski.

REKLAMA

Ofiara globalnego kryzysu

Rządy prawicowego PNL, zwycięzcy z wyborów w 2004 roku, doprowadziły do gwałtownego rozwoju kraju. 8-procentowy wzrost gospodarczy, podwyżki płac, wprowadzenie 16-procentowego podatku liniowego i zapowiedź zwiększenia zarobków nauczycieli okazały się niewystarczające, by zniechęcić społeczeństwo do głosowania na opozycję. Mimo sukcesu socjaldemokratów, eksperci podkreślają, że tworząca od 2007 roku rząd mniejszościowy prawica nie straciła poparcia. Nie było ono jednak wystarczające, by dyktować warunki potencjalnym partnerom. Konflikt z byłym koalicjantem PD-L ostatecznie pozbawił Popescu-Tariceanu możliwości stworzenia z Rumunii „siódmej gospodarczej potęgi UE”, co zapowiadał w kampanii wyborczej. Postkomuniści potrafili zaś doskonale wykorzystać niepokojące wieści z zagranicy. Globalny kryzys może okazać się bowiem zabójczy dla szybko rozwijającej się gospodarki rumuńskiej. Wstrzymanie produkcji m.in przez Renault-Dacia oraz producenta stali ArcerolMittal, zdaniem rumuńskich komentatorów, może doprowadzić do masowych zwolnień. Do końca roku pracę może stracić ok. 30 tys. ludzi. Socjaldemokraci, z Mirceą Geoanem na czele, potrafili umiejętnie wykorzystać lęki społeczeństwa i gwałtownie zaatakowali rząd, oskarżając go o brak przeciwdziałania niekorzystnym procesom. Za krytyką poszły też obietnice, zakładające zwiększenie podatków dla najlepiej zarabiających, podwojenie  płacy minimalnej i wypłacenie 20 tys. euro dla każdego powracającego emigranta.

Czy nowy rząd poradzi sobie ze zbliżającym się kryzysem? Sprawdzą to nadchodzące miesiące. Eksperci twierdzą, że rząd tylko częściowo może reagować na obecny kryzys. 
- Decyzje wpływające na stan rumuńskiej gospodarki są podejmowane poza jej granicami. Jedyne, co można zrobić, to obniżać koszty albo zmusić zagraniczne firmy do wypłacania wysokich odszkodowań – twierdzi Burakowski.

Petar Petrović

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej