Walka o Marzec, walka o państwo

Na fali restauracji III RP Adam Michnik i bliskie mu środowisko dążą do odzyskania wpływów, które utracili w ostatnich latach.

2008-03-15, 10:08

Walka o Marzec, walka o państwo

Na fali restauracji III RP Adam Michnik i bliskie mu środowisko dążą do odzyskania wpływów, które utracili w ostatnich latach. Poobijany ostrą krytyką, która spadła na niego w ostatnich latach wskutek przełamania monopolu „Gazety Wyborczej”, ma teraz okazję odbudowania swojej dawnej pozycji.

Nieobecność Michnika podczas obchodów Marca 68’ u prezydenta ułatwia twórcy „największego [do momentu wejścia na rynek „Faktu” – przyp. BR] dziennika między Łabą a Władywostokiem” występowanie w roli podwójnego męczennika. Z jednej strony, ożywia on swoją legendę antykomunistycznego bojownika, represjonowanego przez gomułkowski reżim po wydarzeniach sprzed czterdziestu lat. Z drugiej zaś, przedstawia się go jako ofiarę „małostkowości” i „radykalizmu” aktualnego lokatora Pałacu Prezydenckiego. 
 
Powrót bohatera

Michnik był gwiazdą poświęconego refleksji nad Marcem spotkania na Uniwersytecie Warszawskim, które zgromadziło intelektualistów ideowo bliskich „Gazecie Wyborczej”. W dyskusji z Danielem Cohn – Benditem, twarzą studenckiej rewolty na Zachodzie, porównywał polskie i zachodnioeuropejskie doświadczenie roku 1968.

 Dobór dyskutanta był nadzwyczaj zręczny. Bendit to nowolewicowy radykał, mający w dorobku m.in. działalność antypaństwową i czyny pedofilskie. Na jego tle Michnik prezentował się jako uosobienie umiaru, wyważenia i obiektywizmu. Przyjmował wręcz postawę „konserwatywną”, pytając o granice wolności.

 Wpisuje się to w szeroko zakrojoną kampanię „Gazety Wyborczej”, mającą na celu pokazanie jej szefa jako faktycznego twórcy polskiej tradycji antykomunistycznej. Skoro bowiem w marcu 1968 roku „skończył się ostatecznie flirt inteligencji z władzą komunistyczną i z ideologią komunistyczną”, a „Adam M. wywołał Marzec”, to logiczne jest uznanie Michnika za ojca tego ruchu.

Na fali restauracji III RP środowisko to stara się odzyskać wpływy, które utraciło w ostatnich latach. Lansowanie własnej wizji historii jest elementem tej kampanii.

Nierówność wobec historii

Nie sposób oczywiście odmówić Michnikowi zasług z końca lat sześćdziesiątych. Tworzenie legendy mówiącej, że bez niego nie byłoby Marca, jest jednak grubym nadużyciem. Jego udział w wydarzeniach sprzed czterdziestu lat można porównać do roli, którą odegrała Anna Walentynowicz w początkach „Solidarności”. Oboje byli represjonowani, co wywołało solidarny sprzeciw środowisk protestujących przeciwko polityce komunistów. Każde z nich było kamykiem, który w swoim czasie wywołał lawinę. Występowanie lawiny nie zależy jednak od specyficznych właściwości pojedynczego kamyka, ale od braku ogólnej równowagi całej ich masy. Zarówno w roku 1968, jak i 1980, miała miejsce głęboka destabilizacja systemu politycznego. Przypadki Michnika i Walentynowicz były katalizatorami, a nie przyczynami kryzysów PRL-u.
Środowiska „Gazety Wyborczej” nigdy nie bulwersował też fakt, że Walentynowicz znalazła się w III RP na marginesie, a Michnik – na szczycie. Dziwna to postawa ludzi, którzy kierują swój „święty gniew” na tych, którzy rzekomo odbierają polskim bohaterom poczucie dumy z ich zasług dla kraju.

Nie negując należnej Michnikowi chwały, należy protestować przeciwko próbom zawłaszczenia tradycji antykomunistycznej przez jedno środowisko.

Oni, naród

Próbą takiego zawłaszczenia jest rezolucja „zgromadzonych na Uniwersytecie Warszawskim w 40 rocznicę wolnościowego zrywu”. Jej autorzy apelują „aby porzucić tradycyjny polski sposób obchodów historycznych, bo uformowany on został przez poczucie klęski”. Rocznice Marca powinny stać się świętem „wolności, młodości i wiosny”, bo ich „postulaty i marzenia zostały spełnione z nawiązką”.

Treść uchwały świadczy o tym, że jej sygnatariusze nie tylko uważają się za jedynych kapłanów kultu Marca, ale też  za grupę reprezentatywną dla narodu polskiego. Jak to pogodzić z poczuciem klęski całego szeregu liderów polskiego demokratycznego antykomunizmu takich jak Gwiazda, Walentynowicz czy Czajkowski? Z frustracją milionów Polaków, którzy przez lata rozbijali się o mur obojętności skorumpowanej, zamkniętej kasty władzy? Zapewne w „tradycyjny” dla „GW” sposób: poprzez intelektualną i moralną eliminację. Kontestatorzy okrągłostołowego ładu politycznego zawsze są albo fałszywymi bohaterami, którzy siedzieli cicho, gdy inni walczyli, a teraz miotają się w zazdrości, albo wiecznymi radykałami, niezdolnymi do porzucenia rewolucyjnego myślenia o państwie, wciąż burzącymi, gdy trzeba budować. Ich antykomunizm i demokratyzm jest więc w najlepszym razie niedzisiejszy – w oczywistym przeciwieństwie do nowoczesnej, europejskiej i otwartej orientacji środowiska „Wyborczej”.

REKLAMA

Konstrukcja przełomu

Skłonność Michnika i jego uczniów do relegowania swoich konkurentów poza forum publiczne nie jest rzeczą nową. Słynny esej Trzy fundamentalizmy najpełniej określił sposób postrzegania demokracji przez to środowisko. Każdy, kto neguje porozumienie ugodowców z „Solidarności” z reformistami z PZPR został w nim przyporządkowany do jakiejś niebezpiecznej dla demokracji grupy. A demokracji trzeba przecież bronić za wszelką cenę.

Uważni obserwatorzy polskiej rzeczywistości od lat zadawali niewygodne pytania o jakość tej demokracji. Czy brak rozliczenia zbrodni komunizmu rzeczywiście musi być jej fundamentem? Czy miliony ofiar poprzedniego systemu można zmuszać do wybaczenia swoim oprawcom, zwłaszcza, że nie wyrazili nawet skruchy? Czy prawnomiędzynarodowa kontynuacja państwa niesuwerennego może być traktowana podmiotowo? Czy żądanie „równouprawnienia prawdy i kłamstwa, cnoty i występku” rzeczywiście jest konieczne w nowoczesnym kraju? Pytania te były przez ową światłą elitę, która Michnika uznała za swojego przywódcę, konsekwentnie ignorowane. Obóz krytyków III RP zasilali więc kolejni intelektualiści. Powstawały pisma rozwijające opozycyjny dyskurs. Partie kontestujące postkomunizm organizowały się coraz lepiej.

Nastąpił wreszcie przełom. Afera Rywina podzieliła establishment i ujawniła patologiczne mechanizmy na styku polityki, biznesu i mediów, ale też na nowo otworzyła debatę publiczną. W konsekwencji, w 2005 roku siedemdziesiąt procent wyborców opowiedziało się za ugrupowaniami popierającymi hasło budowy Czwartej Rzeczypospolitej, czyli nowego państwa.

Paradygmat samozadowolenia

To historyczne przewartościowanie politycznych wartości wydaje się całkowicie obojętne sygnatariuszom niedzielnej rezolucji. Na Uniwersytecie Warszawskim ponownie zebrała się zadowolona z siebie i swoich osiągnięć warszawska elita i w imieniu całego narodu zinterpretowała polską historię najnowszą. Wydarzenia ostatnich 5 lat widzi wciąż w kategoriach z połowy lat dziewięćdziesiątych. Demokracji nie zagraża sięgająca szczytów władzy korupcja, lecz „państwo podejrzliwości i strachu”. Kultura nie jest w kryzysie przez afirmację kłamstwa i sobiepaństwa, tylko w następstwie nie wyplenionego „fundamentalizmu moralnego”. Za uwiąd postaw obywatelskich nie odpowiadają decydenci z ostatnich dziewiętnastu lat, tyko naród, który „nie dorósł do demokracji”.

Nie jest to oczywiście problem tylko uroczystości rocznicowych i poglądów prezentowanych w ich trakcie. Wystarczy pobieżna lektura gazetowyborczej publicystyki z ostatnich tygodni, by dostrzec, że paradygmat samozadowolenia wciąż w tym środowisku obowiązuje. Teza Marka Edelmana o „miazmatach faszyzmu", które wydziela antypostępowy Kościół Katolicki czy oburzenie Waldemara Kuczyńskiego na „obecność wewnątrz demokratycznego porządku zagrażającej mu partii" (PiS) są tego dowodem.

Dwie Polski

Obchody Polskiego Marca na Uniwersytecie Warszawskim pokazały, że elita intelektualna III RP nie odrobiła lekcji kryzysu postkomunistycznej demokracji. Sobie przypisuje obalenie komunizmu i skierowanie Polski na tory modernizacji. Oponentów zrównuje z Rydzykiem i Lepperem, mimo iż coraz częściej są międzynarodowej sławy naukowcami bądź wytrawnymi publicystami. Atak na siebie utożsamia z negowaniem demokracji, chociaż pojawia się coraz więcej dowodów na jej oligarchiczne praktyki. Dyskusje o racji stanu kwituje jako przejaw „mentalności posttotalitarnej” lub nacjonalistycznego resentymentu, nie zważając na fakt, że na mitycznym Zachodzie są one normą.

Elita ta nie ma sobie nic istotnego do zarzucenia. Jeśli były błędy, to drobne. Jeśli były koszty, to nieuchronne. Jeśli tolerowano patologie, to dlatego, że „nie od razu Rzym zbudowano”. Inteligencja skupiona wokół Michnika nadal nie przyjmuje do wiadomości faktu, że chwaląc jej działalność jako opozycji antykomunistycznej, można i należy krytykować sposób i skutki budowy III RP.

W międzyczasie powstała jednak nowa elita. Wychowanych na książkach Staniszkis, Legutki, Krasnodębskiego i Zybertowicza, czytających „Frondę”, „Arcana” i „Teologię Polityczną” młodych ludzi, którzy jasno widzą grzechy główne establishmentu politycznego. Silne państwo leży w ich interesie, bo sprzyja takim jak oni – młodym, kompetentnym i odważnym jednostkom.
Zaklinając rzeczywistość przy pomocy dawnych haseł, Adam Michnik może jedynie zmobilizować swoich zwolenników. Nie pozyska jednak nowej inteligencji, która jest już mentalnie w kolejnej epoce.

Bartłomiej Radziejewski

REKLAMA

 

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej