Klęska reformy

Po przejściu na emeryturę większość Polaków zostanie skazana na radykalne obniżenie jakości życia, a często na egzystencję poniżej minimum ubóstwa.

2008-07-21, 13:26

Klęska reformy

Emeryci, fot. S. Żaryn


 

Polacy o niskich zarobkach na emeryturze popadną w ubóstwo i będą musieli pobierać zasiłki socjalne – wynika z raportu OECD. W Polsce przed reformą średnia stopa zastąpienia netto (czyli stosunek emerytury do ostatniej pensji) wynosiła odpowiednio 96,1 proc. dla osób mało zarabiających i 69 proc. dla dobrze zarabiających. Już w pierwszych latach po reformie ma dojść do radykalnej zmiany: w nowym systemie stopa zastąpienia będzie wynosiła dla kiepsko opłacanych mężczyzn 74,5 proc., a dla dobrze zarabiających 77,1 proc. Niewiele się różnią proporcje dla kobiet. Wynoszą one odpowiednio: 57,5 proc. dla kobiet zarabiających połowę średniej płacy i 56,4 proc. dla kobiet zarabiających jej dwukrotność. Polska będzie jednym z nielicznych krajów na świecie, w którym system emerytalny nie pomniejsza, a u mężczyzn nawet powiększa różnice między najbiedniejszymi i najbogatszymi. Co gorsza, dziś już wiadomo, że szacunki OECD były nadmiernie optymistyczne. Wedle najnowszych prognoz wskaźniki dla Polski z roku na rok będą się pogarszać, a emerytury najgorzej zarabiających kobiet mogą spaść nawet poniżej 40 proc. ich ostatniej pensji.

Obecnie, zgodnie ze starym systemem, stopa zastąpienia zależy przede wszystkim od zarobków. Kto zarabia mało, ma wysoką stopę zastąpienia, a kto dużo – niską. W nowym systemie stopa zastąpienia będzie zależała głównie od wieku przejścia na emeryturę. Osoby pracujące do 65. roku życia (dziś to wiek emerytalny mężczyzn) z pierwszych dwóch filarów systemu emerytalnego dostaną 63 proc. swojej ostatniej płacy, a do 60. roku życia (dziś to wiek emerytalny kobiet) – 42 proc. Okazuje się więc, że najgorzej na reformie wyjdą mało zarabiające kobiety. Już dzisiaj różnice w zarobkach między płciami wynoszą kilkanaście procent. Tymczasem system emerytalny ma dodatkowo zwiększyć tę przepaść. Chcąc godnie żyć, kobiety będą musiały dłużej pracować.

REKLAMA

W nowym systemie ograniczona została rola Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Pierwszy, publiczny filar systemu emerytalnego, nie gwarantuje zaspokojenia chociażby podstawowych potrzeb. Znacznie większy nacisk położony jest więc na fundusze zarządzane przez firmy prywatne. Reforma dokonywana była pod hasłami większej wydajności prywatnych funduszy, które miały znacznie taniej niż ZUS zarządzać pieniędzmi przyszłych emerytów. Tymczasem były szef rady nadzorczej ZUS, członek neoliberalnego centrum im. Adama Smitha Robert Gwiazdowski przyznał, że ZUS jest tańszy niż prywatne firmy. Trudno się zresztą temu dziwić, gdyż prowizje pobierane przez Otwarte Fundusze Emerytalne były i są nadal gigantyczne – wynoszą aż 7 proc. od wartości składek za sam fakt ich napływu. Do tego dochodzą opłaty za zarządzanie, rocznie ok. 0,6 proc. wartości aktywów. Klienci muszą też ponosić opłaty za zmianę przymusowego wcielenia do któregoś z OFE.

Kilka lat po wprowadzeniu reformy okazało się też, że rynek, na którym są inwestowane fundusze emerytalne, jest mniej przewidywalny niż się wydawało autorom systemu. Drugi filar systemu emerytalnego przynosi coraz większe straty. Otwarte fundusze emerytalne, do których trafia co miesiąc ponad 7 proc. pensji każdego polskiego pracownika, tracą już czwarty kwartał z rzędu. Żaden z funduszy nie potrafił oprzeć się giełdowym spadkom. Oszczędności na kontach emerytalnych stopniały w ostatnich 12 miesiącach średnio o przeszło 12 proc. i wszystko wskazuje na to, że ten rok OFE po raz pierwszy w historii zakończą na minusie. W funduszach emerytalnych do czerwca bieżącego roku Polacy odłożyli ponad 137 mld zł. Rok temu było to 135 mld zł. W ciągu roku ZUS przekazał jednak funduszom 20 mld zł nowych składek, co oznacza, że z kont emerytalnych ubyło 18 mld zł.

Nieporozumieniem okazał się też trzeci, w pełni prywatny filar systemu emerytalnego, który dla wielu liberalnych ekonomistów powinien być podstawą świadczeń. Tymczasem na indywidualnych kontach emerytalnych oszczędza coraz mniej Polaków. IKE od początku cieszyły się niewielkim zainteresowaniem. Na indywidualnych kontach emerytalnych i w pracowniczych programach emerytalnych łącznie oszczędza obecnie niewiele ponad 1,2 mln Polaków. Zanim reforma emerytalna weszła w życie, jej twórcy zakładali, że tylko w ciągu pierwszego roku IKE otworzy od 650 tys. do nawet 7 mln Polaków. Z ostatnich danych wynika jednak, że przez pierwsze 6 miesięcy bieżącego roku Polacy praktycznie nie otwierali nowych IKE. Według danych Komisji Nadzoru Finansowego, w ubiegłym roku otwarto zaledwie 121 tys. nowych kont emerytalnych., czyli aż cztery razy mniej niż rok wcześniej. Więcej osób zdecydowało się zlikwidować konto niż otworzyć nowe i w efekcie liczba IKE zmniejszyła się w ciągu pół roku o 40 tys.

Na dodatek na IKE Polacy wpłacają coraz mniej pieniędzy. W ubiegłym roku średnia kwota na osobę wyniosła zaledwie 1,7 tys. zł. W tym półroczu jest jednak jeszcze gorzej, ponieważ średnie wpłaty wynoszą niewiele ponad 1,5 tys. zł. W sumie na IKE Polacy odłożyli dotychczas zaledwie 1,8 mld zł, czyli ponad 150 razy mniej niż trzymają na lokatach bankowych.

REKLAMA

Po 9 latach od przeprowadzenia reformy wszystko wskazuje na to, że dokonane zmiany były tragicznym w skutkach błędem. Wkrótce zaczną się wypłaty emerytur według nowego systemu i już wiadomo, że będą one bardzo niskie. W niedalekiej przyszłości setki tysięcy ludzi po 30-35 latach ciężkiej pracy będą pobierać głodowe świadczenia. Kolejne rządy nie robią nic, aby zapobiec dramatycznym konsekwencjom nieudanej reformy. W każdej chwili jednak można odwrócić negatywne zmiany. Jeżeli rząd nie chce, aby za kilkadziesiąt lat połowa starszych ludzi w Polsce wegetowała, powinien dokonać radykalnej zmiany systemu emerytalnego, a przede wszystkim znacznie podwyższyć świadczenia z ZUS i ograniczyć rolę sektora prywatnego.

Piotr Szumlewicz

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej