Referendum w Katalonii. Starcia z policją, zamknięte lokale wyborcze
W Katalonii trwa referendum niepodległościowe, które nie zostało uznane przez centralne władze w Madrycie. Policja w Barcelonie użyła gumowych kul i pałek podczas starć z ludźmi, zgromadzonymi przed lokalami wyborczymi. Jak podają agencje rany odniosło 38 osób.
2017-10-01, 14:46
Posłuchaj
W starciach w Katalonii rany odniosło 38 osób - poinformowały służby medyczne. W większości były to lekkie obrażenia, dziewięć osób trafiło do punktów pomocy medycznej, trzy doznało poważniejszego uszczerbku na zdrowiu.
Pzed wieloma lokalami wyborczymi dochodzi do szarpaniny pomiędzy funkcjonariuszami a zgromadzonymi tam ludźmi. Niektóre zostały odcięte policyjnymi kordonami.
Zdecydowane stanowisko rządu hiszpańskiego
Hiszpański rząd został - wbrew swojej chęci - zmuszony do wysłania policji, by powstrzymać głosowanie, które przerodziło się w farsę - oświadczył na konferencji prasowej przedstawiciel rządu centralnego w Katalonii Enric Millo. - Zostaliśmy zmuszeni do zrobienia czegoś, czego nie chcieliśmy - dodał.
Zapytany o wcześniejsze oświadczenia regionalnych władz Katalonii, które poinformowały uczestników referendum, że jeśli ich lokal wyborczy będzie zamknięty, mogą głosować w dowolnym miejscu, Millo odpowiedział: "To wszystko wstyd, farsa. Pierwszy raz w historii zasady gry zostają zmienione na 45 minut przed rozpoczęciem głosowania".
REKLAMA
Szef autonomicznego rządu Katalonii Carles Puigdemont powiedział, że działania policji są "nieuzasadnionym użyciem przemocy".
Enric Millo Zostaliśmy zmuszeni do tego, czego nie chcieliśmy zrobić
Enric Millo, przedstawiciel rządu hiszpańskiego w Katalonii, powiedział natomiast, że działania policji i Gwardii Cywilnej nie są wymierzone przeciwko ludziom, lecz mają na celu zarekwirowanie "materiałów do głosowania". - Zostaliśmy zmuszeni do tego, czego nie chcieliśmy zrobić - podkreślił Enric Millo.
Autonomiczny rząd Katalonii poinformował, że w niedzielę przed południem działało w regionie 73 proc. lokali wyborczych z ponad 2300 zaplanowanych w referendum niepodległościowym. W wyniku operacji policji rannych zostało 38 osób. Rząd w Madrycie nie uznaje referendum.
Przedpołudniowy komunikat rządu Katalonii o głosowaniu w ponad 70 proc. lokali wyborczych potwierdził podczas konferencji prasowej w Barcelonie jego rzecznik Jordi Turull. Hiszpańskie media uznają te szacunki za niewiarygodne.
Podczas wystąpienia Turull przypomniał, że w niektórych lokalach wyborczych interweniowała hiszpańska policja. Zaznaczył, że siłowe rozwiązania zastosowane przez Madryt uderzają w podstawowe prawa człowieka. Wezwał organizacje międzynarodowe do mediacji w związku z blokowaniem przez centralny rząd Hiszpanii katalońskiego referendum.
- Oczekiwalibyśmy reakcji m.in. ze strony instytucji europejskich, gdyż osoby biorące udział w katalońskim referendum to również obywatele Unii Europejskiej - powiedział Turull.
Rzecznik rządu Katalonii zapewnił, że organizatorzy niedzielnego plebiscytu nie przestraszą się "siłowych rozwiązań" ze strony hiszpańskiej policji i prób blokowania referendum, m.in. poprzez ataki hakerów na strony internetowe katalońskich instytucji.
REKLAMA
Kontrowersje wokół referendum
Na temat przyszłości regionu wypowie się w referendum 5 milionów 300 tysięcy osób. Ponad połowa z nich to przybysze z zagranicy albo z innych rejonów Hiszpanii.
Od świtu wejść do lokali pilnowały setki osób. W wielu miastach, między innymi w Vic i Tarragonie, budynki w których odbywa się referendum, zostały otoczone przez traktory.
Wydarzenia śledzą międzynarodowi obserwatorzy i dziennikarze z ponad 30 krajów.
REKLAMA
Kwestia referendum doprowadziła do największego od lat kryzysu politycznego na Półwyspie Iberyjskim.
Według dziennika "El Pais" liczby podawane przez organizatorów niedzielnego referendum na temat zamkniętych lokali wyborczych są "sprzeczne i wątpliwe". Wskazują, że już sama organizacja - uznanego przez Trybunał Konstytucyjny za nielegalny - plebiscytu jest sprzeczna z prawem.
Gazeta przypomina szacunki szefa hiszpańskiego MSZ, który w niedzielę rano poinformował, że w połowie z ponad 2300 miejsc zaplanowanych na referendum głosowanie się nie odbędzie, gdyż zostały one zamknięte.
Tymczasem podczas przedpołudniowej konferencji prasowej w Barcelonie rzecznik autonomicznego rządu Katalonii Jordi Turell podał, że głosowanie trwa w ponad 70 proc. lokali wyborczych.
Wykorzystanie dzieci i młodzieży?
Komentatorzy hiszpańskiej telewizji TVE24 bardzo krytycznie ocenili wypowiedź Turella. Wskazali, że "doskonale pasuje ona do fałszywej retoryki" katalońskiego rządu Carlesa Puigdemonta.
"Turell kłamie bezwstydnie. Świadomie podał nieprawdziwą informację o licznych otwartych punktów wyborczych, mimo że wiedział, iż zdecydowana ich większość jest już zamknięta" - ocenił jeden z dziennikarzy TVE24.
Wydawane w Madrycie dzienniki na swoich stronach internetowych krytykują Turella również za wzywanie mieszkańców Katalonii do głosowania "na własnych kartach wyborczych w jakimkolwiek lokalu wyborczym".
Dziennik "El Mundo" wskazuje tymczasem na fakt wykorzystywania przez organizatorów plebiscytu dzieci i młodzieży. Odnotowuje, że nieletni byli licznie reprezentowani podczas wieców poparcia dla referendum niepodległościowego. Gazeta pisze, że uczniowie brali też udział w zajęciach kulturalno-sportowych organizowanych w szkołach, w których działają punkty wyborcze. Wybieg ten miał uniemożliwić, zdaniem komentatorów, zamknięcie lokali wyborczych przez policję.
koz
REKLAMA
REKLAMA