"Zginął, bo był dziennikarzem". Rusza proces ws. uprowadzenia Jarosława Ziętary
8 stycznia 2019 roku ruszył proces, podczas którego być może uda się wyjaśnić wszystkie niewiadome dotyczące uprowadzenia i zabójstwa poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary. Przypominamy okoliczności tej tragicznej sprawy.
2019-01-08, 12:36
Na największym, liczącym ponad 30 hektarów cmentarzu komunalnym w Bydgoszczy, w sektorze IV, oznaczonym literą N, znajdziemy grób, przy którym niemal zawsze pali się znicz. To symboliczny grób dziennikarza Jarosława Ziętary. 1 września 1992 roku wyszedł rano do pracy, nigdy jednak nie dotarł do redakcji "Gazety Poznańskiej", w której pracował. Jego ciała do dziś nie odnaleziono.
Choć w roku 1998 roku prokuratura ustaliła, że Ziętara został uprowadzony i zamordowany, śledztwo po roku umorzono. Z powodu nieodnalezienia zwłok.
***
8 stycznia 2019 roku, a więc po prawie 30 latach od zniknięcia dziennikarza, rusza proces, podczas którego być może uda się wyjaśnić wszystkie niewiadome dotyczące tej sprawy. Proces może być przełomowy, bo jednym z kluczowych świadków w rozpoczynającym się we wtorek procesie ma być osoba, która twierdzi, że widziała moment porwania dziennikarza.
W połowie listopada ubiegłego roku dziennik "Głos Wielkopolski" opublikował rozmowę z tym świadkiem. Materiał był wynikiem wspólnej pracy z redakcją "Superwizjera" TVN. To były funkcjonariusz SB i UOP. Zajmował się m.in. śledzeniem i podsłuchiwaniem osób. W rozmowie z dziennikarzami przyznał, że ma pełną wiedzę o zbrodni na Jarosławie Ziętarze.
REKLAMA
***
Jarosław Ziętara urodził się w 1968 roku. Skończył poznański Uniwersytet Adama Mickiewicza. Pracę dziennikarską zaczął jeszcze w radiu akademickim, później współpracował m.in. z "Gazetą Wyborczą", "Kurierem Codziennym", tygodnikiem "Wprost" i "Gazetą Poznańską". Tropił afery gospodarcze, więc miał wielu wrogów.
- Ziętara naraził się wielkopolskim biznesmenom, którym zależało na tym, by bez przeszkód uprawiać nielegalny, dochodowy proceder - mówił kilka lat temu w rozmowie z Polską Agencją Prasową dziennikarz śledczy Krzysztof M. Kaźmierczak, współautor książki "Sprawa Ziętary. Zbrodnia i klęska państwa". - Celem zabójstwa było uniemożliwienie ujawnienia przez dziennikarza przestępstw prowadzonych przez grono biznesmenów z Poznania, należących na początku lat 90. do najbogatszych ludzi w Polsce. Dotyczyło to głównie sprowadzania do Polski na ogromną skalę alkoholu bez należnych państwu podatków - podkreśla Kaźmierczak.
Ostatnią osobą, która widziała dziennikarza, była jego dziewczyna, Beata. Gdy szedł do pracy, pomachała mu przez okno.
***
W 1998 roku poznańska prokuratura uznała, że Ziętara został uprowadzony i zamordowany. Rok później śledztwo umorzono, bo nie udało się odnaleźć ciała. W 2011 roku koledzy po fachu, redaktorzy największych polskich gazet zaapelowali do władz i prokuratury o ujawnienie wszystkich okoliczności zaginięcia Ziętary i śledztwa w tej sprawie. To spowodowało analizę tego śledztwa w Prokuraturze Generalnej, skutkowało jego podjęciem na nowo i przekazaniem do Małopolskiego Wydziału Zamiejscowego Prokuratury Krajowej (PK) w Krakowie.
REKLAMA
- Kiedy po latach, w 2011 roku, udało się doprowadzić do wznowienia śledztwa i odebrania go poznańskim organom ścigania, okazało się, że sprawę trzeba zacząć od elementarnych działań. Co ciekawe, wykonany w 2009 roku raport na temat błędów poznańskiej policji w sprawie Ziętary utajniono w Komendzie Głównej Policji i do chwili obecnej nie został on ujawniony - mówił w Polskim Radiu dziennikarz Krzysztof M. Kaźmierczak.
***
W maju 2011 roku Prokuratura Krajowa poinformowała o skierowaniu do sądu aktu oskarżenia przeciwko Mirosławowi R. i Dariuszowi L., oskarżonym o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie dziennikarza. Oskarżeni to byli pracownicy Elektromisu, którego działalnością zawodowo interesował się Ziętara.
Według śledczych Mirosław R. i Dariusz L., podając się za funkcjonariuszy policji, podstępnie doprowadzili do wejścia dziennikarza do samochodu przypominającego radiowóz policyjny. Następnie przekazali go osobom, które dokonały jego zabójstwa, zniszczenia zwłok i ukrycia szczątków.
***
- Mam kolejne dowody. Jak położę je na stół, to pozamykają wszystkich z kierownictwa dawnego Elektromisu. Oni wiedzą, co ja wiem, i może dlatego na razie nic mi się nie stało - podkreślał na łamach "Głosu Wielkopolskiego" świadek, który miał widzieć moment porwania dziennikarza. Jako były funkcjonariusz SB i UOP, zajmował się m.in. śledzeniem i podsłuchiwaniem osób. W rozmowie z dziennikarzami przyznał, że ma pełną wiedzę o zbrodni na Jarosławie Ziętarze.
REKLAMA
Do tej pory ujawnił m.in., że o fakcie, iż śledził Ziętarę, wiedział twórca Elektromisu Mariusz Ś., Krystian Cz. i Krzysztof S. - ścisłe kierownictwo firmy. Zlecenie na inwigilację dziennikarza miał otrzymać, ponieważ Ziętara "wiedział o wielkim przemycie Elektromisu".
Świadek miał mówić śledczym, że jeździł za Ziętarą, robił zdjęcia, dokumentował jego codzienne zwyczaje, założył podsłuch w mieszkaniu dziennikarza.
***
1 września 1992 roku, siedząc w samochodzie pod mieszkaniem Ziętary, miał widzieć, jak pod kamienicę podjeżdża policyjny radiowóz, następnie Ziętara wsiada do samochodu z dwoma funkcjonariuszami, trzeci kierował autem. Kiedy świadek miał zatelefonować z tą informacją do Krystiana Cz. - ten nie miał być zdziwiony wiadomością. Niedługo później - świadek rozpoznał "funkcjonariuszy" w pracownikach Elektromisu.
Według świadka, Ziętara miał zostać zabity, a jego ciało rozpuszczone w kwasie.
REKLAMA
Zdaniem byłego funkcjonariusza SB i UOP, to Mariusz Ś. i Krystian Cz. polecili usunąć Ziętarę. O tym, co wie w sprawie Ziętary, miał zeznać śledczym w 2013 roku i wówczas miał obciążyć kierownictwo Elektromisu. Początkowo miał status świadka incognito - liczył, że prokuratura w zamian "pomoże" mu w jego prywatnych konfliktach z prawem.
***
Pod koniec 2014 roku zatrzymano "Lalę" i "Rybę". Trzecim z "funkcjonariuszy", który podobno brał udział w porwaniu dziennikarza, miał być "Kapela", który w 1993 roku popełnił samobójstwo. Według niektórych, jego samobójstwo zostało upozorowane. "Kapela" miał mieć wyrzuty sumienia i obawiano się, że zacznie sypać.
W późniejszym etapie śledztwa były funkcjonariusz SB i UOP zaczął się wycofywać z zeznań. Prokuratura umorzyła wątek porwania dziennikarza, potem od tej decyzji się odwołano, następnie sprawę przekazano innemu prokuratorowi, który ostatecznie - głównie na podstawie zeznań tego świadka - skierował do sądu akt oskarżenia przeciwko "Rybie" i "Lali".
Były funkcjonariusz stracił status incognito. W rozmowie z dziennikarzami wciąż jednak zapewniał, że w sądzie podtrzyma wcześniejsze zeznania i dokładnie opowie o okolicznościach porwania dziennikarza. - Istnieje dokument, który czarno na białym pokazuje, że ludzie Elektromisu tym wszystkim kierowali. Prokuratura nie dostała wcześniej tego materiału, bo czekałem, co zrobi w moich sprawach - mówił na łamach gazety.
REKLAMA
***
Tuż po publikacji w "Głosie Wielkopolskim" Krystian Czarnota i twórca Elektromisu Mariusz Świtalski (zgodzili się na publikację pełnych nazwisk) wydali oświadczenie, w którym poinformowali, że złożyli zawiadomienie o przestępstwie szantażu, którego miał dokonać były funkcjonariusz. Jako dowód załączyli nagranie audio, na którym opowiada on, "jak za kwotę 3 mln złotych jest gotowy zmieniać swoje zeznania opisujące rolę kierownictwa Elektromisu w sprawie Ziętary".
Sprawą zajmuje się obecnie Małopolski Wydział Zamiejscowy Departamentu do spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Krakowie.
***
W czerwcu 2015 roku Prokuratura Apelacyjna w Krakowie oskarżyła byłego senatora Aleksandra Gawronika o podżeganie do zabójstwa Ziętary. Gawronik, według jednego ze świadków, "miał nalegać na definitywne załatwienie sprawy Ziętary", bo dziennikarz zajął się sprawą przemytu spirytusu "Royal".
Akt oskarżenia został skierowany do Sądu Okręgowego w Poznaniu. Jak informowała wówczas prokuratura, chodziło o podżeganie do zabójstwa ustalonych przez prokuraturę osób (większość z nich nie żyje, stracili życie głównie w latach 90.), również związanych z poznańskimi podmiotami gospodarczymi.
REKLAMA
Akt oskarżenia liczy 100 stron, w śledztwie przesłuchano 200 świadków, sporządzono wiele opinii z zakresu m.in. daktyloskopii, genetyki, balistyki. Akta liczą 51 tomów. Proces w tej sprawie rozpoczął się w styczniu 2016 roku i nadal się toczy. Oskarżony nie przyznaje się do winy.
Ochroniarze Mirosław R. i Dariusz L., którzy byli świadkami w procesie byłego senatora, składając zeznania w styczniu 2016 roku, twierdzili, że nie mają "nic wspólnego ze sprawą dziennikarza".
***
W Wydziale Zamiejscowym PK w Krakowie prowadzone jest nadal odrębne postępowanie dotyczące bezpośrednich sprawców zabójstwa Jarosława Ziętary, w tym ustalenia miejsca ukrycia szczątków jego zwłok i ich identyfikacji.
- Myśl o tym, że Jarek mógłby żyć, to czysta fantazja. Chociaż zawsze gdzieś na dnie tli się nadzieja, to jednak rozsądek podpowiada coś innego – mówił kilka lat temu "Faktowi" brat Jarosława Ziętary. Dla niego już nie jest ważne, czy winni zostaną ukarani. - Ta sprawa będzie zakończona, gdy szczątki Jarka zostaną odnalezione i spoczną obok rodziców – mówił.
REKLAMA
Na symbolicznym grobie w Bydgoszczy możemy przeczytać m.in. "Zginął, bo był dziennikarzem".
tjak/pap/Głos Wielkopolski
REKLAMA