Nie sprzedajmy naszej wolności. Felieton Miłosza Manasterskiego
Historia lubi się powtarzać. Mocarstwa na całym świecie próbują wpływać na kraje wokół siebie. Jednak Unia Europejska powstała po to, by ambicje najsilniejszych ograniczać, a spory łagodzić. Dzisiaj możemy odnieść wrażenie, że jest odwrotnie - Unia Europejska ma być narzędziem imperialnych ambicji Niemiec. Różnica jest tylko w tym, że rozkazy zwykle nie płyną wprost z Berlina, ale za pośrednictwem Brukseli.
2020-11-17, 12:00
Dwa lata temu, podczas obchodów setnej rocznicy odrodzenia Rzeczypospolitej, wiele osób powtarzało opinię, że niepodległość nie jest dana raz na zawsze. Przekonali się o tym niemal natychmiast ci, którzy po nocy zaborów listopadowym rankiem podnieśli dumnie biało-czerwoną flagę. Dopiero co odzyskana wolność i suwerenność niemal natychmiast wymagała obrony przed atakiem niemal z każdego kierunku świata.
Powiązany Artykuł
Prof. Paruch: to unijne organy przestają być praworządne, łamią normy wpisane do traktatów
W tym roku uczciliśmy 100-lecie Bitwy Warszawskiej, niewyobrażalnego dzisiaj wysiłku zbrojnego, na jaki młoda Polska musiała się zdobyć, by już w 1920 roku nie stać się kolejną republiką Związku Sowieckiego. Uczciliśmy tę rocznicę zdecydowanie zbyt skromnie, tocząc swoją własną wojnę z niewidzialnym wrogiem - koronawirusem. Na tym jednak walka wcale się nie kończy, a można powiedzieć, że wręcz przeciwnie, pandemia to dopiero początek kampanii o naszą niepodległość w XXI wieku.
Jesteśmy dumnymi Europejczykami, od 2004 roku współtworzymy najlepszy w historii Europy projekt polityczny, jakim jest dobrowolny związek 27 krajów Starego Kontynentu. Członkostwo w UE dla większości Polaków jest wielkim sukcesem, ale nawet najwięksi zwolennicy integracji przyznają zwykle, że koronawirus obnażył słabość tej organizacji, powołanej w celu zapewnienia członkom wsparcia i pomocy. Teraz, kiedy druga fala pandemii zbiera swoje śmiertelne żniwo i zakłóca europejskie gospodarki, Unia łącząca biedniejszych z bogatszymi i słabszych z silniejszymi jest potrzebna bardziej niż kiedykolwiek. Kiedy więc na czterodniowym szczycie w lipcu udało się ustalić nie tylko kształt budżetu europejskiego na kolejne lata, ale i potężny dodatkowy zastrzyk gotówki dla krajów poszkodowanych przez skutki pandemii, mogliśmy wszyscy odczuwać radość i satysfakcję. Mogliśmy sądzić, że Unia, choć reaguje wolno, to służy dobru wszystkich tworzących je krajów. Okazało się jednak, że rekordowe kwoty, o jakich usłyszeliśmy, są tylko narzędziem prymitywnego szantażu. Szantażu, na który w żaden sposób nie możemy się zgodzić.
Dzisiaj opozycja, która histerycznie żąda od premiera Mateusza Morawieckiego podporządkowania się wszystkim decyzjom Berlina i Brukseli, wykazuje się brakiem jakiejkolwiek politycznej refleksji. Problem zresztą tkwi bowiem nie w pieniądzach ani w tym, do czego niemieckie przewodnictwo w tym momencie próbuje nas zmusić. Idzie tu o zasady, o fundamenty Unii Europejskiej. Możemy się w Polsce nie zgadzać z ocenami reformy sądownictwa albo w kwestii mniejszości seksualnych. Możemy i powinniśmy nawet, jako społeczeństwo mieć różne zdanie na tematy aborcji czy ekologii i móc głośno je wyrażać. Jednak zawsze powinny być to nasze opinie i nasze decyzje, a nie prawa narzucone przez naszych sąsiadów. Jeśli jesteśmy jako niepodległe państwo członkami międzynarodowej organizacji, jeśli zawarliśmy międzynarodowe traktaty określające, jak ta organizacja funkcjonuje, to wymaga naszej zgody każda zmiana tych reguł. To kwestia równości i szacunku. A także uczciwości. Dzisiaj Berlin z Brukselą traktaty te arogancko depczą, chcąc wprowadzać mechanizmy finansowego nacisku na swoich sąsiadów.
REKLAMA
Powiązany Artykuł
"Pod pretekstem praworządności byłoby łamane prawo". Wiceszef MSZ o polskim wecie ws. budżetu UE
Strategia polityczna Niemiec obliczona jest na konflikt z suwerennymi państwami Europy Środkowo-Wschodniej. Nie ma przypadku w tym, że kraj ten realizuje projekt Nord Stream 2 wbrew unijnej solidarności i przy sprzeciwie Stanów Zjednoczonych. Dziś widać też wyraźnie, że Niemcy chcą również doprowadzić do zmiany rządów w Polsce i na Węgrzech na takie, które nie podejmą samodzielnie, bez konsultacji z Berlinem/Brukselą żadnej decyzji. Stosują szantaż polegający na uzależnieniu wypłaty środków z unijnego budżetu od całkowicie subiektywnej oceny rządów państw narodowych. Aby otrzymywać europejskie pieniądze trzeba mieć licencję na praworządność. Taką licencję otrzymują niemal automatycznie rządy lewicowe i podporządkowane ogłaszanym w Brukseli pomysłom społecznym i politycznym. Kto z Brukselą się nie chce zgodzić we wszystkim i do tego reprezentuje partie prawicowe, licencji takiej dostać nie może. Nawet gdyby stosował rozwiązanie skopiowane z krajów posiadających ową licencję. Przekonaliśmy się o tym, przenosząc w reformie sądownictwa schematy z Niemiec i Hiszpanii.
Cały spór o praworządność w Polsce i na Węgrzech jest jedną wielką kpiną z praworządności właśnie. Ustąpienie rządów Polski i Węgier oznaczałoby rezygnację z suwerenności naszych krajów i przekreślenie traktatów tworzących Unię jako związek państw. Jeśli nie będziemy walczyć, jeśli nie zawetujemy budżetu, to z pewnością zostaniemy w styczniu odcięci od unijnych środków. Prawo i Sprawiedliwość jak i Fidesz mają według planu Berlina stanąć przed dylematem – albo naród obróci się przeciwko nim z powodu problemów ekonomicznych wywołanych odcięciem od funduszy unijnych, albo odwrócą się od nich ich wyborcy, gdyby uległy szantażowi i zrezygnowały z obrony suwerenności. W obydwu przypadkach doszłoby wcześniej czy później do wymiany rządów w Warszawie i Budapeszcie na lewicowe, które w zamian za fundusze, całkowicie podporządkują się obcemu dyktatowi.
A tak naprawdę będzie to już jedynie namiastka prawdziwej państwowej władzy. Akceptując narzucanie prawa przez Berlin drogą pośrednią przez Brukselę, państwo polskie i węgierskie będzie istnieć już jedynie formalnie. Raz zerwane traktaty pozwolą na wprowadzanie nowych warunków do otrzymywania kolejnych transz środków finansowych. Dzisiaj chodzi o reformę sądów i obyczajowość, a w roku 2021 może chodzić o natychmiastowe przyjęcie tysięcy imigrantów. W 2022 r. możemy otrzymać nakaz zamknięcia kopalń węgla, a w 2023 roku ograniczenia liczby wojska. Owszem, zapewne będziemy nadal mówić po polsku i używać polskiej flagi, ale wszystkie kluczowe decyzje będą zapadały ponad naszymi głowami.
Powiązany Artykuł
"Jesteśmy gotowi na konstruktywne rozwiązania, ale zgodne z prawem". Radosław Fogiel o budżecie UE
Nie sposób nie odnieść wrażenia, że opozycji taki układ nawet by odpowiadał, że pełna suwerenność państwa polskiego, a co za tym idzie odpowiedzialność za rządy, jest ponad intelektualne siły jej liderów. Na szczęście nadal u sterów władzy w Polsce stoją ludzie, którzy rozumieją wartość wolności i niepodległości. Nie da się ich kupić. I nie wolno ich sprzedać.
REKLAMA
Miłosz Manasterski
REKLAMA