Jechał w aucie z Łukaszem Ż. Uważa, że "jest niewinny"

Jeden z kolegów Łukasza Ż. Maciej O. nie zgadza się z zarzutami, które przedstawiła mu prokuratura. Dotyczą one głośnej tragedii na Trasie Łazienkowskiej, w wyniku której śmierć poniósł 37-letni mężczyzna. Podejrzany był jednym z pasażerów samochodu Łukasza Ż.

2024-10-08, 20:51

Jechał w aucie z Łukaszem Ż. Uważa, że "jest niewinny"
Jeden z kolegów Łukasza Ż. nie zgadza się z zarzutami. Foto: Komenda Stołeczna Policji/X

Prokuratura przedstawiła zarzuty trzem osobom, które podczas wypadku znajdowały się w samochodzie Łukasza Ż. Dotyczą przede wszystkim nieudzielenia pomocy poszkodowanym i utrudniania śledztwa poprzez pomoc w ucieczce sprawcy wypadku

W rozmowie z Onetem obrońca Macieja O. mec. Krzysztof Dadura wyjaśnił, co, zdaniem podejrzanego, jest zgodne z prawdą.

- Wersja mego klienta dość mocno różni się od tej przedstawianej przez prokuraturę. Jest niewinny, co wynika nawet z materiałów dowodowych. On był tam na miejscu w zupełnie innej sytuacji niż pozostali jego koledzy. Sam był też pokrzywdzony. On był właściwie w tej samej sytuacji, w jakiej była ta dziewczyna Łukasza Ż., choć oczywiście miał lżejsze obrażenia niż ona. W chwili wypadku siedział za kierowcą. Miał stłuczenia rąk i nóg, a także doznał obrażeń głowy po uderzeniu w zagłówek fotela kierowcy - stwierdził mec. Dadura. 

"Nie brał w tym udziału"

Zgodnie z wersją prokuratury koledzy Łukasza Ż. mieli pomóc mu uciec z miejsca zdarzenia. Co więcej, utrudniali udzielenie pomocy partnerce sprawcy wypadku.

REKLAMA

Wręcz odganiali osoby, które chciały jej pomóc i ułożyć w pozycji bocznej bezpiecznej. To była zorganizowana akcja - mówił rzecznik warszawskiej prokuratury prok. Piotr Skiba.

Jak twierdzi obrońca Macieja O., jego klient nie mógł brać w tym udziału, ponieważ sam doznał obrażeń.

- Maciej O. tego nie robił, bo był cały czas z boku. Wyciągnęło go z rozbitego auta dwóch przypadkowych ludzi, którzy pojawili się tam na miejscu. Podczas tych wszystkich akcji odganiania, przebierania się, ucieczek i tych innych dziwnych sytuacji - podkreślam raz jeszcze, że był z boku. Nie brał w nich udziału. On leżał przy barierkach, przy przypadkowej dziewczynie, która mu pomagała, i co chwilę tracił przytomność z powodu obrażeń głowy, jakich doznał. Jego obrażenia były widoczne. To wynika też z zeznań świadków, jak również z dostępnych w Internecie filmów z tego zdarzenia - ocenił.

Jak dodał, jego zdaniem "prokuratura poczuła, że sprawa jest medialna i wrzuciła wszystkich do jednego worka, nawet nie analizując prawidłowo tych zeznań świadków".

REKLAMA

Oskarżali go, kiedy był w karetce?

Z relacji obrońcy Macieja O. wyłania się jeszcze jeden wątek. Jak stwierdził w rozmowie z Onetem, policjanci mieli przybiec do jego klienta, kiedy ten był już w karetce.

- Z jego relacji wynika, że policja nie zachowywała się tak, że podchodził funkcjonariusz i pytał, kto prowadził. On siedział w karetce, a policjanci do niego przybiegli i zaczęli krzyczeć: "ty prowadziłeś, to ty prowadziłeś!", jakoś tak agresywnie go atakując. To nie była ani rozmowa, ani rozpytanie. Pan Maciej poczuł, że nie jest to działanie ukierunkowane na wyjaśnienie sytuacji, tylko atak, więc postanowił odmówić składania wyjaśnień - stwierdził mec. Krzysztof Dadura.

Dodał również, że choć nie widział wyników badań na obecność alkoholu, to jego klient jako pasażer miał prawo go spożywać.

Czytaj także:

Onet/egz/wmkor

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej