"Rabowaliśmy jak barbarzyńcy". Spowiedź rosyjskiego żołnierza
Rabowaliśmy, włamywaliśmy się do mieszkań, supermarketów, aptek. Jak barbarzyńcy - wyznaje rosyjski żołnierz, który służył w obwodzie kurskim. Do kradzieży i przekazywania mu wybranych sprzętów wzywał ich także dowódca. Dowodzący bili i torturowali żołnierzy, zmuszali do pracy, nawet nie zawsze pozwalali im coś zjeść. Rannych posyłali na front, na przykład na tzw. mięsne szturmy, w których wiele osób ginęło.
2024-11-17, 15:33
Rosyjski żołnierz opowiedział swoją historię portalowi "The Insider". Kilka dni po mobilizacji przed domem czekała na niego Rosgwardia. Zmuszono go do podpisania kontraktu z armią - tłumaczono, że jeśli tego nie zrobi, to i tak jako zmobilizowany trafi na front bez szkolenia. A tak przynajmniej będzie miał szansę czegoś się nauczyć.
Po miesiącu szkoleń w Kraju Primorskim wojak trafił na front. Najpierw był w Wołnowasze, potem koło Nowomichajłowki. Tam, jak mówił, skierowano go do "mięsnych szturmów". W jednym z ataków ze stu osób zostało siedem, a sam żołnierz został ciężko ranny - w biodro, kolano i pierś.
Trafił na leczenie. Potem jednak nie chciano go zwolnić go na urlop. Podarto jego protokół w tej sprawie. Interweniował, pisał gdzie mógł, ale nic to nie dało - zarówno do Żandarmerii Wojskowej, prokuratury, Pełnomocnika Prezydenta na Daleki Wschód, jak i do sekretarza prezydenta. Posłano go znowu na front.
REKLAMA
Jego jednostka najpierw trafiła do Biełgorodu, potem do wsi Głębokie, ale akurat w sierpniu Rosjan zaskoczyła ofensywa ukraińska w obwodzie kurskim na ich terytorium.
Plądrowanie sklepów w Głuszkowie
Stąd żołnierzy przeniesiono do obwodu kurskiego. Po paru dniach przygotowywania mieszkań dowódców i rozpakowywania wozów Ural żołnierze trafili do Głuszkowa. Tam spotkał dowódcę kompanii i jego zastępców, którzy pierwszego dnia od razu go pobili.
Opowiada, że w Głuszkowie, skąd ewakuowano mieszkańców, wchodzono do mieszkań, supermarketów, aptek i rabowano je. Mówi, że do takiego postępowania zmusili żołnierzy dowódcy - ale przedstawiali to w taki sposób, że żołnierze sami tego potrzebują. Na przykład - muszą się włamać by mieć koc. Potem okazywało się, że trzeba także przynieść dowódcy laptop i telewizor.
Nie dawano im jedzenia, wody, nie było paliwa do generatorów prądu i paliwa. Sklep spożywczy został splądrowany w ciągu tygodnia - opowiada. Według niego w sąsiedniej brygadzie szturmowej panowały inne, lepsze relacje.
REKLAMA
Za błąd cios łopatą
Z Głuszkowa skierowano go do jednostki leśnej we wsi Wniezapnoje, gdzie bez szkolenia miał być operatorem dronów. Za każdy niewłaściwy ruch drona miał dostawać łopatą. Pomogło mu jedynie to, że w domu miał program Mavika na komputerze.
W czasie rekonesansów był ranny, co najmniej dwukrotnie, ale to nie zwolniło go z służby. Bito go, oskarżając, że symuluje. Podobnie postępowano z innymi rannymi osobami. We wrześniu był świadkiem rozstrzeliwania Ukraińców, którzy się poddali - widział to na kamerze drona.
Potem Ukraińcy zaczęli szturmować z "Pawłówki i Łubimowki, zaczęło tam napływać więcej ludzi: straż graniczna i Achmat, 106., 110. i 83. i też 155. Udawali się na ataki mięsne i wszyscy ginęli", mówi portalowi "The Insider". Żołnierz trafił do szpitala i nie chce wracać na front.
The Insider/in./
REKLAMA