Niemcy odpowiadają Tuskowi. Chodzi o Wołodymyra Z.

Donald Tusk oświadczył, że w interesie Polski nie jest oskarżanie albo wydawanie Wołodymyra Z. w ręce innego państwa. Do jego słów odniósł się rzecznik niemieckiego rządu. - Nie komentujemy wypowiedzi polskiego premiera. Czekamy na rozstrzygnięcie polskiego wymiaru sprawiedliwości - stwierdził Stefan Kornelius.

2025-10-08, 14:53

Niemcy odpowiadają Tuskowi. Chodzi o Wołodymyra Z.
Premier Donald Tusk i rzecznik niemieckiego rządu Stefan Kornelius. Foto: Wojciech Olkuśnik/East News, PAP/EPA/CLEMENS BILAN

Wysadzenie Nord Stream. Tusk: nasze stanowisko się nie zmieniło

Wołodymyr Z. jest podejrzany przez niemieckie służby o wysadzenie gazociągów Nord Stream. Był poszukiwany Europejskim Nakazem Aresztowania wydanym przez Federalny Trybunał Sprawiedliwości w Karlsruhe. Mężczyzna został zatrzymany 30 września w miejscu zamieszkania - w podwarszawskim Pruszkowie. W poniedziałek warszawski sąd okręgowy przedłużył areszt dla podejrzanego do 9 listopada.

Polski premier, mówiąc o sprawie Wołodymyra Z., stwierdził, że jego rolą nie jest "wnikać, dlaczego obywatel Ukrainy zdecydował się znowu przyjechać do Polski mimo świadomości, że wystawiono Europejski Nakaz Aresztowania".

- Nasze stanowisko się nie zmieniło. W interesie Polski na pewno nie jest oskarżanie albo wydawanie tego obywatela w ręce innego państwa. Decyzja będzie należała do sądu - stwierdził. Dodał, że jako jedyni w kwestii Nord Stream 2 wstydzić się powinni ci, którzy zdecydowali o jego budowie.

Niemcy odpowiadają: jesteśmy tylko obserwatorem

Jak na jego słowa zareagowały Niemcy? - Nie komentujemy wypowiedzi premiera Donalda Tuska. Czekamy na rozstrzygnięcie polskiego wymiaru sprawiedliwości. To sprawa między polskim a niemieckim wymiarem sprawiedliwości - powiedział rzecznik niemieckiego rządu Stefan Kornelius. - Niemiecki rząd jest tylko obserwatorem w tej sprawie - dodał.

Do zniszczenia trzech z czterech nitek Nord Stream 1 i Nord Stream 2, przeznaczonych do transportu gazu ziemnego z Rosji do Niemiec, doszło 26 września 2022 roku (ponad siedem miesięcy po wybuchu pełnoskalowej rosyjskiej agresji na Ukrainę) na głębokości około 80 metrów, na dnie Morza Bałtyckiego.

49-letni Ukrainiec twierdzi, że nie miał nic wspólnego z atakiem i że w czasie, gdy do niego doszło, przebywał w Ukrainie.

Czytaj także:

Źródła: PolskieRadio24.pl/PAP/pb

Polecane

Wróć do strony głównej