Tortury, bicie, halucynacje z głodu. Przetrwał 3,5 roku w niewoli Rosji

Bicie było nieustanne. Najbardziej bito wojskowych, młodych chłopców. Panował straszny głód. Tak straszny, że niektórzy tłumili go, na próżno, pastą do zębów. Z głodu mieli halucynacje - ludzie, patrząc na mydło, widzieli lody. - Rosjanie z ludzi chcieli zrobić zwierzęta, stłamsić ich, by myśleli tylko o jedzeniu - mówi ukraiński dziennikarz Dmytro Chyluk. Spędził 3,5 roku w niewoli Rosji.

2025-10-09, 12:50

Tortury, bicie, halucynacje z głodu. Przetrwał 3,5 roku w niewoli Rosji
Dziennikarz wśród uwolnionych z rosyjskich więzień podczas wymiany 24 sierpnia 2025 roku. Spędził w niewoli Rosji 1271 dni. Foto: X/ administracja rządowa Ukrainy

Dziennikarz w niewoli Rosji. Schwytali mnie na moim podwórku

- Są jak karaluchy. Żyją w ciemności i boją się światła, rozgłosu. Dlatego trzeba o tym wszystkim mówić - tak mówi o oprawcach były więzień Rosji, ukraiński dziennikarz Dmytro Chyluk. Przy zatrzymaniu, jak wspomina w rozmowie z portalem PolskieRadio24.pl, Rosjanie odebrali mu biżuterię mamy, całą, od młodości. Nosił ją przy sobie, by chronić, bo pocisk w domu wybił drzwi. Chciał ochronić rodzinny skarb mamy, drogie jej sercu rzeczy.

To był dopiero początek. Przed nim były lata strasznego głodu, od którego ludzie mieli halucynacje. Wokół codzienne bicie, upokarzanie, zimno. W tle hymn Rosji i radzieckie piosenki od 6 rano do 22, ten straszny hałas wywierał ogromną presję na psychikę.

Dmytro Chyluk Dmytro Chyluk

Dmytro Chyluk (Dmytro Khylyuk/Khyliuk w transkrypcji angielskiej) jest dziennikarzem. Pracuje od lat w ukraińskiej agencji prasowej UNIAN. Do 24 sierpnia tego roku przez kilka lat cierpiał niewyobrażalny głód, chłód, codziennie groziły mu tortury.

Spędził prawie 3,5 roku w rosyjskiej niewoli. Wolność odzyskał w Dzień Niepodległości 24 sierpnia 2025 roku. Zatrzymano go na jego własnym podwórku, kilka dni po początku pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę, pod Kijowem.


Zdjecie z rosyjskich mediów społecznościowych, które znaleziono w internecie miesiąc po uwięzieniu dziennikarza Dmytra Chyluka. Jego pochodzenie i autorstwo jest nieznane.
Zdjęcie z rosyjskich mediów społecznościowych, które znaleziono w internecie miesiąc po uwięzieniu dziennikarza Dmytra Chyluka. Jego pochodzenie i autorstwo jest nieznane.

Jak to się zaczęło? "Zabrali biżuterię mamy, całą, od młodości"

- Zostałem schwytany 3 marca 2022 roku. To było blisko mojego mieszkania, można powiedzieć prawie na podwórku. Mój ojciec i ja wracaliśmy do domu od sąsiadów - opowiada portalowi PolskieRadio24.pl Dmytro Chyluk.

- Szedłem trochę z przodu, mój ojciec z tyłu, i wtedy usłyszałem jakieś głosy, jakieś krzyki. Odwróciłem się i zobaczyłem, że kilku uzbrojonych rosyjskich żołnierzy podeszło do mojego ojca i wycelowało w niego broń. Podszedłem, żeby się dowiedzieć, co się dzieje, i oni też wycelowali we mnie lufy. Położyli nas na ziemię, przeszukali. Zabrali rzeczy, np. latarkę, ojcu zabrali papierosy. Stało się też coś, co bardzo dobrze ich charakteryzuje. Przy sobie miałem małą paczkę, była tam biżuteria mojej mamy, bo dzień wcześniej w nasz dom trafił pocisk, wybiło drzwi. Baliśmy się złodziei. To była cała biżuteria mojej mamy od jej młodości. Zabrałem ją ze sobą, nosiłem, żeby złodzieje nie ukradli tej biżuterii. Rosjanie zabrali tę biżuterię. A nas zaprowadzili do prowizorycznego aresztu pod bronią, tzn. zaprowadzili do pobliskiego lokalnego przedsiębiorstwa - wskazuje Dymtro Chyluk.

Warunki w tym miejscu były straszliwe. - Wrzucili mnie do takiego pokoju bez okien. Tam panowała absolutna ciemność, związali mi ręce, zawiązali oczy. Było tam już kilku aresztowanych ludzi z mojej wsi. Oni mieli nawet związane nogi, to znaczy byli tak związani, że ręce mieli przytwierdzone do nóg. I przebywaliśmy w tym stanie przez trzy dni. Tam była kompletna ciemność. Raz dziennie dostawaliśmy coś do picia, raz dziennie dostawaliśmy mały kawałek pieczywa do jedzenia. Tak spędziliśmy trzy dni - relacjonuje. Ludzi nie odprowadzano do toalet.

Następnie więźniów przewieziono dalej.

- Potem załadowano nas na samochód i wywieziono do sąsiedniej wsi. Tam też miejscem przetrzymywania nas był teren przedsiębiorstwa, pokój bez okien. I tam było już więcej ludzi, około dwudziestu pięciu osób. Wszyscy byli związani. Mieli zawiązane ręce i opaskę na oczach. I tam przetrzymywali przez cztery dni - mówi nam.

Wieś, w której aresztowano dziennikarza to Kozarowyczi,  jego rodzinna miejscowość. - To jest niedaleko Kijowa, trzydzieści kilometrów na północ od Kijowa, tam mieszkam. To północny obwód kijowski - ten obszar był okupowany w marcu 2022 roku. Potem przewieziono nas do sąsiedniej wsi Dymer - dodaje.

We wsi Dymer, jak mówi, więźniowie byli kolejne cztery dni, a potem załadowano ich na samochód wojskowy i przewieziono do Hostomela. - Do tej pory praktycznie przez tydzień niczego nie jedliśmy - wspomina.

- Hostomel to jest miasto w pobliżu rzeki Irpiń - tam gdzie toczyły walki, skąd Rosjanie próbowali zdobyć Kijów. Tam był ciągły ostrzał, siedzieliśmy tam przez sześć dni, również w pomieszczeniu bez okien, w pomieszczeniach w magazynach, też z zawiązanymi oczami. Przebywaliśmy tam do 16 marca - relacjonuje. Przez cały czas, jak i później, więźniów nie informowano o niczym, jaki jest dzień tygodnia, która godzina. - Kalendarz oczywiście mieliśmy w głowie - wskazuje Dmytro.

Podróż na Białoruś

16 marca ponownie załadowano więźniów na ciężarówki. - Znowu zawiązano nam oczy i ręce. I wywieziono nas w nieznanym kierunku. Trochę podglądałam, widziałem, że jedziemy na północ, czyli odjeżdżamy od Kijowa w kierunku Białorusi. I to się potwierdziło, okazało się, że zatrzymaliśmy się  w miasteczku Narowla, i to już była Białoruś. Tam ten sam obraz: pomieszczenia bez okien. I tam byli już zatrzymani pierwsi ukraińscy żołnierze, ale zatrzymanych cywilów było więcej. Było tam kilkadziesiąt osób cywilnych - relacjonuje.

- Zatrzymaliśmy się tam na półtora dnia. Tam, nawiasem mówiąc, nam wszystkim cywilom wydano kartę jeńca wojennego. A na moją uwagę, że jesteśmy cywilami, niczego nie odpowiedzieli - dodaje.

Pytany, czy w Narowli pilnowali ich białoruscy funkcjonariusze, Dmytro odparł, że Białorusinów nie widział. Byli tam głównie, jak ocenia, rosyjscy wojskowi, w tym wielu mówiących z kaukaskim akcentem i o kaukaskich cechach, być może Czeczeni, nie ma jednak pewności.

Podróż z Białorusi do Rosji

18 marca, czyli po upływie ponad dwóch tygodni od zatrzymania, Dmytro i inni więźniowie trafili do Rosji. - I jak dowiedziałem się, było to miasteczko Nowozybkow, 70 kilometrów od granicy z Ukrainą, z obwodem czernihowskim. Tam wsadzono nas do więzienia - to był areszt śledczy nr 2  w mieście Nowozybkow. Ten budynek przechodził generalny remont, przed nami nie było tam więźniów, nie było okien, nie było szyb w oknach, kanalizacja nie działała albo źle funkcjonowała, była przegniła podłoga. Budynek wymagał remontu i ten remont już się rozpoczął. Jednak nas właśnie tam umieścili, tam nas przetrzymywano. Ja byłem tam przez rok i dwa miesiące do 11 maja 2023 roku - mówi.

Wielki głód

Więźniowie byli głodzeni. Nie dostawali praktycznie niczego do jedzenia. Mieli zwidy, niektórzy gasili głód pastą do zębów… to oczywiście nic nie dawało. - Największym problemem był głód. Był to bardzo duży głód, chciało się jeść cały czas, porcje były bardzo małe. Było to jedzenie, którego w Ukrainie nawet świnie nie jedzą. To znaczy to była jakaś kasza na wodzie, gotowana bez soli, bez cukru. W porze obiadowej była to woda, w której pływały trzy małe kawałki kapusty i ziemniaków - to uznawano za zupę. A wieczorem to były ziemniaki, ale z obierek - to znaczy - obrali ziemniaki, co zostało, ugotowali dla nas. To było jedzenie dla nas - mówi nam były więzień Rosji.

Więźniów bito, torturowano. - Bili nieustannie, bili najbardziej wojskowych i młodych chłopaków. Tych kto starszy lub cywil - trochę mniej. Wciąż jednak miało miejsce systemowe upokarzanie godności ludzkiej. Był głód, a do tego w tym więzieniu było bardzo zimno. To było wilgotne pomieszczenie jeszcze chyba z czasów carskich: łuki, grube ściany i sklepienia. I tak naprawdę nie było tam zimno tylko trzy letnie miesiące, a przez resztę czasu, ciągle musieliśmy chodzić, żeby nie zamarznąć. A zimą stanęliśmy pod grzejnikiem, bo jeśli odsuniesz się pół metra od grzejnika - to od razu było bardzo zimno - opowiada portalowi PolskieRadio24.pl.

- Na spacery wyprowadzali także zimą, i bez zimowych ubrań. Nie mieliśmy ubrań zimowych. Nie mieliśmy zimowej kurtki, mieliśmy tylko syntetyczną kurtkę i spodnie więzienne, gumowe kapcie i skarpety. I to wszystkie nasze ubrania. To samo nosiliśmy latem i zimą na spacery - wskazuje.

Jak mówił także na konferencji, ludzi bito na tzw. na kontrolach rano i wieczorem, a także gdy szli się myć i na spacerach. Zmuszano co rano do śpiewania hymnu Rosji. Strażnicy patrzyli przez wizjer, jeśli ktoś nie śpiewał, to był karany.

Kolejne miejsce przetrzymywania

Za pewien czas więźniów znowu przetransportowano.  - Zabrano nas do wsi Pakino. To wieś w obwodzie włodzimierskim. Z Moskwy na wschód jest tam 200 kilometrów. Znajdowało się tam duże więzienie. W tym więzieniu byli więźniowie rosyjscy, ale nas trzymano osobno. Bardzo się bali, że będziemy się spotykać z więźniami rosyjskimi. Warunki pobytu były tam nieco lepsze. Nie było już tak zimno, przynajmniej w części budynku, w której się znajdowałem. Jednak nadal byliśmy upokarzani, było bicie i głód. Dawali nam bardzo mało jedzenia. Potem sytuacja nieco się poprawiła w czerwcu 2024 roku. Nie wiem z czym to łączyć. Prawdopodobnie w Ukrainie wybuchł jakiś skandal ze względu na to, że z tego więzienia na Ukrainę wracali bardzo chudzi więźniowie. W każdym razie jedzenie stało się trochę lepsze. Jego ilość nie wzrosła, ale zaczęli dodawać trochę tłuszczów do jedzenia, nie wiem co to było - margaryna, tłuszcze łączone. Wtedy stało się ciut lepiej - dodaje nasz rozmówca.

Tam również katowano ludzi. Oprócz głodu, bicia przez cały czas świeciło się jaskrawe światło. Do tego od 6 rano do 22 przez cały czas puszczano ludziom bardzo głośne pieśni radzieckie, od których kręciło się w głowach. Więzień wspomina, że to wywierało na nich bardzo dużą presję psychologiczną. Do tego ludzi bili, stosowano elektroszokery, gumowe pałki.

- W takich warunkach przebywałem aż do Święta Niepodległości w tym roku. 24 sierpnia wróciłem na Ukrainę - mówi. Przebywał w areszcie 1271 dni. Jednak tysiące ludzi z Ukrainy, pojmanych przez Rosjan, w tak strasznych warunkach musi cierpieć nadal.

Czy Rosjanie mówili, dlaczego dziennikarz został zatrzymany?

Dlaczego Dmytro został zatrzymany? Dziennikarz mówi, że Rosjanie chcieli wziąć zakładników. Oczywiście jest to zupełnie bezprawne i wszyscy cywile powinni być natychmiast uwolnieni. Jednak kilkanaście tysięcy z nich przebywa wciąż w różnych rosyjskich więzieniach, w strasznych warunkach.

- Nie przedstawiono żadnych oskarżeń. Na poziomie strażników więziennych, którzy o niczym nie decydują, padały takie pytania. "Kim jesteś?" Mówię: "Cywil". Gdzie pracowałeś? Ja mówię: "Jako dziennikarz". Oni pytają: "Co tam wypatrywałeś, o czym pisałeś?". Ale to byli strażnicy, którzy o niczym nie decydują - opowiada.

- Odbyły się dwa oficjalne przesłuchania, z protokołami, z podpisem. Jednak ciekawe, że jedno przesłuchanie dotyczyło wydarzeń w Ługańsku i Doniecku w 2014 roku, z którymi nie mam nic wspólnego, bo po 2014 roku nie byłem tam, nawet ani w Ługańsku, ani w Doniecku. I w zasadzie większość odpowiedzi na te pytania była taka, że nie mogę wiedzieć, bo mnie tam nie było. Z jakiegoś powodu byłem przesłuchiwany na temat wydarzeń w Mariupolu, kiedy zaczęła się wielka wojna. I tak samo mówiłem, że nie jestem wojskowym, nie wiem, co się stało w Mariupolu, tylko tyle, co z ekranu telewizora i z wiadomości, bo mnie tam nie było. Wydaje mi się, że te przesłuchania były czystą formalnością, to znaczy przesłuchiwano wszystkich, którzy byli w więzieniu - dodaje.

- A kiedy powiedziałem, że jestem mieszkańcem obwodu kijowskiego, jestem dziennikarzem, nie mam nic wspólnego z wojną, nie jestem kombatantem, to nie zrobiło to na nich żadnego wrażenia i nie wyciągnęli z tego żadnych wniosków. To znaczy, mam wrażenie, że byliśmy zakładnikami. Niezależnie od tego, czy jesteś tam dziennikarzem, czy robotnikiem, czy rolnikiem, gromadzili cywilów jako zakładników - wskazuje nam dziennikarz.

Czy Rosjanie bili tylko niektóre osoby?

 - Bili wszystkich, ale w różnym wymiarze. Najbardziej bili młodych chłopaków  i wojskowych. Tych którzy mają specjalizacje, tam snajper, zwiadowca, artylerzysta,  Najbardziej byli wściekli na wojsko. Co do zasady, dostawało się wszystkim, tylko na różne sposoby - zauważa.

- Robili to głównie strażnicy więzienni. To była jakaś osobista nienawiść. Do tego mieli wcześniej specjalne wskazówki. Bo powiedzieli, że "zostali poinstruowani, aby nas przydusić, przytłumić".  To znaczy, że bicie miało przytłumić człowieka, stłumić jego zdolność do stawiania oporu, pozbawić w pewien sposób szacunku do samego siebie. Ich celem było zrobienie zwierzęcia z człowieka. Nie miało znaczenia, czy jesteś wojskowym, czy cywilem. To takie nastawienie, że będziesz jak bydło, że będziesz tylko marzył o jedzeniu, i żeby odczepili się od ciebie, że wieczorem kładziesz się spać - dodaje.

Co mówili wojskowi Rosjanie, którzy zatrzymali Dmytro Chyluka? - Na początku powiedzieli: sprawdzimy cię i wypuścimy. Jeśli nie jesteś zwiadowcą, szpiegiem, korektorem ognia, pozwolimy ci odejść. Przez pierwsze dni wierzyliśmy, że zostaniemy uwolnieni. Ale potem stało się jasne, że nikt nikogo nie uwolni, że wzięli nas jako zakładników. Nie było żadnych oficjalnych oskarżeń, które gdzieś podpisaliśmy, nie byliśmy przesłuchiwani jako potencjalni szpiedzy. Po prostu chodzili po ulicach i brali zakładników. Najwidoczniej mieli taki nakaz - wskazuje nasz rozmówca.

Dziennikarze na celowniku Rosji

W niewoli Rosji jest wielu dziennikarzy. Generalnie, dla Rosji, dziennikarze to ważny cel i stąd ich losy bywają straszne. Rosjanie chcą ich kontrolować, albo zniszczyć. Przechodzą czasem straszne tortury i z pewnością dotyczyło to np, ukraińskiej dziennikarki Wiktorii Roszczyny, której ciało oddano bez części organów, np. bez oczu, krtani, części mózgu.

- Rosja zniszczyła dziennikarstwo u siebie. Na pewno chce też zniszczyć i właściwie już zniszczyła dziennikarstwo na okupowanych terytoriach. Do jakiejkolwiek osoby, która opowiada o ich zbrodniach, odnoszą się wysoce negatywnie i chcą jej zamknąć usta. Dotyczy to nie tylko tych, którzy posiadają zawody dziennikarskie, ale także tzw. dziennikarzy obywatelskich. Zatem ludzie, którzy np. mają telefon, filmują i publikują na YouTube czy w sieciach społecznościowych, rozpowszechniają informacje, są przez nich tak samo znienawidzeni, jak zawodowi dziennikarze, którzy pracują w mediach akredytowanych, w licencjonowanych - zauważa dziennikarz Dmytro.

Jak pomóc? Co można zrobić w tej sytuacji? - Trudno powiedzieć. Rodzaj nacisku moralnego na nich jest bezużyteczny, ponieważ oni nie mają żadnej moralności. Nie wywiązują się ze swoich zobowiązań. Dotyczy to także Konwencji Genewskiej, zgodnie z którą powinni byli uwolnić wszystkich cywilów, tak jak nielegalnie przetrzymywanych - mówi. Dodaje, że nawet według rosyjskiego prawa nie ma żadnych podstaw, żeby przetrzymywać cywilów w aresztach - ale dla Moskwy to nie jest ważne.

Jak karaluchy, lubią ciemność

Co można zrobić, by pomóc w tej sytuacji? - Co robić? Ważna jest presja, przez cały czas trzeba dążyć do maksymalnego rozgłosu. Oni bardzo boją się tego, co się o nich powie. Są jak karaluchy, kochają ciemność i boją się światła. Trzeba ciągle naświetlać zbrodnie, a tym samym w jakiś sposób wywierać na nich presję. A poza tym moim zdaniem najważniejsze są sankcje gospodarcze, zakończenie jakiegokolwiek handlu z nimi. Im mniej będą mieli pieniędzy na wojnę, tym szybciej będą mieli większe problemy wewnątrz kraju. I prawdopodobnie doprowadzi to do jakiejś eksplozji, do jakichś protestów w kraju z powodu pustych żołądków ich wyborców - zaznacza dziennikarz.

W czasie niewoli nie było kontaktu ze światem zewnętrznym. Jak to dokładnie wyglądało?

- Ogólnie rzecz biorąc, tam istnieje całkowita próżnia informacyjna. Tam była pełna izolacja. Nie wiedzieliśmy nawet, która jest godzina, jaki jest dzień. Mieliśmy kalendarz w pamięci, oczywiście wiedzieliśmy, który to dzień. Ale nie można było ich o coś zapytać, nic nie odpowiadali. Jeśli chodzi o komunikację z bliskimi, moi krewni otrzymali tylko jeden list.

To była krótka notatka, napisaliśmy wszyscy ją jeszcze 14 kwietnia 2022 roku. Dopiero kiedy wróciłem do domu, dowiedziałem się, że moi rodzice otrzymali ją w sierpniu 2022 roku, kilka miesięcy później. Była też jedna krótka wiadomość od Czerwonego Krzyża, którą potem z Ukrainy przekazali przez telefon moim krewnym. Było to latem 2023 roku. Czyli ta notatka z 2022 roku i krótka wiadomość nadana przez Czerwony Krzyż, to były jedne informacje, które otrzymali ode mnie moi bliscy.

Napisałem więcej listów, w tym dwa lub trzy długie. Listy te jednak nie dotarły do domu. Także moi krewni i koledzy pisali do mnie. Do mnie przyszedł tylko jeden list i to dwa lata później - został wysłany w czerwcu 2023 roku, a otrzymałem go w tym roku w marcu. Oznacza to, że szedł do mnie przez prawie dwa lata - wskazuje dziennikarz.

- Niby proponowali, by pisać listy, ale one nie docierały. To samo dotyczy innych więźniów. To było wielkie szczęście, że otrzymałem tam przynajmniej jeden list. Być może co dziesiąta osoba otrzymała choć jeden list, ale dziewięć dziesiątych uwięzionych nie otrzymało go wcale. Oznacza to, że do dziś nie wiedzą, co dzieje się z ich bliskimi - mówi.

Dziennikarz wzywa do działań na rzecz uwolnienia innych więźniów.

- W rosyjskich więzieniach nadal przebywa ok. 16 tys. osób cywilnych. Nie wspominam tutaj już o wojskowych - tych także są tysiące. Ale 16 tysięcy to cywile, tak jak ja, którzy zostali porwani. Zamieszkiwali obwód kijowski, Zaporoże, obwód charkowski, obwód chersoński. I nadal przebywają w więzieniach.

To bardzo trudna sytuacja. Są przetrzymywani od ponad 3,5 roku. I trzeba tych ludzi stamtąd wyciągnąć. Jaka jest droga do tego? To presja na Rosję, a przede wszystkim, według mnie, presja ekonomiczna. Mówiąc prościej, nie kupujmy od nich niczego, aby nie mieli pieniędzy na wojnę. Chodzi o to, by zubożeli do tego stopnia, że być może w kraju wybuchną jakieś protesty, żeby lodówka pokonała telewizor. Może ta wewnętrzna destabilizacja doprowadzi do tego, że pójdą na ustępstwa i nie będą już mieli czasu na wojnę - wskazuje dziennikarz.

Czy to możliwe, że Rosja zniechęci się do wojny? Według sondaży 80 procent Rosjan opowiada się za wojną i ją popiera. Najnowszy sondaż centrum Lewada z 7 października wskazuje, że poparcie dla działań rosyjskich sił zbrojnych na Ukrainie utrzymuje się na wysokim poziomie 78 procent. Zdaniem naszego rozmówcy, te nastroje mogą się zmienić. Wskazuje, jak szybko i niespodziewanie upadł ZSRR.

- Jest to kraj nieprzewidywalny. I wydawało się w 1987 roku, że Związek Radziecki będzie wieczny. A w 1991 roku ruszyły lawinowe wydarzenia, które zmieniły wszystko. I ten kraj zniknął z mapy świata praktycznie w ciągu jednego roku, chociaż wcześniej wszyscy Rosjanie popierali Związek Radziecki. W ten sam sposób coś może zmienić się teraz. Ich opinia publiczna może się dramatycznie zmienić z powodu jakichś nieprzewidywalnych wydarzeń, które mogą się wydarzyć - uważa dziennikarz.

Jedna wizyta Międzynarodowego Czerwonego Krzyża

Wcześniej na panelu poświęconym więźniom Rosji dziennikarz wyjaśniał, że Międzynarodowy Czerwony Krzyż odwiedził jego miejsce uwięzienia tylko raz w ciągu 3,5 roku. Było to w więzieniu we wsi Pakino 26 maja 2023 roku. Jednak wszystkie rozmowy z więźniami miały miejsce w obecności funkcjonariuszy, i to, jak zauważa, uniemożliwiało szczere odpowiedzi.

MCK pytało o to, czy są problemy z wyżywieniem, czy jest pomoc medyczna. Oczywiście więźniowie musieli odpowiadać, że wszystko jest w porządku. Dzień wcześniej otrzymali od strażników pogróżki, że za wszelkie skargi będą karani. W ramach pomocy materialnej więźniowie otrzymali od MCK tubkę pasty i szczotkę do zębów. Ale nie w każdej celi na jedną osobę przypadała jedna tubka. Czasem kilka osób dostało jedną tubkę. Pracownicy MCK obiecali, że jeszcze przyjadą. Jednak Dmytro nigdy ich już nie zobaczył.

Jedyne, co zrobili pracownicy MCK, to przekazali do domu powiadomienie, mówił. Była to notatka, na podstawie której dzwoniono potem do domu. O tym telefonie Dmytro dowiedział się dopiero, gdy został uwolniony.

Dmytro podkreślał też na tym panelu, że bardzo potrzeby jest rozgłos. Rosja bardzo boi się rozgłosu, strażnicy chowają swoje twarze za maskami, nie pozwalają podnosić głowy, oczu, na nich patrzeć. To zapewne dlatego, że są świadomi, iż dokonują zbrodni.

Konferencja OBWE w Warszawie

Dziennikarz Dmytro Chyluk (Khylyuk/Khyliuk) przedstawiał swoje świadectwo podczas konferencji OBWE w Warszawie. Zgodził się także przedstawić je portalowi PolskieRadio24.pl.

Warszawska Konferencja Wymiaru Ludzkiego OBWE (ang. Warsaw Human Dimension Conference) to coroczne wydarzenie organizowane przez Biuro Instytucji Demokratycznych i Praw Człowieka (ODIHR), wspiera je państwo sprawujące przewodnictwo w OBWE, tym razem to Finlandia. Kilkunastodniowa konferencja odbywa się zwykle jesienią, w tym roku w dniach 7-16 października.

Także na innych panelach konferencji omawiane są rosyjskie zbrodnie. Była np. mowa również o tym, że Rosjanie na okupowanych terenach tworzą czasem trzy rodzaje list. Są to osoby do eksterminacji, osoby, które chcą przesłuchiwać w jakichś sprawach i kolaborantów.

Mowa była także o przymusowej paszportyzacja i tworzeniu fałszywej identyfikacji ludności okupowanych terenów, a także o straszliwych torturach, stosowanych przez Rosjan przeciwko Ukrainie, m.in. dotyczy to jeńców wojennych.

Czytaj także:

Rozmawiała Agnieszka Kamińska, PolskieRadio24.pl

 

 

 

 

Polecane

Wróć do strony głównej