Byli skazani w Norymberdze. Po wojnie pozostali milionerami
Jedni od samego początku wspierali partię Hitlera, inni byli oportunistami, którym przyjaźń z nazistami posłużyła do zarobienia pieniędzy. I jedni, i drudzy nie mieli nic przeciwko popełnianiu zbrodni wojennych, o ile służyło to ich firmom. Niektórych skazano w Norymberdze, ale prawie wszystkich zwolniono przedterminowo. Potem wiodło im się całkiem nieźle.
2025-11-27, 21:37
"Norymberga" na dużym ekranie
28 listopada 2025 roku polską premierę ma film "Norymberga" ze scenariuszem i w reżyserii Jamesa Vanderbilta. Oparta na faktach produkcja skupia się na relacji między niemieckim zbrodniarzem wojennym Hermannem Göringiem (1893-1946) a amerykańskim psychiatrą wojskowym Douglasem Kelleyem (1912-1958), który badał nazistów przed procesem w Norymberdze. W główne role wcieli się odpowiednio Russel Crowe i Rami Malek.
Przy okazji tego filmu warto przypomnieć postaci i losy niektórych nazistów-przemysłowców, właścicieli, prezesów i dyrektorów niemieckich przedsiębiorstw, którzy za współudział w hitlerowskich przestępstwach zostali postawieni przez norymberskimi trybunałami wojskowymi. Przede wszystkim warto postawić pytanie: dlaczego potraktowano ich tak łagodnie?
"Przyjaciele gospodarki"
Gdy Adolf Hitler doszedł do władzy, bardzo szybko rozpoczęto proces tzw. "aryzacji", czyli inicjowanego przez władze Rzeszy stopniowego wywłaszczania Żydów z ich majątków, w tym także z prowadzonych przez nich przedsiębiorstw. Był to, jak się później okazało, wstęp do Holokaustu - po odebraniu Żydom ich własności miała dokonać się fizyczna likwidacja samych właścicieli.
Aby nadać "aryzacji" znamiona legalności, naziści oparli ją na ustawach wprowadzających w Niemczech antysemickie prawo. Paragrafy aryjskie (1933), a zwłaszcza ustawy norymberskie (1935) pozwalały Hitlerowi upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Nie tylko mógł niemal bez ograniczeń dyskryminować znienawidzonej grupy ludzi, lecz także zyskiwał źródło finansowania partii oraz możliwość zwabienia "aryjskich" przemysłowców, którzy za akces do nazizmu byli nagradzani udziałami w mieniu zabranym Żydom.
Wilhelm Keppler na fotografii z kartoteki procesów w Norymberdze. Fot. Wikimedia/domena publiczna To jednak było za mało, by skutecznie wesprzeć wielowątkową działalność NSDAP w kraju toczonym przez kryzys gospodarczy. Naziści równocześnie starali się również nawiązać możliwie najwięcej przyjacielskich relacji z najważniejszymi przemysłowcami niemieckimi. W tym celu powołano Koło Przyjaciół Gospodarki (niem. Freundeskreis der Wirtschaft), później nazywane Kołem Przyjaciół Heinricha Himmlera.
Jego założycielem był Wilhelm Keppler (1882-1960), jeden z pierwszych niemieckich przedsiębiorców, którzy wspierali finansowo Adolfa Hitlera. Już w 1927 roku wstąpił do NSDAP, a w 1932 roku do SS. Później przez lata pełnił eksponowane funkcje urzędowe w nazistowskim rządzie i innych instytucjach.
Jako patron Koła Przyjaciół Gospodarki jednak się przeliczył. Nie udało mu się pozyskać najpotężniejszych przemysłowców Rzeszy, a tylko właścicieli średnich i małych przedsiębiorstw, którym spodobały się hitlerowskie plany ukrócenia komunistycznych ciągot klasy robotniczej, nie mówiąc o obietnicy przejęcia firm po Żydach.
Do Koła Przyjaciół Gospodarki należał także Oswald Pohl (1892-1951), szef Urzędu Gospodarczo-Administracyjnego SS, główny zarządca niemieckich obozów koncentracyjnych, skazany w Norymberdze na karę śmierci. Fot. Wikimedia/domena publiczna Wilhelm Keppler w kwietniu 1949 roku w tzw. procesie ministerstw w Norymberdze został skazany na 10 lat. Odsiedział niecałe dwa lata, po czym ułaskawiono go 1 lutego 1951 roku. Znalazł pracę w fabryce Feliksa Wankla (1902-1988), również byłego nazisty, któremu Keppler nieraz wyświadczył przysługę w epoce III Rzeszy. Wankel nie był sądzony w Norymberdze, ale na krótko uwięziono go tuż po wojnie. Potem mógł wrócić do pracy, dzięki czemu w latach 50. wynalazł tzw. silnik Wankla, który uczynił go milionerem.
Sam Wankel nie był członkiem Koła Przyjaciół Gospodarki. Do grupy tej należało jednak niemało osób skazanych podczas procesów norymberskich. Nie wszyscy byli przemysłowcami. Znalazł się tam m.in. Otto Ohlendorf (1907-1951), ekonomista i wysoki funkcjonariusz SS, dowódca Einsatzgruppe D mordującej tysiące ludzi, głównie Żydów, skazany na śmierć w 1948 roku i powieszony trzy lata później. Los taki spotkał tych nazistów, którzy byli bezpośrednio odpowiedzialni za zbrodnie wojenne, zbrodnie przeciw ludzkości, przeciw prawu międzynarodowemu i przeciw pokojowi.
Otto Ohlendorf na fotografii z kartoteki procesów w Norymberdze. Fot. Wikimedia/domena publiczna Tak surowe wyroki nie padły wobec oskarżonych w Norymberdze właścicieli, dyrektorów i innych pracowników przedsiębiorstw ściśle powiązanych z hitlerowcami. Karą dla nich miało być wieloletnie więzienie. Miało - bowiem w większości przypadków zostali zwolnieni przedterminowo. Poniżej przedstawiamy niektórych z nich.
Friedrich Flick
Od jego nazwiska pochodzi zwyczajowe określenie jednego z dwunastu następczych procesów norymberskich – czyli tych, które odbyły się po głównym procesie zbrodniarzy wojennych przed Międzynarodowym Trybunałem Wojskowym (sądzeni i skazani na śmierć byli wówczas m.in. Hermann Göring, Joachim von Ribbentrop, Hans Frank, Ernst Kaltenbrunner i Wilhelm Keitel).
Tzw. proces Flicka był pierwszym, w którym na ławie oskarżonych zasiedli niemieccy przemysłowcy współpracujący z nazistowskim reżimem. Obok Friedricha Flicka (1883-1972) przed trybunałem stanęło pięciu jego współpracowników. Wśród nich był pełnomocnik firmy Otto Steinbrinck (1888-1949), który wraz z Flickiem należał do Koła Przyjaciół Gospodarki. Obaj wpłacali wielotysięczne sumy na konto NSDAP.
Oskarżonym zarzucano m.in. czynny udział w organizowaniu pracy niewolniczej w swoich zakładach, grabież majątków należących do przedsiębiorstw na terenach państw okupowanych, a także w ramach "aryzacji" w Niemczech (ten zarzut oddalono, bo nie dotyczył okresu II wojny światowej).
22 grudnia 1947 roku Flick został skazany na siedem lat więzienia, ale ułaskawiono go już w 1950 roku. Bardzo szybko udało mu się odbudować dawną pozycję i w ciągu niespełna dwóch dekad stał się najbogatszym człowiekiem w Niemczech. W 1963 roku został odznaczony Orderem Zasługi Republiki Federalnej Niemiec. Przez lata konsekwentnie odmawiał wypłaty odszkodowań wielu byłym pracownikom przymusowym ze swych fabryk i kopalni.
Friedrich Flick i Otto Steinbrinck na fotografiach wykonanych podczas procesów norymberskich. Fot. Wikimedia/domena publiczna Dziesięć lat po jego śmierci historia zatoczyła koło. W pierwszej połowie lat 80. XX wieku wybuchła afera polityczna, gdy okazało się, że spadkobiercy Flicka w zamian za zwolnienie z podatków korumpowali polityków wszystkich partii w Bundestagu. Sprawa osnuta była wokół akcji Daimler-Benz AG, które przedsiębiorstwa Flick sprzedało Deutsche Bankowi.
Ciekawostką jest fakt, że Deutsche Bank kilka lat później kupił całość koncernu Flicka, zaś Daimler-Benz mniej więcej w tym samym czasie zapłacił sto milionów marek wspomnianemu wcześniej Feliksowi Wanklowi za jego firmę. Dla pełnego obrazu wspomnijmy, że Deutsche Bank w latach 30. XX wieku brał aktywny udział w procesie "aryzacji", a Daimler-Benz z zapałem produkował dla Hitlera pojazdy wojskowe, silniki okrętowe i samolotowe.
Otto Steinbrinck nie miał tyle szczęścia, co Friedrich Flick. Wprawdzie skazano go tylko na pięć lat więzienia, ale zmarł w więzieniu latem 1949 roku, nie doczekawszy ułaskawienia.
Alfried Krupp von Bohlen und Halbach
W tzw. proces Kruppa dwunastu byłych dyrektorów koncernu Krupp zostało oskarżonych o aktywny udział w zbrojeniu armii Adolfa Hitlera, a także o wykorzystywanie przymusowych robotników i więźniów obozów koncentracyjnych w swoich zakładach. Pierwsze miejsce na ławie oskarżonych zajmował Alfried Krupp von Bohlen und Halbach (1907-1967), prezes zarządu, który funkcję tę przejął w 1943 roku po ojcu Gustavie Georgu Friedrichu Marii Kruppie von Bohlen und Halbach (1870-1950).
Po lewej: Gustav Krupp w 1910 roku. Po prawej: Adolf Hitler przyznaje przedsiębiorcy Złotą Odznakę Partii NSDAP w 1940 roku. Dla trybunału w Norymberdze Gustav Krupp był symbolem zbrojenia hitlerowskich Niemiec, dlatego zależało mu na postawieniu go przed sądem. Fot. Wikimedia/domena publiczna Potentat przemysłu stalowego Gustav Krupp był odpowiedzialny za ścisłe powiązanie swojej firmy z reżimem nazistowskim, co szczególnie po wybuchu II wojny światowej przyniosło koncernowi krociowe zyski, a hitlerowcom zapewniło wysokiej jakości broń i pojazdy bojowe. Ponadto Krupp wsparł NSDAP ponad 12 milionami marek. Dlatego przedsiębiorca miał być sądzony razem z największymi zbrodniarzami w głównym procesie w Norymberdze. Nie doszło jednak do tego z powodu stanu jego zdrowia.
Skazano za to jego syna oraz dziesięciu podległych mu dyrektorów (jedną osobę uniewinniono). W większości mieli spędzić w więzieniu od 6 do 12 lat (najdłuższą karę zasądzono m.in. właśnie Alfriedowi Kruppowi). Prawie wszystkich zwolniono po około dwóch i pół roku w 1951 roku (jeden Hans Kupke [1885-1966] odsiedział cały wyrok tylko dlatego, że zasądzono mu dwa lata).
Po ułaskawieniu Alfried Krupp szybko odzyskał kontrolę nad koncernem i przestawił produkcję na rynek cywilny. Nie zapomniał o dawnych przyjaciołach i w swoich fabrykach zatrudniał byłych nazistów, brał też udział w tzw. Cichej Pomocy (niem. Stille Hilfe), czyli przekazywaniu funduszy dla uwięzionych funkcjonariuszy III Rzeszy.
Ewald Löser, druga osoba w firmie Krupp, były dyrektor finansowy przedsiębiorstwa, został w Norymberdze skazany na 7 lat więzienia, ale już w 1951 roku zwolniono go z powodów zdrowotnych. Fot. Wikimedia/domena publiczna W 1999 roku koncern Kruppa połączony został ze swym największym konkurentem w branży stalowej - firmą Thyssen AG. To warte odnotowania, bowiem ten drugi podmiot także uwikłany był w nazizm za sprawą jej ówczesnego dyrektora Friedricha "Fritza" Thyssena (1873-1951), członka i sponsora NSDAP. Jego relacja z hitleryzmem była wprawdzie skomplikowana, bo w pewnym momencie stał się krytykiem poczynań nazistów, ale był sądzony po wojnie w osobnych procesach denazyfikacyjnych i skazany na grzywnę.
Zmarł kilka lat później. Prowadzaniem Thyssen AG zajęły się jego żona i córka. Skonsolidowana na nowo firma przynosiła milionowe zyski. Dziedziczkom fortuny szło tak dobrze, że powołały nawet Fundację Fritza Thyssena, która wypłacała stypendia młodym naukowcom, przy okazji ocieplając wizerunek patrona.
Dołączona do akt procesów w Norymberdze fotografia klatki stosowanej w zakładach firmy Krupp. Zamykano w niej robotników przymusowych, jeśli uznano, że dopuścili się jakichś przewinień. Fot. Wikimedia/domena publiczna Carl Krauch i inni dyrektorowie IG Farben
Konglomerat chemiczno-farmaceutyczny IG Farben okrył się niesławą jako sprzymierzony z hitlerowcami producent gazu Cyklon B - trucizny, którą w komorach gazowych w obozach zagłady zamordowano ponad milion osób (wśród nich około 900 tysięcy stanowili Żydzi).
Ponadto specjaliści IG Farben przysłużyli się nazistom, produkując paliwo i gumę na potrzeby pojazdów wojskowych. Tak jak inne firmy zaprzyjaźnione z NSDAP koncern uczestniczył w grabieży przedsiębiorstw na ziemiach okupowanych przez Niemcy, a także korzystali z przymusowej pracy więźniów obozów, cywilów i jeńców.
Na ławie oskarżonych w tzw. procesie IG Farben znalazło się 24 ludzi. Z nich trzynastu uznano za winnych i skazano na uwięzienie przez okresy od półtora roku do ośmiu lat. W związku z tym, że do kary wliczał się czas zamknięcia w areszcie tymczasowym, niektórzy wyszli na wolność tuż po ogłoszeniu wyroku w dniu 30 lipca 1948 roku. Resztę, zgodnie z wcześniej wspomnianą praktyką, zwolniono przed terminem. Niemal wszyscy wrócili do pracy w przemyśle chemicznym.
Ława oskarżonych w norymberskim procesie dyrektorów IG Farben. Zdjęcie wykonano 27 sierpnia 1947 roku. Fot. Wikimedia/domena publiczna Głównym oskarżonym był Carl Krauch (1887-1968), przewodniczący Rady Nadzorczej firmy, a przy tym członek Biura Planu Czteroletniego zawiadywanego przez Hermanna Göringa. Za znaczny wkład w przyśpieszenie nazistowskich zbrojeń przed II wojną światową otrzymał od Adolfa Hitlera kilka wysokich odznaczeń wojskowych.
Po ułaskawieniu przez Amerykanów miękko wylądował w radzie nadzorczej spółki Chemische Werke Hüls AG, należącej wcześniej w większości do IG Farben. Dawni biznesowi partnerzy nie zapomnieli o nim.
W 1965 roku Carl Krauch został powołany na świadka w drugim procesie oświęcimskim, gdzie wyparł się jakiejkolwiek wiedzy o postępowaniu z więźniami na terenie podobozu Monowitz. IG Farben na początku lat 40. XX wieku wybudował tam fabrykę kauczuku syntetycznego i paliw płynnych, a o lokalizacji zdecydowała bliskość obozu koncentracyjnego Auschwitz.
Carl Krauch i Hermann Schmitz na fotografiach z kartoteki procesów w Norymberdze. Fot. Wikimedia/domena publiczna Szefostwo koncernu nie kryło się z tym, że zamierza wykorzystać siłę roboczą oświęcimskich więźniów. Pracowników "wynajmowano" za 3-4 marki dziennie. Pieniądze płynęły oczywiście nie do uwięzionych, tylko do komendantury obozu. Otto Ambros (1901-1990), skazany później w procesie IG Farben na osiem lat więzienia (i zwolniony za "dobre zachowanie" w 1951 roku) skomentował to wówczas tak: "nasza nowa przyjaźń z SS jest bardzo owocna".
Inni skazani i szybko wypuszczeni szefowie IG Farben to m.in. dyrektor generalny Hermann Schmitz (1881-1960), który po uwolnieniu został członkiem rady administracyjnej Deutsche Banku, i Heinrich Bütefisch (1894-1969), członek Koła Przyjaciół Gospodarki, podczas wojny dyrektor produkcji w zakładach Bunawerke w Monowitz, odpowiedzialny za wskazywanie więźniów niezdolnych do pracy, których SS gazowała następnie w Birkenau.
Po ułaskawieniu Bütefisch nie narzekał na brak zajęcia. Znalazł się kolejno w kilku radach nadzorczych przedsiębiorstw chemicznych. W 1964 roku odznaczono go Wielkim Krzyżem Zasługi Republiki Federalnej Niemiec, ale po gwałtownych protestach wywołanych tym skandalicznym gestem prezydent RFN Heinrich Lübke zażądał zwrotu nagrody.
Otto Ambros i Heinrich Bütefisch na fotografiach z kartoteki procesów w Norymberdze. Fot. Wikimedia/domena publiczna Łaska kapitalizmu
Przywołane tutaj przykłady to tylko drobna część bardzo wielu historii niemieckich przedsiębiorców, którzy z różnych względów postanowili zawrzeć pakt z Hitlerem i w mniejszym lub większym stopniu uczestniczyli w zbrodniach nazizmu, a później ukarano ich tak łagodnie, jak gdyby sąd nad ich czynami był jedynie rodzajem politycznego teatru.
A przecież skazani przez trybunały wojskowe w Norymberdze stanowili zaledwie promil w ogromnej masie przemysłowców, którzy sprzedali swoje dusze hitlerowcom. Do dziś jeszcze na nowo odkrywa się, jak znaczne było zaangażowanie niektórych słynnych niemieckich przedsiębiorstw w latach 1933-1945.
Większość tych spraw po wojnie zamieciono pod dywan. Kontrowersje wokół firm Flicka, Kruppa czy IG Farben istniały tylko dlatego, że na chwilę nazwy te zostały wystawione na widok publiczny jako symbole pewnych mechanizmów w III Rzeszy. W Norymberdze zabrakło przedstawicieli firm Dr. Oetker, BMW czy Porsche. Dlaczego tak się stało?
August Oetker (z lewej), dyrektor Dr Oetker, i jego ojciec Rudolf August Oetker, były członek NSDAP i ochotnik Waffen-SS. Szefem przedsiębiorstwa został po śmierci ojczyma Richarda Kaselowskiego, nazisty z Koła Przyjaciół Gospodarki. Dr Oetker to jedna z firm, które najwięcej zyskały na współpracy z Hitlerem. Fot. PAP/DPA/Oliver Krato Część komentatorów jest zdania, że ratunkiem dla niemieckich przemysłowców-nazistów była napięta sytuacja w Europie związana z zagrożeniem ze strony ZSRR. Amerykanie nie tylko uważali, że łagodne potraktowanie biznesmenów z Niemiec po prostu opłaci się im materialnie, ale byli też zdania, że szybkie odbudowanie potęgi gospodarczej RFN stanie się swoistą tamą dla ewentualnej ekspansji komunistów, którzy przecież byli tuż za rogiem, dysponując olbrzymią strefą wpływów.
Istotna była tu także walka propagandowa. Sowieci już w czasie II wojny światowej lansowali tezę, że Hitlera do władzy wynieśli właśnie przemysłowcy, że to kapitalizm de facto stworzył nazizm, by jego rękami zmiażdżyć europejskie ruchy robotnicze. W całym bloku wschodnim jeszcze przez kolejne dekady wprost nazywano kapitalistów "faszystami", co było zakorzenione właśnie w owym micie szerokiego poparcia wielkiego przemysłu dla ideologii Adolfa Hitlera.
Zakochanej w idei rynku Ameryka szybko zrozumiała więc, że więcej zyska na współpracy z byłymi nazistowskimi milionerami niż na ukaraniu ich. Dla samych przemysłowców, którzy dość często nie poczuwali się do żadnej odpowiedzialności lub łatwo zapominali o swej winie, takie rozwiązanie też było bardzo wygodne. Mogli uznać, że prawdziwymi zbrodniarzami byli rządzący i wojskowi, ci, którzy naprawdę zostali ukarani, zaś sami biznesmeni tylko próbowali się odnaleźć w narzuconej z góry sytuacji.
I choć wielu ich spadkobierców jest całkiem dobrze poinformowana o skali udziału poprzedników w działaniach reżimu hitlerowskiego, to w oficjalnych dokumentach czy podczas różnych uroczystości oni także budują legendę swych przedsiębiorstw dokładnie wyczyszczoną ze śladów zbrodni.
Niewolnicza praca więźniarek przy montażu elementów bomb i amunicji w fabryce aparatów Agfa należącej do IG Farben. W tzw. Agfa-Commando przebywały m.in. aresztowane przez Niemców Polki. Fot. Wikimedia/domena publiczna Źródło: Polskie Radio/Michał Czyżewski