Polska prezydencja w UE przekleństwem finansowym
Polski rząd będzie się starał odwlec negocjacje o budżecie UE tak, aby rozpoczęły się po naszej prezydencji. Podczas przewodnictwa nie wolno nam bowiem forsować swoich interesów.
2011-05-16, 15:47
Posłuchaj
Polska będzie w bardzo trudnej sytuacji podczas negocjowania budżetu Unii Europejskiej - twierdzi analityk Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych Paweł Tokarski.
Wyjaśnia, że kraj sprawujący prezydencję nie może forsować swoich interesów, lecz reprezentuje interes całej Unii, ma być "uczciwym, neutralnym pośrednikiem".
W opinii analityka, nic więc dziwnego, że Polska opowiada się za dosyć długim, trzymiesięcznym "czasem na refleksję" państw członkowskich nad sprawami budżetowymi Wspólnoty. W efekcie, kluczowe debaty przeprowadzono by za prezydencji Duńczyków, w wielu kwestiach naszych "przeciwników budżetowych". Wtedy to oni byliby skrępowani zasadami prowadzenia prezydencji, a my moglibyśmy wyraźnie lobbować na rzecz naszych celów narodowych.
Paweł Tokarski zaznacza, że formalnie negocjacje się jeszcze nie zaczęły. Nastąpi to w końcu czerwca, gdy Komisja Europejska opublikuje swoje propozycje, by po wstępnej dyskusji przejść do szczegółów jesienią.
Paweł Tokarski uważa, że byłoby dobrze, gdyby negocjacje nowego, siedmioletniego budżetu Unii zakończyły się do końca przyszłorocznej prezydencji cypryjskiej. Później można się spodziewać usztywnienia stanowiska Francji ze względu na wybory prezydenckie w tym kraju.
IAR/tk
REKLAMA