Eksperci: dalsze pobudzanie popytu na mieszkania tylko podwyższy ich cenę
Sztuczne pobudzanie rynku mieszkaniowego nie ma sensu. Przede wszystkim trzeba uwolnić grunty, bo nie mam gdzie budować. Na siłę też preferujemy własność co przeczy nowoczesnej gospodarce i zabija mobilność młodych ludzi - mówił gość audycji "Rządów Pieniądza" Marek Kowalski, przewodniczący Federacji Przedsiębiorców Polskich. Drugi gość audycji prof. Mariusz Andrzejewski przypomniał, że Polacy własność preferują a wystarczy dać im promesy na tani kredyt.
2024-01-25, 10:00
Ekonomiści odnieśli się m. in. do informacji na temat wzrostu cen mieszkań na rynku oraz tego jak wyglądają możliwości nabycia 1 metra kwadratowego lokalu.
Przy średnim wynagrodzeniu (to w przedsiębiorstwach przekroczyło właśnie 8 tys. zł brutto) stać nas na zakup np. 60-metrowego mieszkania z kredytem na 10 lat. Ceny metra kwadratowego w Warszawie, Krakowie sięgają już bowiem 15-17 tys. zł. Jednocześnie rosną ceny wynajmu tak bardzo że przyrównuje się już miesięczny czynsz za kawalerkę w Warszawie, do wynajęcia na miesiąc domu z basenem np. w Grecji.
Te dane pojawiają się w związku z kolejnym programem wspierającym kredytobiorców, którzy chcą kupić swoje pierwsze mieszkanie. Znajduje się on już w konsultacjach a przewiduje kredyty na 1,5 procent, 1procent, czy nawet 0 proc. To program "Pierwsze Mieszkanie".
"Kredyt 2 procent" pobudził "mieszkaniówkę"
Prof. Mariusz Andrzejewski argumentował, że program wprowadzony przez PiS tzw. kredytu na 2 proc. był bardzo dobry ponieważ "rozruszał rynek mieszkaniowy", gdy budownictwo było w zapaści. Dziś wiadomo, że 60 tys. młodych ludzi skorzystało z tego programu, ale też zaczęły znacząco rosnąć ceny, w Krakowie nawet o 25 procent, co nie jest dobre.
REKLAMA
- Należy teraz przeanalizować co zrobić, żeby te ceny nie rosły. Tutaj mam pomysł, aby teraz tym, którzy spełniają warunki udzielać promesy kredytowej, z której mogliby skorzystać przez np. 4 lata. Teraz stało się tak, że każdy kto mógł dostać kredyt, biegł natychmiast do dewelopera, żeby kupić to co on wybuduje, a to powodowało wzrost cen. Gdyby przez 4 lata np. 100 tys. osób mogło wybierać pomiędzy propozycjami cenowymi deweloperów, wśród których powstałaby konkurencja – dowodził prof. Mariusz Andrzejewski.
Dodał, że jeżeli w 2025 roku spadną stopy procentowe i rynkowy kredyt też będzie na 2 procent, to wszyscy młodzi wrócą na rynek i zaczną kupować więcej mieszkań. W Polsce brakuje bowiem aż 2 mln mieszkań, a Polacy preferują własność, a nie wynajem.
Brak gruntów największym problemem?
Marek Kowalski stwierdził, że jest to źle postawiona diagnoza. Naszym problemem jest bowiem przede wszystkim brak gruntów, które należy uwolnić. To pozwoli na budowę większej liczby mieszkać i ukróci sytuacje, w których na małym skrawku wolnego terenu deweloper wciska jak najwięcej mieszkać a i tak jest ich mało więc ceny winduje w górę.
- Co z tego, że sztucznie pobudzimy branżę budowlaną,. Wybudujemy 100 czy 200 tys. mieszkać, a potem będziemy mieli totalny zastój? Nie rozumiem też co to znaczy, że potrzeba 2 mln mieszkań. Czy każdy każda rodzina ma mieć na własność swój dom czy mieszkanie? To przeczy nowoczesnej gospodarce, zabija mobilność. Ludzie sią w tej chwili przemieszczają, szukaj lepszej pracy. To nie lata 90. kiedy wszyscy byli przywiązani do miejsca i jak podjęli pracę np. w Ursusie, to pracowali tam do emerytury – argumentował Marek Kowalski wskazując na potrzebę wynajmu i budowę lokali przez samorządy.
REKLAMA
Rekordowo niskie bezrobocie
Inny z poruszonych w audycji tematów dotyczył danych GUS na temat rekordowo niskiego bezrobocia w grudniu 2023 r., które wyniosło 5,1 proc mimo co do zasady niekorzystnego okresu w roku jeśli chodzi o potrzeby rynku pracy. To czas, w którym odpada wiele prac tzw. sezonowych dlatego w okresach zimowych bezrobocie zwykle rośnie. Tym razem tego nie widzimy. Jednocześnie jednak już od ubiegłego roku maleje liczba ofert pracy. Nie są to wielkości znaczące, ale trend się utrzymuje.
W opinii Marka Kowalskiego nie ma na ten moment powodu, żeby obawiać się spadającej liczby ofert pracy. Rynek jest chłonny, bez oznak wzrostu bezrobocia. Szef FPP wskazał jednak na potrzebę rozważenia możliwości wprowadzenia regionalizacji płacy minimalnej. Zauważył, że w stolicy jest duże podwyżki wiele nie zmieniły, gdy pracodawcy i tak płacili co najmniej takie kwoty swoim pracownikom. Inaczej jest poza większymi miastami, np., w Polsce wschodniej, gdzie pod podwyżkach do ponad 4 tys. zł płacy minimalnej wiele firm boryka się ze zbyt dużymi jak na ich możliwości kosztami pracy.
Zdaniem Marka Kowalskiego nie wykorzystujemy dostatecznie sytuacji związanej z wojną na Ukrainie, jeżeli chodzi o generowanie nowych miejsc w pracy w przedsiębiorstwach związanych z produkcją na potrzeby wojenne, ale także hub-ów logistycznych, które mogłyby u nas powstawać. Wskazał tu jednak na regiony położone dalej od granicy z Ukrainą, za Wisłą, ze względów bezpieczeństwa.
Regionalizacja płacy minimalnej?
Prof. Mariusz Andrzejewski zgodził się, że nie widać większego niebezpieczeństwa także jeżeli chodzi o malejącą liczbę ofert pracy. Zgodził się, że regionalizacja płacy minimalnej mogłaby być dobrym pomysłem, ale zaznaczył, że nie chodzi tu o jakież duże różnice, ale np. o 10 proc. tak, żeby jednak tym, którzy mają mniejsze obroty, przychody siłą rzeczy, ze względu na region, w którym funkcjonują, było łatwiej utrzymać pracowników.
REKLAMA
Kwestię pewnego spadku nowych ofert pracy powiązał z PKB i kłopotami gospodarczymi minionego roku. Wyraził przekonanie, że teraz, gdy gospodarka zaczyna odbijać także liczba ofert pracy zacznie rosnąć.
Audycję prowadziła Anna Grabowska, zapraszamy do jej wysłuchania.
Posłuchaj
REKLAMA
PR24/Anna Grabowska/sw
REKLAMA