Myśleć trzeba i o imigrantach, i o gospodarce. Bez dobrego planu czekają Europę duże kłopoty

Eksperci nie mają wątpliwości, że powołanie resortu finansów dla całej strefy euro, co zapowiedział Jean-Claude Juncker w swoim orędziu o stanie Unii, to konsekwencja całego procesu integrowania się krajów Unii, w tym utworzenia strefy euro.

2015-09-10, 20:39

Myśleć trzeba i o imigrantach, i o gospodarce. Bez dobrego planu czekają Europę duże kłopoty
Goście Pulsu gospodarki. Od lewej: Adam Czerniak, ekonomista Polityka Insight; Paweł Tamborski, prezes GPW; Marek Rozkrut, ekonomista z EY. Foto: Polskie Radio

Posłuchaj

Ministerstwo finansów UE mogłoby ostatecznie zastąpić ECOFIN. Powinien to być taki resort finansów, w którym decyzje byłyby podejmowane w sposób bardziej kolegialny – uważają goście Polskiego Radia 24. (Sylwia Zadrożna, Naczelna Redakcja Gospodarcza Polskiego Radia)
+
Dodaj do playlisty

Ale na XXV Forum Ekonomicznym w Krynicy dyskutowano także o wielu innych zagadnieniach, m.in.: o bezrobociu, o podatkach, o uchodźcach i rynku kapitałowym.

Ministerstwo Finansów Komisji Europejskiej

– Jeżeli tworzy się strefę, która ma być jednolita, to logiczne jest tworzenie tego typu instytucji. Pytanie tylko, jak to będzie działać i jakie uprawnienia będzie miało w stosunku do państw członkowskich – uważa gość Polskiego Radia 24 Paweł Tamborski, prezes GPW.

Na pewno brakuje obecnie unii fiskalnej, co widać też w kontekście kryzysu. I jest to różnica między strefą euro a USA, gdzie stany tworzą jednak model optymalnego obszaru walutowego. Tam transfery fiskalne są normalne, a w Unii to jest śladowe.

– Nie wyobrażam sobie jednak, aby było dzisiaj możliwe stworzenie budżetu strefy euro na poziomie 20 proc. PKB. Najpierw musi być unia polityczna, bez tego są napięcia, co było widać przy transferach z jednego kraju do drugiego w związku z kryzysem greckim. Dlatego jest to słuszny ruch z punktu widzenia funkcjonowania strefy euro. Natomiast na ile możliwe politycznie – być może małymi krokami można do tego dążyć powoli, zwiększając taki budżet – uważa gość Polskiego Radia 24 Marek Rozkrut, ekonomista z EY.

REKLAMA

Czy nie byłoby to jednak mnożenie bytów? Zdaniem gościa Polskiego Radia 24 Adama Czerniaka, ekonomisty Centrum Analitycznego Polityka Insight i SGH, ten pomysł to raczej punkt docelowy, do którego będziemy dążyć.

– Ministerstwo mogłoby ostatecznie zastąpić ECOFIN. Powinien to być taki resort finansów, w którym decyzje byłyby podejmowane w sposób bardziej kolegialny, np. przez ministrów strefy euro – dodaje.

Ale na dzisiaj to pomysł zupełnie nierealistyczny, politycznie. Ponieważ już teraz kraje buntują się przeciwko redystrybucji jakichkolwiek środków pomiędzy państwami. Jednak trzeba do tego dążyć, bo to umożliwi głębszą integrację na poziomie gospodarczym i walutowym. – Krokiem do tego celu mogłoby być utworzenie rady polityki fiskalnej, która opiniowałaby budżety uchwalane w różnych krajach strefy euro – proponuje Adam Czerniak.

Bogata Europa, a 23 mln Europejczyków nie ma pracy – czy to paradoks?

– Trzeba to odnieść do liczby obywateli i wtedy widać, że stopa bezrobocia wcale nie jest taka wysoka. I nie jest to poziom zagrażający stabilności gospodarczej. Trzeba oczywiście dążyć do uelastycznienia europejskiego rynku pracy, który jest sztywniejszy od amerykańskiego, ale nie jest to argument np. w dyskusji o przyjmowaniu imigrantów, gdyż bezrobocie dotyczy często osób które nie chcą pracować, z różnych powodów, np. zbyt niskiego ich zdaniem wynagrodzenia – wyjaśnia Adam Czerniak.

REKLAMA

Stopa bezrobocia zawsze będzie dodatnia i zawsze pewne osoby pracy nie będą miały. Często jej nie chcą. A stopa bezrobocia jest bardzo zróżnicowana, choć na podwyższonym poziomie po kryzysie. W Grecji i Hiszpanii jest wysoka, ale w Niemczech czy Austrii rekordowo niska.

– Polska wg badania aktywności ekonomicznej ludności, tak jak to się robi w innych krajach UE, ma stopę bezrobocia na poziomie 7,6 proc., poniżej średniej unijnej. Rynki różnią się też, jeśli chodzi o stopień elastyczności, liderem jest Irlandia. W Polsce największym problemem są umowy na czas określony, które stanowią ok. 20 proc. umów o pracę, i to jest najwięcej w UE. To co prawda pomogło ograniczyć wzrost bezrobocia w Polsce, ale obecnie chyba doprowadziło do patologicznego wymiaru tego zjawiska. I często osoby pracujące na tych umowach są właściwie na trwale uwięzione w tej formie zatrudnienia – ocenia Marek Rozkrut.

Niezbędne są nowe rodzaje umów o pracę…

I jak dodaje, brakuje „złotego środka”. – Mamy po jednej stronie, przedsiębiorcy rozwiązanie w postaci umowy o pracę z wieloma ograniczeniami. A po drugiej stronie mamy w pełni elastyczne, ale bardzo niekorzystne dla pracownika rozwiązanie w postaci umów cywilnoprawnych. Brakuje umowy, która po części chroniłaby pracownika, ale po części dawałaby większą elastyczność niż umowa o pracę.

Trzeba więc uelastycznić umowy o pracę – przez zmniejszenie obostrzeń tych umów, żeby były one chętniej zawierane przez pracodawców. I równolegle ozusować umowy cywilnoprawne, żeby nie było korzyści dochodowych z tego tytułu dla pracownika i dla pracodawcy.

REKLAMA

– Od stycznia mamy częściowe ozusowanie tych umów do wysokości minimalnego wynagrodzenia. I to jest dobry kierunek zmian. Ale rodzi to też ryzyko ucieczki do szarej strefy albo w samozatrudnienie – zauważa Rozkrut.

…albo ustanowić kontrakty dla pracowników

Można też iść w kierunku jednolitego kontraktu dla pracowników, kiedy uprawnienia nabywa się w sposób stopniowy, a nie skokowy, np. po trzech latach. Wtedy nie będzie tego przymusu dla pracodawcy np. zatrudnienia na umowę bezterminową.

I trzeba zmniejszyć z punktu widzenia pracownika koszty jego pracy, z punktu widzenia tzw. klina podatkowego czyli tych podatków i składek nakładanych na jego wynagrodzenie. Żeby jemu więcej zostawało na rękę.

– Ale chodzi tu o osoby najmniej zarabiające, mające na utrzymaniu dzieci. Na poziomie średnim wyglądamy podobnie jak inne kraje. Ale więcej osób zarabia poniżej, a klin jest taki sam, jak u osób więcej zarabiających. W innych krajach ten klin dla najmniej zarabiających jest zdecydowanie mniejszy. Dlatego klin powinien być bardziej progresywny. Bo dzięki temu można zaktywizować na rynku pracy te osoby najmniej zarabiające – tłumaczy ekspert z EY.

REKLAMA

Można np. podnieść koszt uzyskania przychodów dla tej grupy.

– Kluczem jest elastyczność. Ale nie wiem czy strona społeczna, związkowa jest gotowa np. do negocjowania takiego nowego Kodeksu pracy – zauważa Paweł Tamborski.

Brakuje progresywnego systemu podatkowego

Zdaniem Adama Czerniaka największym problemem polskiego systemu podatkowego jest jego bardzo niska progresywność, to że obciążenia nie zmieniają się procentowo wraz ze wzrostem dochodu, a nawet po osiągnięciu pewnego poziomu mamy do czynienia z pewną regresywnością systemu podatkowego i wielkości klina podatkowego mierzonego w procentach.

– Dlatego też powinniśmy mieć koszt uzyskania przychodów malejący wraz ze wzrostem dochodu. Żeby osoby najbogatsze nie miały możliwości odliczenia tak wysokich kosztów uzyskania przychodu, jak osoby zarabiające dużo mniej. To pozwoliłoby nam na zwiększenie progresywności systemu podatkowego w tym aspekcie, który jest najbardziej elastyczny czyli podatków dochodowych Bo jeszcze w tym klinie podatkowym mamy wszystkie składki na ubezpieczenia społeczne, i tam raczej bym się nie doszukiwał zwiększania progresywności – dodaje Czerniak.

REKLAMA

Marek Rozkrut dodaje, że trzeba to dobrze zaprojektować. – Bo nie może być tak, że po przekroczeniu pewnego progu wszystko się urywa, musi to być stopniowo obniżane. Ponieważ wtedy nie opłaci się np. więcej zarabiać, ponieważ w pewnym momencie i tak na rękę otrzyma się mniej.

Czy we wrześniu będzie już jednocyfrowe bezrobocie?

W sierpniu wpłynęło 119 tys. ofert od pracodawców, a stopę bezrobocia MPiPS szacuje na 10 proc., czyli sytuacja na rynku pracy jest niezła. To rekord od 2001 roku, od kiedy są zbierane dane.

– Ważna jest tendencja, że w dalszym ciągu te liczby się poprawiają i jest szansa, że będą się poprawiały w przyszłości – podkreśla Paweł Tamborski.

W opinii Marka Rozkruta bardzo istotna jest nie tyle zmiana stopy bezrobocia, co zmiana zatrudnienia, czy więcej osób ma pracę. – Liczba osób pracujących jest teraz rekordowa w Polsce, choć nasze aspiracje są wyższe.

REKLAMA

Imigranci i uchodźcy czyli gdzie jest nasza polityka migracyjna

Polska deklarowała przyjęcie 2 tys., teraz jest już mowa o 10–12 tys. Jakie będzie tego znaczenie dla naszego rynku pracy? Czy dzięki uchodźcom gospodarka europejska się wzmocni? Czy wręcz przeciwnie?

– Temat uchodźców trzeba wpisywać w szerszy temat polityki migracyjnej, którą bardzo trudno zorganizować na poziomie unijnym, przez różne interesy poszczególnych krajów. A jeszcze trudniej – paradoksalnie w Polsce. Bo my nie mamy od wielu lat spójnej polityki migracyjnej, która jest nam bardzo potrzebna. Jest bowiem sporo osób, które by chciały do Polski przyjechać z przyczyn ekonomicznych. Mamy sporą emigracje zarobkowa, i migracja do naszego kraju np. ze Wschodu, może nam pomóc uzupełnić braki w sile roboczej, które są związane z emigracją, a przede wszystkim z nadchodzącym niżem demograficznym, który będzie nam stopniowo obniżał liczbę osób w wieku produkcyjnym – wylicza Adam Czerniak.

Niezbędny strategiczny i taktyczny plan ws. imigrantów

I polityka migracyjna, w którą powinna się wpisać także polityka wobec uchodźców z przyczyn nieekonomicznych jest czymś, co powinniśmy zrobić i co jest bardzo ważne z punktu widzenia gospodarki.

– Powinniśmy mieć plan: kogo przyjmować, ile przyjmować i co z tymi osobami robić. Bo to nie jest tylko tak, że pomyślimy sobie, że przyjmiemy tyle i tyle, i te osoby będą w ośrodkach. Musi być plan na to, jak socjalizować te osoby, jak włączać je do polskiego społeczeństwa, jeśli chcą one zostać tutaj – dodaje Czerniak.

REKLAMA

Również Paweł Tamborski uważa, że jest to kwestia i polityki, i systemowego podejścia. Nie chodzi tylko o przyjęcie jakiejś liczby osób.

– To są procesy, którymi trzeba zarządzać i bez odpowiedniej polityki oraz świadomości tego, czego chcemy, tego jak wykorzystać te sytuacje na korzyść naszego kraju i gospodarki. Bez tego wszystkiego dalej nie pojedziemy – ocenia prezes GPW.

Zdaniem Marka Rozkruta dzisiaj nie ma dobrej propozycji rozwiązania na poziomie Unii. – Przyjmujemy grupę ludzi, za chwilę ona się podwoi. A im więcej osób będzie przyjmowanych, tym więcej będzie chciało przyjechać. Pytanie brzmi, jak wtedy będziemy rozwiązywać ten problem?

Niestety, konsekwentnej polityki demograficznej też nie mamy

To co boli najbardziej to brak spójnej polityki demograficznej w Polsce. Mając na uwadze, ze populacja się kurczy i będzie się dalej kurczyć.

REKLAMA

– Ostatnie wskaźniki AGW, grupy która się zajmuje starzeniem się ludności, wciąż pokazują, że powinno się rodzić 1,5 dziecka na 1 kobietę w Polsce, w perspektywie lat 2050–2060 – przypomina Marek Rozkrut.

Polityka migracyjna jest jedną z odpowiedzi na te problemy demograficzne, bardzo ważną. Już teraz bowiem wiele firm korzysta z sytuacji na Ukrainie i ściąga stamtąd pracowników. – Jest to korzyść dla Polski, a drenaż mózgów dla Ukrainy. Ale osoby, które do nas przyjeżdżają jednak korzystają – dodaje.

Bez współpracy różnych resortów niewiele się uda zrobić

Potrzebna jest więc spójna polityka demograficzna, która rozlewa się na masę różnych programów. Na program edukacyjny, pomoc społeczną, system podatkowy, rynek pracy.

– A dzisiaj mamy wrzutki ad hoc, typu pomoc dla kredytobiorców frankowych z trójką dzieci, niezależnie od limitu mieszkania. Takie wrzutki kosztują, a środki trafiają nie do osób, które będą rozwiązywały problem demograficzny, bo to jest nieprzemyślane. Dlatego różne polityki, różnych resortów, z punktu widzenia działań promujących rodzinę, problemów demograficznych, a także migracji ekonomicznej powinny być skoordynowane. I te środki publiczne, które są przecież ograniczone muszą być w tym kontekście jak najefektywniej spożytkowane – uważa Marek Rozkrut.

REKLAMA

Groźne „złe prawo”

A Paweł Tamborski dodaje, że te wrzutki też zagrażają utrwalaniu się w Polsce pewnych zasad. – Kwestia frankowa nie bierze pod uwagę np. tych, którzy wnoszą do Polski kapitał. A powinniśmy o nich dbać.

Z kolei Adam Czerniak zwraca uwagę, że wrzutki są bardzo niebezpieczne jeszcze z jednego powodu. Ponieważ one generują taką pokusę nadużycia. – Chociażby, że zbierze się dostatecznie duża grupa wyborców, która zażąda pewnego rozwiązania, ponieważ za dużo zaryzykowali, i państwo im to rozwiązanie daje, a to jest bardzo niebezpieczne dla systemu instytucjonalnego w kraju.

Co prawda ustawy rządowe przechodzą jednak pewien proces konsultacji, jest obowiązek przedstawienia skutków regulacji. – Takiego obowiązku nie ma dla projektów tworzonych w Parlamencie. A powinien być – zaznacza Marek Rozkrut.

Trudne czasy dla debiutów giełdowych…

Na rynku są zawirowania, nastroje są różne, jak widać z przebiegu dyskusji różnych problemów jest sporo, a to wszystko ma wpływ na podejmowanie decyzji inwestycyjnych. Czy w związku z tym debiut Banku Pocztowego na warszawskiej Giełdzie nie jest zagrożony?

REKLAMA

– Za debiut odpowiada Bank, właściciel i doradcy. GPW liczy, że transakcja dojdzie do skutku, bo to ciekawa oferta. Jest to co prawda bank niszowy, ale z dużym potencjałem wzrostu, i może zainteresować duże grono inwestorów indywidualnych. A to szansa na zaktywizowanie tej grupy, bo ten rok ze względu na sytuację na Ukrainie, na Chiny, na wybory jest specyficzny, i inwestorzy są ostrożni. W ciągu najbliższych kilku dni mają zapaść kluczowe decyzje dla tej transakcji – komentuje Paweł Tamborski.

Oferta Banku Pocztowego wraca do idei akcjonariatu obywatelskiego. Czy rzeczywiście należy zachęcać tych drobnych inwestorów do interesowania się giełdą?

Marek Rozkrut przypomina, że na świecie nastąpiło przez ostatnie lata odejście, marginalizacja drobnych akcjonariuszy na rzecz inwestorów instytucjonalnych, dużych funduszy, które też mają swoje zalety.

– Są bardziej wyspecjalizowani, potrafią zarządzać tymi funduszami. Ale też krótko trzymają akcje, oczekują szybkich wyników. I dlatego firmy są pod presją, ponieważ np. inwestycje potrzebują czasu dla osiągnięcia zysku. A fundusze nie czekają i wyprzedają akcje, i akcje takiej spółki spadają, a to jest niedobre – ocenia ekspert EY.

REKLAMA

Natomiast inwestor indywidualny jest inwestorem długofalowym i wiernym. Daje to więcej spokoju spółce i pozwala na realizacją inwestycji, strategii wieloletniej.

…i łatwiej na razie nie będzie…

Teraz debiuty na GPW są trudne i z punktu widzenia krajowego, i globalnego. Doszły bowiem zawirowania w Chinach, co wpływa na globalną gospodarkę. A w kraju to m.in. pomysły na rozwiązanie kwestii kredytów we frankach. To wszystko rodzi niepewność co do wartości akcji, co do dywidendy i wpływa na akcjonariuszy, a tym samym utrudnia debiuty.

Zdaniem Adama Czerniaka, debiut Banku Pocztowego może być też utrudniony z tego względu, że jednak w ofercie brakuje zachęt dla detalu, dla osób prywatnych.

– Tylko 25 proc. akcji ma być dla nich przeznaczonych, co oznacza 10 tys. inwestorów, i jest dużo mniej niż w przypadku innych dużych emisji. A popyt po stronie inwestorów instytucjonalnych jest niezbyt duży, i proponują zakup po cenie niższej niż księgowa wartość. A jeszcze niedawno wskaźnik ceny do wyceny księgowej wynosił 1,4. Dlatego przychód z akcji może być dużo niższy niż parę miesięcy temu, kiedy mówiono o 200 mln zł. Co najwyżej będzie 100 mln zł – prognozuje.

REKLAMA

… szczególnie dla banków

Zdaniem Pawła Tamborskiego, cały sektor bankowy obecnie trochę się przecenił. Ze względu m.in. na obawę przed wprowadzeniem podatku bankowego.

Z kolei Adam Czerniak dodaje, że banki obawiają się także składek do Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, które rosną. – Jest to bowiem główne źródło finansowania pomocy dla SKOK-ów.

– Jednak to, co nam się udało w Polsce, to wykreowanie kultury rynku kapitałowego. Polscy przedsiębiorcy traktują GPW jako coś naturalnego, jako miejsce gdzie mogą pozyskać kapitał. I może to się przełoży na popyt, czyli obywatele będą zainteresowani byciem akcjonariuszami, będą świadomie podejmować ryzyko inwestycyjne, kupując bezpośrednio lub pośrednio akcje, będą aktywnie uczestniczyć w rynku kapitałowym – podkreśla prezes GPW Paweł Tamborski.

I dodaje, że w interesie państwa powinno też być, aby spółki stawały się spółkami publicznymi, by wchodziły na giełdę. – Bo spółki giełdowe startują w swoistym konkursie, kto zapłaci największe podatki. A akcjonariusze oczekują transparentności. Dlatego najlepsze spółki są dobrymi płatnikami podatków.

REKLAMA

Sylwia Zadrożna, mb

 

 

 

 

REKLAMA

 

 

 

 

 

REKLAMA

 

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej