Wybory parlamentarne 2015: eksperci oceniają podatkowe propozycje PO
Propozycja podatkowa PO ma wiele zalet: jest klarowna, prorodzinna, służy najuboższym, poszerza bazę podatkową; została jednak tak słabo zaprezentowana, że niewiele osób rozumie, o co w niej chodzi - mówi Piotr Kuczyński, główny analityk DI Xelion. Z kolei Łukasz Komuda, ekspert ds. rynku pracy z FASE, ocenia, że przedstawiona przez PO propozycja jednego kontraktu zaszkodzi zatrudnionym na etaty, gdyż "uelastyczni" ich pracę. Wcale nie pomoże zaś pracującym na umowy cywilno-prawne; dla nich ważniejsze byłoby egzekwowanie istniejącego prawa.
2015-09-16, 09:56
- W propozycji głębokiej reformy podatkowej przedstawionej przez PO widzę rękę ministra finansów Mateusza Szczurka i oceniam ją jako niezwykle ciekawą i sensowną - powiedział Kuczyński.
Wyliczanie podatku od całkowitej pensji brutto
Za najważniejszy element propozycji uznał wyliczanie podatku od, jak to określił, całkowitej pensji brutto.
- Chodzi o to, że jeśli w tej chwili mówimy o pensji netto i brutto, to mówiąc brutto mamy na myśli tylko to, co potrąca się z pensji samego pracownika, ale już nie składki np. ZUS, które płaci także pracodawca. Jak mamy angażu 10 tys. zł, to dostajemy na rękę ok. 6940 zł. (średnia miesięczna), bo płacimy składki ZUS, na zdrowie, podatki i inne obciążenia. I to jest około 30,5 proc. tej pensji. Ale do tego dochodzą jeszcze różne składki płacone przez pracodawcę, kolejne około 20 proc. Czyli w sumie całkowite obciążenie płacą brutto wynosi w tym wypadku tak naprawę 12 tys. a nie 10 tys. zł. I jak rozumiem według propozycji PO, to od tych 12 tys. zł miałby być liczony nowy całkowity podatek. Jak rozumiem, bo być może nie wszystkie składki byłyby w tym nowym brutto ujęte - wyjaśniał Kuczyński.
Powiązany Artykuł
Co politycy proponują podatnikom i pracownikom? Wiele obietnic i pomysłów, ale jeszcze dość niejasnych
Jak mówił, gdyby w tej chwili wyliczyć dzisiejsze obciążenia od obecnej pensji brutto, to pracownik i pracodawca płacą w sumie między trzydzieści parę a czterdzieści parę procent wynagrodzenia w różnych składkach i podatkach.
- Propozycja PO zakłada, że podatek wynosiłby od 10 proc. do 39,5 proc. z całkowitego, nowego brutto. Nazwijmy to płacą brutto-brutto. Ale - tu ważne zastrzeżenie - nie liczone indywidulnie - ale od liczby osób w gospodarstwie domowym według specjalnego wzoru, który sprawiałby, że nie mielibyśmy już sztywnych progów podatkowych, tylko indywidualnie wyliczany procent podatku do zapłaty. To bardzo prorodzinna propozycja, bo przy tych samych dochodach ten procent podatku byłby tym niższy, im więcej członków rodziny - opisywał Kuczyński.
Roczny zysk to nawet ok. 5 tys. zł rocznie
Według eksperta, który przywołał wyjaśnienia ministra Szczurka, osoba zarabiająca nową pensję minimalną, czyli 1850 zł, i mająca trzy osoby na utrzymaniu, dzięki nowemu systemowi wyliczania składek zyskiwałaby rocznie ok. 5 tys. zł. Zyski z nowej propozycji dla więcej zarabiających malałyby wraz ze wzrostem dochodu na członka rodziny.
- Jednak wcale nie zyskiwaliby ludzie, którzy zarabiają ok. 50 tys. zł miesięcznie, więc ten pułap jest bardzo wysoki - dodał Kuczyński.
Kodeks pracy do zmiany?
Propozycja PO przewiduje także - jak mówił analityk - że taki system opodatkowania objąłby wszystkie umowy zatrudnienia, oprócz umów o dzieło i samozatrudnienia, gdyż te byłyby opodatkowane tak jak obecnie. Natomiast umowy zlecenia i umowy o pracę, czyli "etaty" zostałyby zastąpione tzw. jednolitym kontraktem o pracę, który opierałby się na przepisach nowego Kodeksu pracy.
- Kodeks pracy musiałby oczywiście ulec bardzo dużej zmianie i tu, jak zawsze, "diabeł tkwi w szczegółach". Jednak generalnie objęcie umów zleceń nowymi zasadami opodatkowania bardzo poszerzyłoby bazę podatkową, bo w tej chwili składki płaci się tylko od pierwszej umowy zlecenia, a od nowego roku będzie się płaciło składkę od równowartości płacy minimalnej, ale to i tak mniej niż przewiduje pomysł PO - dodał.
Według Kuczyńskiego za najmniej zarabiających i płacących od 10 do ok. 20 proc. nowego jednolitego podatku budżet musiałby dopłacać do składek na zdrowie i emerytur, gdyż pobrane od nich kwoty nie byłyby wystarczające.
- Sumę tych dopłat wyliczono na ok. 10 mld zł z budżetu. Jednocześnie jednak zniknęłyby ulgi, kwota wolna od podatku oraz 50 proc. kosztów uzyskania dla twórców. Jednak - jak twierdzą autorzy - nikt nie zapłaciłby wyższych podatków - mówił Kuczyński.
Jego zdaniem z punktu widzenia przedsiębiorców teoretycznie nic by się nie zmieniło, poza tym, że potrzebowaliby mniej operacji księgowych, bo składki na ZUS i NFZ wyliczałaby za nich nowa agencja, którą trzeba by powołać do obsługi tego systemu. W jego ocenie nie powodowałoby to nowych kosztów, gdyż do tych zadań można by przesunąć pracowników ZUS czy fiskusa.
Minister finanswó Mateusz Szczurek objaśnia nowy system podatkowy: ZUS i NFZ wejdą do PIT-u.
Źródło: TVN24 Biznes i Świat/x-news
REKLAMA
"Propozycje PO zaszkodzą etatowcom, a nie pomogą prekariuszom"
Przedstawiona przez PO propozycja jednego kontraktu zaszkodzi zatrudnionym na etaty, gdyż "uelastyczni" ich pracę. Wcale nie pomoże zaś pracującym na umowy cywilno-prawne; dla nich ważniejsze byłoby egzekwowanie istniejącego prawa - mówi z kolei Łukasz Komuda, ekspert ds. rynku pracy z FASE.
- Idea jednolitego kontraktu, czyli nabywania coraz większych świadczeń im dłużej pracuje się u danego pracodawcy, wydaje się elegancka, spójna i logiczna, ale efektem jej wprowadzenia byłoby, moim zdaniem, jeszcze większe uelastycznienie polskiego rynku pracy, który i tak jest już najbardziej elastyczny w całej Europie - powiedział ekspert Fundacji Analiz Społeczno-Ekonomicznych.
Jak mówił, PO przedstawiła ideę jednego kontraktu jako sposób na pomoc całej rzeszy zatrudnionych na umowy cywilno-prawne i "uporządkowanie bałaganu, który zresztą ten rząd w części sam sprowokował, dokładając swoje działania do procesu uelastyczniania rynku pracy".
Jego zdaniem choć w ogóle logika jednego kontraktu i uporządkowania składek wydaje się dobra, bo ułatwiałby dyskusję na temat sytuacji na rynku pracy, choćby już tylko eliminując "egzotyczny" wskaźnik wynagrodzenia brutto, które nie jest ani zarobkiem pracownika, ani kosztem pracodawcy, a występuje jako kluczowy wskaźnik do wszelkich wyliczeń i porównań. Niemniej - wskazał - trzeba zwrócić uwagę na to, jak zmiana modelu zatrudniania wpłynie na poszczególne grupy.
- Jeśli chodzi o osoby zatrudnione na umowy cywilno-prawne, to z mojej perspektywy nie zmieni się nic, bo pracodawcy, którzy nadużywają regulacji i pracowników, przeskoczą do innych umów: np. o dzieło lub na samozatrudnienie. Problemem nie jest istnienie jakichś rodzajów umów, tylko to, że jest łamane prawo i państwo wie o tym doskonale od lat, ale nic z tym nie robi - podkreślił Komuda.
"Likwidacja umów o dzieło nie byłaby słuszna"
Według eksperta nie byłoby słuszne np. zlikwidowanie umów o dzieło, bo jest to najstarsza forma umowy dotycząca pracy, wywodząca się z czasów antycznych i wiele takich umów podpisywanych dziś w Polsce jest całkowicie zgodnie z prawem, służąc obu stronom.
- Chodzi jednak o to, żeby nie wypaczać sensu takich umów. Bo nie może być tak, że osoby, które ewidentnie, według Kodeksu pracy, powinny pracować na umowę o pracę - mają grafik, muszą podpisywać listę obecności, mają szefa, wykaz obowiązków, swoje stanowisko – ale i tak zostają zmuszone do podpisania umowy o dzieło. Albo unika się podpisywania z pracownikiem kolejnego kontraktu na czas nieokreślony, bo niby pracuje on na zmianę dla spółki-matki i spółki-córki - zauważył Komuda.
Jego zdaniem pośród większości uczciwych pracodawców jest pewna grupa firm, która żongluje prawem i jeden kontrakt nie poprawi losów dużej części osób, które mają najgorszą sytuację na rynku pracy, a które często jedyne zatrudnienie mogą znaleźć właśnie w podmiotach nadużywających swojej pozycji, wynikającej z ciągle wysokiego bezrobocia (tak dzieje się np. w branży ochroniarskiej).
- Na wspomnianym pomyśle straci natomiast spora grupa spośród 9-10 mln ludzi zatrudnionych na umowy bezterminowe – tych, którzy są w pierwszym okresie zatrudnienia na taką umowę i obecnie cieszą się wszystkimi przywilejami, jakie z tego wynikają - ocenił.
- Uważam, że propozycja PO to raczej rozpaczliwa próba zdobycia głosów. Platforma miała szansę wprowadzić takie reformy po ostatnich wygranych wyborach. Zresztą sytuacja na rynku pracy poprawia się od stycznia 2014 r., czyli prawie już dwa lata, i było dość czasu, żeby działać, wykorzystując korzystne wiatry. Najgorsze patologie na rynku pracy pojawiają się, gdy bezrobocie jest najwyższe, a to znaczy, że pracownicy najbardziej pomocy państwa oczekiwali ostatnio 2-3 lata temu. Niestety, wtedy nie było wyborów - zaznaczył ekspert.
Wiceszef MF: na propozycjach PO najbardziej skorzystają najmniej zarabiający
Na propozycjach podatkowych Platformy Obywatelskiej najbardziej skorzystają osoby zarabiające najmniej; zarabiający bardzo dużo płaciliby nieco większe podatki - mówi wiceminister finansów Artur Radziwiłł.
Radziwiłł wyjaśnił, że kluczowym elementem propozycji PO jest likwidacja składek na ZUS i NFZ, co oznacza, że ani pracodawca, ani pracownik nie musieliby odprowadzać tych składek. Płacone byłyby one przez budżet państwa.
Źródło: PAP
Jego zadaniem z analizy sytuacji finansowej utrzymujących się z pracy mniej zamożnych rodzin w Polsce wynika, to główne obciążenie ich płacy dotyczy właśnie składek. Jak wskazuje, gospodarstwa domowe z większą liczbą dzieci i mniejszym dochodem na osobę w rodzinie praktycznie nie płacą podatku PIT. Dlatego zwiększenie kwoty wolnej od podatku nie pomogłoby takim rodzinom.
- Natomiast możemy osiągnąć bardzo duży efekt, jeżeli zdejmiemy z nich obowiązek opłacania tych składek. W przypadku pracodawców, co jest niesłychanie ważne, będą mieć do wykonania tylko jeden przelew - będzie tylko jeden, jednolity podatek. Nie będzie całej biurokracji związanej z obsługiwaniem systemu ZUS, wszystkich "podskładek" składających się na ubezpieczenia społeczne i zdrowotne - powiedział wiceminister.
Wyjaśnił, że jednolity podatek będzie różnił się od obecnego; nie będzie progów dochodowych ani związanych z nimi stawek podatkowych, poza stawką 10 proc. dla najmniej zarabiających i górną stawką 39,5 proc. dla najwięcej zarabiających.
- Praktycznie wszyscy poza bardzo, bardzo dużo zarabiającymi zapłacą mniej. A ci najmniej zarabiający zapłacą o wiele mniej (...). Jeżeli weźmiemy osobę samotną - singla, to zacznie on płacić nieco więcej niż obecnie, jeżeli jego wynagrodzenie miesięczne będzie przekraczać mniej więcej 40 tys. zł - dodał.
PAP, awi
REKLAMA
REKLAMA