Deflacyjne plusy dodatnie i ujemne
Deflacja, czyli rzeczywisty spadek cen żywności, paliwa, niektórych dóbr konsumpcyjnych trwa nadal i w kontekście naszych portfeli do świetna wiadomość. Tyle, że takie zjawiska nie oznaczają tylko, jakby powiedział klasyk, plusów dodatnich. Niosą za sobą też plusy ujemne, przynoszące same zmartwienia.
2014-12-15, 23:09
Do plusów dodatnich należy na pewno zaliczyć niskie ceny żywności i paliwa.
Wszystko wskazuje na to, że średnie wydatki na tegoroczne Święta będą niższe niż przed rokiem, niektórzy wyliczają, że na wigilijne i świąteczne przyjęcia wydamy nawet o 30 procent mniej niż w grudniu 2013 roku.
Jeśli dodamy do tego kilkunastoprocentowy spadek cen paliw, wszak za litr diesla czy „95” płacimy teraz o złotówkę mniej niż przed rokiem, to mniej wydamy też na wyjazdy rodzinne czy związane z zimowym wypoczynkiem.
Mniejsze wydatki na sprawy codzienne oznaczają jednoczesny wzrost siły nabywczej i przeznaczenie zaoszczędzonych dzięki spadkowi cen pieniędzy na inne wydatki – np. remonty mieszkania, nowe meble, czy samochody. A to też jest chwilowy plus dodatni dla gospodarki. Popyt rośnie, firmy zwiększają produkcję, rosną też ich obroty i zyski.
REKLAMA
Po stronie plusów dodatnich wiadomości o deflacji wpisują też właściciele kredytów – i to nie tylko tych hipotecznych, których oprocentowanie dzięki obniżkom stóp jest rekordowo niskie, ale i gotówkowych – ich koszt też jest bardzo niski.
Czy to oznacza, że deflacja jest miła i przyjemna, i nie ma się o co martwić?
Gdyby tak było, nikt by z nią walczył, banki centralne nie drukowałyby pieniędzy, aby z nią skończyć i pobudzić gospodarkę.
Ta tymczasem, przy utrzymującej się dłużej deflacji więdnie i z czasem wpada w recesję. A winne są za to (i to są te plusy ujemne) malejące ceny sprzedawanych przez firmy towarów i ich spadające zyski.
REKLAMA
To wszystko doprowadza do mniejszych dochodów budżetowych – mniej wpływów z podatków i jednocześnie rosnącego deficytu budżetowego. Recesja oznacza wzrost bezrobocia, przy jednoczesnych stałych kosztach budżetowych – emerytur, służby zdrowia, bezpieczeństwa itd.
Posiadacze kredytów, szczególnie hipotecznych, też mogą mówić o deflacyjnych plusach ujemnych – owszem płacą mniejsze raty, ale wartość ich domów czy mieszkań – też maleje.
Same plusy ujemne ma deflacja w przypadku osób żyjących z emerytur i rent. Wszak wzrost ich świadczeń zależy od wzrostu cen! A tu masz babo placek – te spadają. Tylko przedwyborcza decyzja rządu, wprowadzająca w przyszłym roku mieszaną waloryzację, nie mniejszą niż 36 zł sprawia, że emeryci i renciści mogą mówić o swoistym szczęściu. Bez tej decyzji, ich waloryzacja byłaby prawie zerowa.
Tymczasem powiedzmy sobie szczerze – deflacja nie oznacza, że wszystkie ceny idą w dół. Te które bolą najbardziej emerytów – opłaty za mieszkanie, gaz, wodę, leki, wcale nie muszą być mniejsze.
REKLAMA
No i ostatni plus ujemny – każde szczęście, w tym przypadku deflacja, w normalnej gospodarce kiedyś się kończy. A to oznacza, że po okresie pluskania się w plusach dodatnich czekają na nas nieprzyjemne plusiki ujemne – chlebek nie po 1,5 zł, ale po 2,20 zł, schabik nie po 16 zł w promocji, ale 22 zł/kg, benzyna nie 4,56/l, ale po 5 zł, oprocentowanie kredytu złotowego nie 3,96, ale 5,55 proc. No i ten dolar, który nawet przy naszej deflacji umacnia się i kosztuje coraz więcej.
A to dlatego, że nasza deflacja pochodzi z importu, nie z impulsów wewnętrznych, Polacy nie przestali kupować, w ostatnim czasie robią to nawet częściej i chętniej. To może oznaczać, że deflacja popłynie wraz z naszymi zakupami i wrócimy do dobrych czasów lekkiego wzrostu cen.
Tak być może będzie za kilka miesięcy albo za rok. Czy warto jednak czekać aby plusy ujemne zrównały się z plusami dodatnimi same i wybawiły nas z kłopotów? A może trzeba pomyśleć już teraz o uruchomieniu wsparcia dla firm, przedsiębiorców, a więc i gospodarki w postaci chociażby inwestycji rozwojowych, które dadzą nowy impuls i wyprowadzą nas z deflacyjnego dołka.
Jarosław Krawędkowski
REKLAMA