Kowalczyk, Stoch i Bródka - mistrzowie z wirażu wychodzą na prostą

Złoci medaliści z Soczi – Justyna Kowalczyk, Kamil Stoch i Zbigniew Bródka zachwycili postawą podczas igrzysk w Rosji. Już na starcie poolimpijskiego sezonu mistrzowie mieli znów zwyciężać i podbijać słupki oglądalności – przynajmniej tak niektórzy myśleli.

2014-12-27, 11:00

Kowalczyk, Stoch i Bródka - mistrzowie z wirażu wychodzą  na prostą
Kamil Stoch i Justyna Kowalczyk. Foto: PAP/Jacek Bednarczyk

Życie bywa zaskakujące

Tuż po starcie na 10 km techniką klasyczną Justyna Kowalczyk poinformowała, że złoty medal igrzysk olimpijskich w Soczi zdobyła ze złamaną nogą, czym wprowadziła w osłupienie rywalki, kibiców i cały sportowy świat. - Nie ukrywam, że dwa ostatnie lata życia prywatnego to masakra. Wszystko to się przekłada na sport, bo ludzie nie są maszynami. Nie da się odciąć i biegać bardzo szybko wiele godzin dziennie. Może dwie albo trzy osoby wiedzą, co mi się przytrafiło i pewnie one są pod wielkim wrażeniem. Sama też jestem – dodawała tuż po występie w Soczi Polka, ale dopiero kilka miesięcy później okazało się z jakimi jeszcze problemami Kowalczyk zmagała się od długiego czasu.
W wywiadzie dla Pawła Wilkowicza z "Gazety Wyborczej" mistrzyni olimpijska mówiła wstrząsające rzeczy o swoim cierpieniu. Kowalczyk w przypływie desperacji zdecydowała się opowiedzieć o swoich najintymniejszych tajemnicach - o cierpieniu spowodowanym depresją i poronieniem. Polska otwierała oczy ze zdziwienia: jak Ona to wytrzymała? – zastanawiali się kibice i czekali na decyzję co dalej z karierą Kowalczyk.
Justyna Kowalczyk zdecydowała, że dalej będzie trenować, że to dla niej najlepsze lekarstwo. Przygotowania do sezonu 2014/2015 rozpoczęła wprawdzie z opóźnieniem. Od poczatku przestrzegała, że nie wie na co ją będzie stać w pierwszych startach. Duch w narodzie jednak nie umarł, bo już na inaugurację sezonu podczas telewizyjnej relacji wszyscy spodziewali się zwycięstw. Te jednak nie nadeszły.
- O Justynę nie ma co się w ogóle martwić. Po prostu miała pecha na początku sezonu. Gdyby nie upadek w półfinale w Kuusamo, mogła być nawet na podium. Potem te kłopoty z butem w kwalifikacjach sprintu w Norwegii. Jak jest mocna, pokazała w biegu pościgowym na 10 km w Lillehammer - oceniał Edward Budny, legendarny polski trener biegów narciarskich.
Pech to "przyjaciel” Justyny. W eliminacjach sprintu w Lillehammer tuż przed wyjściem na trasę Kowalczyk musiała zmienić but, bo od tego, którego używała odpadła pięta. Wystartowała w dwóch różnych butach. Trzeba dodać, że bieg był stylem dowolnym, w którym Polka zawsze radzi sobie słabiej. 37 miejsce jest więc usprawiedliwione. Dzień później w biegu na pięć kilometrów techniką dowolną Polka zajęła 28 miejsce. Klasę pokazała w kolejnym starcie. Na trasie biegu pościgowego na 10 km minęła niemal 20 zawodniczek, by ostatecznie zameldować się na dziesiątym miejscu, ale z czwartym czasem.
Ostatnim tegorocznym startem Justyny Kowalczyk w Pucharze Świata był sprint techniką dowolną w Davos. Polka zakończyła zawody na kwalifikacjach i zdecydowała, że w PŚ już się ścigać nie będzie. Kowalczyk zdecydowała, że wystartuje w zawodach niższej rangi, Alpen Cup w Hochfilzen. W Austrii miała okazję szlifować technikę klasyczną, z którą wiąże największe nadzieje podczas lutowych mistrzostw świata w Falun. Ze startów klasykiem może być zadowolona, wygrała sprint i bieg na 5 km. "Łyżwą” było gorzej – Kowalczyk była czwarta, a po starcie stwierdziła: łyżwa wciąż słaba. Decyzje stają się prostsze.
Kowalczyk ostro przygotowuje się do lutowych mistrzostwach świata w Falun. Wcześniej jednak przed Polką Tour de Ski, którego plan startów z powodu braku śniegu jest wciąż niepewny.
Kibice, media, cała Polska i sama Kowalczyk wierzy, że tej zimy pokaże na co ją stać. Po słabym początku sezonu pojawiają się jednak wątpliwości. Odpowiedzmy sobie jednak na pytanie: czy ktoś ze złamaną nogą może zdobyć złoty medal olimpijski? Nie może! A jednak …..

Pogoda popsuje Tour de Ski? Rywalizacja Kowalczyk z Bjoergen bez morderczego podbiegu?

Foto Olimpik/x-news

Kamil Stoch - polski F16 przeleciał nad Rosją
Szaleństwo ogarnęło kraj nad Wisłą po zdobyciu przez Kamila Stocha drugiego, złotego medalu olimpijskiego. Zaczęto mówić o "Stochomanii”, skoczek zyskał tylu kibiców, stał się atrakcyjnym nośnikiem reklam, musiał odmawiać coraz większej liczbie zgłaszających się do niego firm. Wreszcie uległ, skusił się na promocję F16 – co nie dziwi. Stoch i F16 to strzał w dziesiątkę. Letnie przygotowania dobiegały końca. Kibice z niecierpliwością czekali na rozpoczęcie kolejnego sezonu. Sezon się zaczął, mistrz stawił się na skoczni w niemieckim Klingenthal, ale oddał tylko dwie treningowe próby. Stary stanęły pod znakiem zapytania. Wszystko przez uraz stawu skokowego, jakiego nabawił się dokładnie nie wiadomo gdzie. Sprawa nie wyglądała groźnie, sztab medyczny kadry skoczków uspokajał. Gdy po kilku dniach wydawało się, że jest już po kontuzji, Stoch pojawił się na treningu na skoczni w Zakopanem. Tam jednak kontuzja odnowiła się. Wykonano drobny zabieg, dzięki któremu nasz dwukrotny mistrz olimpijski ma  szybciej wrócić do skakania.
- Sytuacja wygląda dobrze. Badania obrazowe wykluczyły pęknięcia czy złamania kości. Potwierdziło się jednak, że był to uraz stawu skokowego. Była w nim duża ilość krwi. Zrobiliśmy badanie rezonansu magnetycznego, a potem wykonaliśmy drobny zabieg, polegający na ewakuacji krwiaka – mówił Aleksander Winiarski, lekarz kadry. Stoch przez kilka dni przebywał także w sanatorium, gdzie przechodził serię zabiegów rehabilitacyjnych.

Taki scenariusz początku sezonu napisało życie. Gdyby mieli zrobić to kibice, Kamil Stoch fruwałby na skoczniach w Niżnym Tagile, czy Engelbergu w żółtej koszulce lidera klasyfikacji Pucharu Świata, a przykład z lidera wzięliby jego koledzy z reprezentacji. Życie napisało jednak inny scenariusz. Kamil leczy kontuzję, a pozostali skoczkowie wpadli w dołek, z którego bez wsparcia mistrza chyba trudno im się będzie wygramolić.

To, co scenarzysta zaplanował w dalszych scenach, póki co jest wielką niewiadomą. Jednak czy wielu zakładało, że Stoch przeleci nad rosyjską skocznią w Soczi z takim wdziękiem jak po niebie przelatują polskie F16 i wyląduje na najwyższym stopniu podium dwukrotnie? Niewielu zakładało taki obrót sprawy. Jak zakończy się start w rozpoczynającym się za Turnieju Czterech Skoczni (pierwszy konkurs 63. TCS dobędzie się w niedzielę 28 grudnia w Oberstdorfie) nie wiadomo, bo będą to pierwsze zawody dla mistrza. Do Falun, gdzie odbędą się mistrzostwa świata jednak jeszcze dwa miesiące. Kamil Stoch powinien do tego czasu rozwinąć skrzydła.

REKLAMA

Małysz o kontuzji Stocha: bądźmy spokojni. Ammann wygrał igrzyska, a miesiąc leżał w szpitalu

TVN24/x-news

Zbyszek Bródka - strażak, który wyprowadził łyżwiarstwo z wirażu na prostą
Zbigniew Bródka, mistrz olimpijski z Soczi na dystansie 1500 m, który o trzy tysięczne sekundy wygrał walkę o złoty medal z Holendrem zadziwił w ubiegłym roku chyba najbardziej. Po pracowitych miesiącach przygotowań do kolejnego sezonu, dodatkowych obowiązkach związanych z promocją, Bródka wreszcie zaczął się ścigać. Już na starcie sezonu uprzedzał jednak, że nie jest jeszcze w formie. W zawodach Pucharu Świata na swoim ulubionym dystansie zajmował kolejno 14., 9., 11. i 8. miejsce. Te wyniki zupełnie nie zachwiały wiary w to, co dopiero ma nastąpić. - Jestem spokojny. Wiem co robiłem i wiem, że w okresie przygotowawczym nie leżałem, tylko mocno pracowałem. Wiele aktywności pozasportowych mogło mieć wpływ na moje wyniki i poziom jaki prezentuję na początku sezonu. Liczyłem się z tym. Teraz potrzebuję troszeczkę spokoju, zadbania o zdrowie i forma będzie coraz lepsza. Będę w najlepszej dyspozycji w lutym tak, jak rok temu - twierdzi Bródka.
Pełnemu wiary Zbyszkowi w pracowaniu nad formą pomaga wewnętrzna konkurencja w reprezentacji.  Janek Szymański, który w tym sezonie już dwa razy na 1500 metrów pokazał plecy wszystkim holenderskim, amerykańskim czy rosyjskim mistrzom i Konrad Niedźwiedzki dodają Bródce skrzydeł. Osiągnięcia sprintera, Usaina Bolta na łyżwach czyli Artura Wasia - dwa razy w PŚ był najlepszy na 500 metrów i dwukrotnie zajmował drugie miejsce - także pomagają.

REKLAMA

Bródka pewnie ma ochotę jeszcze raz zagrać na nosie jakiegoś Holendra. Koen Verweij już wie co to jest "jedna Bródka”. W lutym, pomiędzy 12-15, podczas mistrzostw świata na dystansach w Heerenveen w Holandii o kunszcie Polaka mogą się przekonać kolejni panczeniści.

Bródka o słabym początku sezonu: Chcę wyszlifować formę na mistrzostwa świata

Orange Sport/x-news

REKLAMA

Aneta Hołówek, PolskieRadio.pl

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej