Liga Mistrzów: szczęście sprzyjało Legii w drodze do elity. Spacerek to jednak nie był

Legia Warszawa w środę rozpocznie grę w fazie grupowej Ligi Mistrzów od meczu z Borussią Dortmund. Co złożyło się na to, że mistrz Polski po latach niemocy dostał się do grona czołowych drużyn Europy?

2016-09-13, 21:10

Liga Mistrzów: szczęście sprzyjało Legii w drodze do elity. Spacerek to jednak nie był
Piłkarze Legii Warszawa w meczu z Dundalk FC. Foto: PAP/Aidan Crawley

Posłuchaj

Jakub Czerwiński w rozmowie z Tomaszem Kowalczykiem przyznał, że liczy na występy w meczach Ligi Mistrzów (IAR)
+
Dodaj do playlisty

Przez dwadzieścia lat Legia Warszawa cztery razy próbowała wrócić do Ligi Mistrzów, ale bez powodzenia. Powody były różne - zdarzało się trafić na zespół nieporównywalnie mocniejszy (Barcelona w sezonie 2002/03 czy Szachtar Donieck cztery lata później), innym razem brakowało umiejętności, choć przeciwnik był jak najbardziej w zasięgu (dwumecz ze Steauą Bukareszt - 2013/14).

Najbardziej kuriozalna sytuacja miała miejsce dwa lata temu, kiedy w 3. rundzie kwalifikacji mistrz Polski w dwumeczu pokonał Celtic, jednak ze względu na wystawienie nieuprawnionego do gry Bartosza Bereszyńskiego został wyrzucony z rozgrywek przez UEFA.

Trwały protesty, wiele mówiono o tym, że w sportowej rywalizacji Legia była znacznie lepsza od rywala, ale nic nie mogło zmienić podjętej zgodnie z zasadami decyzji. Zostało rozgoryczenie i poczucie zmarnowanej szansy, choć przecież wtedy przed drużyną Henninga Berga stałaby jeszcze jedna przeszkoda przed wejściem do piłkarskiego raju.

Powiązany Artykuł

liga mistrzów 1200 f.jpg
Liga Mistrzów 2016/2017: TERMINARZ

Sześć spotkań, trzy wygrane i trzy remisy - to bilans Legii Warszawa w tegorocznej, zakończonej sukcesem drodze do Ligi Mistrzów. Drodze, która spacerkiem nie była, bo mistrz Polski, delikatnie mówiąc, od początku sezonu nie wyglądał imponująco. 

REKLAMA

Gubienie punktów, mało przekonująca gra, problemy z dojściem do optymalnej formy fizycznej... Kłopoty Legii piętrzyły się, jednak zespół płacił za nie jedynie w Ekstraklasie. 

Na pierwszy ogień w kwalifikacjach poszedł bośniacki Zrinjski Mostar. Zespół, który Legia przewyższała właściwie pod każdym względem, który nie mógł pochwalić się znanymi nazwiskami. Największy wkład w światowy futbol? Sezon gry Luki Modricia, wypożyczonego przed ponad dekadą z Dinama Zagrzeb, kiedy obecny kapitan reprezentacji Chorwacji i gwiazda Realu Madryt dopiero marzył o wielkiej piłce.

Pierwsze starcie ze Zrinjskim było rozgrywane w czasie morderczych upałów i trudno było dziwić się, że zawodnicy mistrza Polski nie wyglądali najlepiej pod względem fizycznym. Rezultat nie był jednak najgorszy, remis 1:1 był celem minimum, który uspokajał, zwłaszcza w kontekście perspektywy rewanżu w Warszawie. 

REKLAMA

Na swoim stadionie Legia rozegrała już lepsze spotkanie, pewnie wygrywając 2:0 i zapewniając sobie awans. Znów bez większych fajerwerków, pokazując znacznie większe doświadczenie, większe wyrachowanie i Nemanja Nikolić, który zdobył w tym dwumeczu wszystkie 3 gole dla stołecznej ekipy.

Oglądaliśmy też jednocześnie pożegnanie z Ondrejem Dudą oraz wprowadzanie do zespołu Thibault Moulina, który zapoczątkował mające znacznie wzmocnić drużynę transfery.

Trener Besnik Hasi po meczu w Warszawie był jednak daleki od radości.

REKLAMA

- Z tego meczu można wyciągnąć tylko dwa pozytywy. Po pierwsze - awansowaliśmy do kolejnej rundy, po drugie - zagraliśmy na zero z tyłu. Z samego spotkania jestem niezbyt zadowolony. Zwłaszcza pierwsza połowa toczyła się w wolnym tempie, po stracie piłki zostawialiśmy zbyt dużo miejsca rywalom - mówił.

Kolejny przeciwnik podniósł poprzeczkę o klasę wyżej. Słowacki Trencin to zespół, który postawił na młodość, nie bał się grać widowiskowo i ofensywnie. Wystarczy napisać, że mistrzowi Polski w meczu na Słowacji sprzyjało szczęście, a najlepszym zawodnikiem był Arkadiusz Malarz, który kilka razy ratował skórę swoim kolegom. Z trudnego terenu udało się wywieźć zwycięstwo, ale było sporo sygnałów dotyczących tego, że nie wszystko w grze Legii funkcjonuje jak należy. 

Przed drugą odsłoną tego boju trzeba było zachować czujność, Słowacy nie mieli wiele do stracenia i zapowiadali, że nie będą kalkulować. Przyjechali do Warszawy po to, by wyszarpać awans. I trzeba przyznać, że nie były to tylko szumne deklaracje. Trencin momentami przeważał, atakował odważnie i stwarzał sytuacje, ale albo był nieskuteczny, albo świetnie spisywał się Arkadiusz Malarz. Defensywa stanęła na wysokości zadania, znów zachowując czyste konto i zapewniając sobie awans do ostatniej, decydującej rundy. 0:0, zaledwie jedna stracona bramka w czterech meczach w kwalifikacjach Ligi Mistrzów - to na pewno było pozytywem, jednak jednym z niewielu.

Od pierwszej minuty rewanżu kibice oglądali w akcji Steevena Langila, po którym obiecywali sobie bardzo dużo, przede wszystkim ze względu na ogromną szybkość skrzydłowego. Tego atutu nie można mu odmówić, ale jego grze towarzyszyła też duża dawka chaosu. Cel minimum został osiągnięty, a awans do czwartej rundy oznaczał, że nawet w przypadku porażki z kolejnym rywalem, mistrz Polski będzie grał w fazie grupowej Ligi Europy.

REKLAMA

Losowanie - to był klucz do bram Ligi Mistrzów. Legia przez ostatnie lata gromadziła punkty rankingowe w Lidze Europy i to musiało zaprocentować. Stało się to w najlepszym możliwym momencie. Warszawski zespół był rozstawiony, nie znaczyło to jednak, że każdy, na kogo mógł trafić zespół Hasiego, byłby wymarzonym przeciwnikiem.

Dinamo Zagrzeb, Ludogorec Razgrad, FC Kopenhaga, Hapoel Beer Szewa i Dundalk FC - los miał zadecydować, z którą z tych drużyn przyjdzie się zmierzyć Legii. Chyba nikt nie ukrywał, że wymarzonym przeciwnikiem byliby Irlandczycy. I ostatecznie szczęście doszło do głosu po raz kolejny, przydzielając Legii najsłabszego przeciwnika z możliwych.

Dundalk jeszcze nigdy w swojej historii nie zaszło tak daleko w drodze do fazy grupowej, właściwie wszystkie możliwe porównania świadczyły na niekorzyść drużyny z Wysp, zarówno te piłkarskie, jak i te dotyczące zaplecza finansowego. Pisano o tym, że cała jedenastka tego zespołu jest warta mniej niż Michał Kucharczyk, że piłkarze Hasiego będą grać z półamatorami, którzy nigdy nie weszli na ich poziom. 

REKLAMA

Wyjazdowe spotkanie, a przynajmniej jego wynik, w dużej mierze potwierdziło te domysły. Legia w pierwszej połowie miała pewne problemy z mistrzem Irlandii, ale po przerwie do siatki trafił niezawodny Nikolić, a w końcówce spotkania wynik ustalił Aleksandar Prijović. Zaliczka była solidna, rewanż w Warszawie miał być zaś wielkim świętem dla kibiców, piłkarzy i władz klubu.

I koniec końców tak się stało, ale czy było daleko od tego, by atmosfera euforii przerodziła się w stypę? Pierwsza bramka w Warszawie padła w 19. minucie po pięknym uderzeniu z woleja. Problem w tym, że nie strzelił jej żaden z legionistów, a Robbie Benson, ofensywny pomocnik Dundalk. Legia próbowała atakować, jednak brakowało skuteczności, przyspieszenia i błysku. Sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej, kiedy drugą żółtą kartkę zobaczył Adam Hlousek i gospodarze musieli grać w dziesięciu. Grunt zaczął palić się pod nogami, Irlandczycy szykowali się do tego, by w ostatnich minutach postawić wszystko na jedną kartę i doprowadzić do wyrównania. 

Długie piłki raz za razem szły w pole karne Malarza, Legia broniła się zaciekle, a w samej końcówce nadzieję przeciwnikom odebrał Michał Kucharczyk, który po indywidualnym rajdzie wyrównał potężnym strzałem. Wtedy było już jasne, że misja została wypełniona, a mistrz Polski dostanie swoją szansę na to, by mierzyć się z czołowymi drużynami globu.

Powiązany Artykuł

Legia 1200 F.jpg
Liga Mistrzów: skład Legii Warszawa. To oni powalczą w fazie grupowej

Klub nie bał się wydawać pieniędzy, szukał wzmocnień, jednak to, ile jakości wniosą nowi piłkarze, wciąż pozostaje niewiadomą. Obraz gry warszawskiego zespołu wygląda najgorzej od lat, ale największego od lat sukcesu w polskiej piłce nie odbierze mu nikt. W Ekstraklasie trwa słaba passa, kwestionowanie umiejętności i wizji trenera Besnika Hasiego stało się niepokojąco regularne. Wynik jednak jest.

REKLAMA

W środę nastąpi weryfikacja tego, na co stać mistrza Polski, zderzenie z rzeczywistością, które może okazać się bolesne. Nikt nie oczekuje, że Legia będzie w stanie grać jak równy z równym z Realem czy Borussią. Sukcesem jest sama obecność warszawian w tym gronie i ogromne pieniądze, jakie dostaną bez względu na końcowy rezultat, jaki uda im się osiągnąć.

Droga do tego wydawała się najłatwiejsza od lat. Styl w tym wypadku schodzi na dalszy plan, trudno jednak nie mieć z tyłu głowy faktu, że Legia, delikatnie mówiąc, nie grała tak, że ręce składały się do oklasków. Pierwszy mecz z wielkim rywalem już w środę o godzinie 20.45. 

Źródło: x-newsAgencja TVN

Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl

REKLAMA

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej