Ekstraklasa: Legia Warszawa chwieje się coraz bardziej. Konflikt na szczycie klubu?
Dotkliwa kara ze strony UEFA za wydarzenia z meczu z Borussią Dortmund w Lidze Mistrzów i słaba forma Legii Warszawa od początku sezonu powoduje wzrost napięć w ekipie mistrza Polski. Czy to początek wielkich zmian, które czekają mistrza Polski?
2016-10-01, 11:02
Powiązany Artykuł

Liga Mistrzów
- Jedyne, co wiem, to że powinniśmy zacząć patrzeć na siebie. Nie szukać winy w UEFA, tylko u nas, wewnątrz klubu. Musimy się nad wszystkimi poważnie zastanowić, Bo jeśli nadal będzie to wyglądać tak, jak wygląda, to cała ta nasza zabawa nie ma sensu. Nie ma sensu pracować tylko po to, by co jakiś czas się cofać i zaczynać wszystko od początku. Oczywiście, będziemy się odwoływać, ale tak jak mówię: problem leży w nas, nie w UEFA. Od wyciągania konsekwencji wobec ludzi, którzy doprowadzili nas do tych kłopotów, jest zarząd. To on musi teraz wziąć na siebie odpowiedzialność i podjąć odpowiednie kroki. Jakie to będą kroki? Nie wiem - mówił kilka dni temu w wywiadzie dla sport.pl Dariusz Mioduski, większościowy udziałowiec Legii Warszawa.
Zajścia na stadionie podczas meczu z Borussią Dortmund spowodowały bezlitosną decyzję UEFA. W ich wyniku Komisja Dyscyplinarna zdecydowała, że najbliższy mecz u siebie mistrzów Polski w Lidze Mistrzów (2 listopada z Realem Madryt) odbędzie się przy pustych trybunach. Oprócz zamknięcia stadionu klub został ukarany grzywną w wysokości 80 tys. euro.
Wiemy, że w ostatnich latach odwołania w przypadku takich kar rzadko kiedy przynosiły spodziewany efekt. Ciekawsze jest to, że klub bada możliwości prawne pociągnięcia do odpowiedzialności cywilnej sprawców incydentów. Chodzi o pozwy wymierzone w chuliganów, na których będą widnieć ogromne kwoty, mające przynajmniej częściowo powetować mistrzowi Polski straty finansowe. Tego, ile klub stracił pod względem wizerunkowym, cofnąć się nie da.
Źródło: TVP
REKLAMA
Stare koszmary wróciły w najgorszym możliwym momencie - na 100. rocznicę powstania klubu. To wszystko pokazało jednak, że pozornie poukładana Legia, która aspiruje do europejskich standardów, wcale nie potrzebuje wiele, by zacząć się niebezpiecznie chwiać. Od lat można było obserwować incydenty, które burzyły sielankową wizję bardzo dobrze zarządzanego klubu.
Zamieszki na trybunach w meczu z Jagiellonią Białystok, zamieszki podczas finału Pucharu Polski w Bydgoszczy, regularne kary w europejskich pucharach za wymierzone w UEFA oprawy czy rzucane na murawę race.
ITI, poprzedni właściciel, już na samym początku swoich rządów próbował jasno pokazać, kto ma najwięcej do powiedzenia w klubie. Przez lata pozostawał w konflikcie z przynajmniej częścią kibiców. Egzekwowano zakazy stadionowe, zamykano "Żyletę", która przyciąga zarówno najbardziej zagorzałych fanów, jak i zwyczajnych chuliganów. Można odnieść wrażenie, że tu proporcje się zmieniały, że wszystko szło w dobrym kierunku. Najwidoczniej jednak wciąż jest tak, że grupka ludzi, których interesują inne aspekty sportowego widowiska, wciąż potrafi dać o sobie znać w najgorszy ze sposobów.
Tyle tylko, że to wszystko nie stało się z dnia na dzień, nie było odosobnionym przypadkiem. Było jedynie kwestią czasu, kiedy stanie się coś o bardziej dotkliwych konsekwencjach. I nastąpiło teraz, dobitnie pokazując, że nie wszystko funkcjonuje przy Łazienkowskiej tak, jak powinno. Jakie powody miała Legia, by traktować ten klub w jakikolwiek bardziej łagodny sposób? Takie pytanie można w zasadzie zostawić bez odpowiedzi.
REKLAMA
Z roku na rok Legia rosła w siłę, jej twarzą stawał się Bogusław Leśnodorski, a od 2014 roku władze Legii stanowią on, Dariusz Mioduski i Maciej Wandzel. Klub szedł do przodu, w niedługim czasie miała nastąpić całkowita dominacja, zarówno pod względem sportowym, jak i finansowym. Wydawało się, że kierunek jest słuszny, kolejne kroki są stawiane - Legia odskakiwała reszcie stawki z krajowego podwórka, marzyła o tym, by dołączyć do elity i Ligi Mistrzów. Ale kiedy marzenia zostały spełnione, błyskawicznie wyszło na jaw, że nie pasuje do piłkarskiej Europy. Niestety, praktycznie pod każdym względem.
Bolesna klęska na boisku, jeszcze bardziej dotkliwa porażka na trybunach, która błyskawicznie rozniosła się po całej Europie, godząc nie tylko w obraz naszej piłki, ale całej otoczki wokół niej. Chcieliśmy wierzyć, że to, co działo się na polskich stadionach na początku wieku, odeszło już raz na zawsze, że teraz są to miejsca dla każdego. Cóż, po prostu tak nie jest.
Czy Legia jest dla jej kibiców czymś nadrzędnym, które w jakiś sposób jest w stanie ich zjednoczyć? W obecnym momencie nie możemy mówić o wspólnocie. To zrozumiała sytuacja, że z klubem związani są skrajnie różni ludzie, ale na stadionie jednak powinna być jedna rzecz, która ich solidaryzuje - dobro klubu. A to wciąż dla części z nich puste pojęcie. Końcowy efekt daje sygnał nie tylko władzom europejskiej piłki, może też przemawiać do potencjalnych inwestorów, potencjalnych kibiców czy potencjalnych piłkarzy. I nie ma większego problemu, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie, jaka to "laurka".
Czas na kroki, które podejmie Legia. Ale i tutaj nie wiemy, czego się spodziewać.
REKLAMA
Sobotni "Przegląd Sportowy" informuje o tarciach na samej górze struktury klubu - chyba ostatniej rzeczy, która w tym momencie jest potrzebna. Wiele pisano o tym, że to mieszanka wybuchowa - najbardziej przebojowy Leśnodorski, który pokazał się z zupełnie innej strony niż dotychczasowe wyobrażenie prezesa. To pierwsza linia frontu. Za nią był dotychczas Dariusz Mioduski, pozostający w cieniu, sprawiający wrażenie spokojnego, pracującego raczej za kulisami. Wyważony, wydający się tutaj głosem rozsądku, co zresztą widać po ostatnich wypowiedziach.
Wandzel dołączył do nich pod koniec 2014 roku. Bliżej mu do Leśnodorskiego, zajmuje się głównie kontaktami z władzami miasta, jest przewodniczącym rady nadzorczej Ekstraklasy SA. Każdy z trójki najważniejszych ludzi w klubie nie może zrobić właściwie nic bez poparcia innych. A ostatnie wypowiedzi pokazują, że wizje tego, jak wyjść z kryzysu i którą drogą ma pójść klub, różnią się dość znacząco.
Wpis Macieja Wandzela także mówi jasno, że coś jest na rzeczy:
REKLAMA
"Przegląd Sportowy" pisze o tym, że obecna formuła się wyczerpała i trzeba liczyć się z tym, że układ właścicielski ulegnie zmianie. Wskazuje też na trzy wyjścia z sytuacji. Wykupienie udziałów przez Dariusza Mioduskiego (posiada obecnie 60%), wykupienie udziałów Mioduskiego przez Bogusława Leśnodorskiego i Macieja Wandzla (każdy z nich ma po 20%) lub znalezienie inwestora, który byłby w stanie zakupić pakiet kontrolny i przejąć władzę.
Wizja tego, jak ma wyglądać klub, i jak rozwiąże się problemy z kibicami, to kwestia kluczowa. Do momentu, w którym nie było większych problemów, między współwłaścicielami nie widać było niczego, co wskazywałoby na poważne różnice zdań. Mówiono co prawda o tym, że pojawiają się drobne tarcia, jednak do eskalacji nie potrzeba było iskry - potrzeba było wybuchu, który zostawi w zasadzie dwie drogi tego, jak ułożyć relacje z kibicami. I mecz z Borussią był takim właśnie wybuchem. Teraz konflikt wydaje się oczywisty, bo Mioduski mierzy w podjęcie poważnych kroków. Pozostała dwójka chyba nie pali się do tego, by wyruszać na wojnę, mogącą uczynić z nich postacie tak znienawidzone na (przynajmniej niektórych) trybunach przy Łazienkowskiej jak sternicy z czasów ITI.
W sobotę Leśnodorski występował w programie "Stan Futbolu", gdzie jeszcze dołożył oliwy do ognia, mówiąc między innymi o tym, że Mioduski "nie dołożył do klubu choćby złotówki", że przestanie być prezesem i sprzeda swoje udziały w momencie, w którym sam będzie tego chciał. Zaznaczył też, że bardzo prawdopodobne jest to, że będzie próbował wykupić większą część udziałów.
Leśnodorski i Mioduski przez długi czas wyglądali jak duet działający optymalnie na zasadzie tego, ze przeciwieństwa się przyciągają. Teraz w tym związku nadeszła pora na najważniejszą próbę. Znalezienie kompromisu wydaje się szalenie trudne i niewykluczone, że w najbliższym czasie Legię czekają poważne zmiany, które zadecydują, w którą stronę pójdzie w najbliższych latach mistrz Polski.
REKLAMA
ps, PolskieRadio.pl, "Przegląd Sportowy"
REKLAMA