USA: wierzą, że dziś zacznie się koniec świata. O co chodzi?
23 września 2025 roku to nowa data początku końca świata przyjęta przez środowiska wyznające doktrynę tzw. Porwania Kościoła. Niektórzy biorą to na serio i pozbywają się majątku. To nie pierwszy raz, gdy tak się dzieje. Zapowiedzi końca świata było przecież bez liku.
2025-09-23, 14:30
Pasażerowie obłoków
Doktryna Porwania Kościoła jest żywa wśród amerykańskich ewangelikalistów, czyli przedstawicieli nurtu w łonie wielu wyznań protestanckich, który kładzie nacisk na ewangelizację i osobiste nawrócenie, a także podkreśla rolę Pisma Świętego uważanego tu za źródło historyczne. Idea Porwania Kościoła bazuje na kilku odosobnionych biblijnych cytatach. Jeden pochodzi z "Pierwszego Listu do Tesaloniczan":
"To bowiem głosimy wam jako słowo Pańskie, że my, żywi, pozostawieni na przyjście Pana, nie wyprzedzimy tych, którzy pomarli. Sam bowiem Pan zstąpi z nieba na hasło i na głos archanioła, i na dźwięk trąby Bożej, a zmarli w Chrystusie powstaną pierwsi. Potem my, żywi i pozostawieni, wraz z nimi będziemy porwani w powietrze, na obłoki naprzeciw Pana, i w ten sposób zawsze będziemy z Panem".
Drugi cytat to fragment "Ewangelii wg św. Mateusza": "Wówczas ukaże się na niebie znak Syna Człowieczego, i wtedy będą narzekać wszystkie narody ziemi; i ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego na obłokach niebieskich z wielką mocą i chwałą. Pośle On swoich aniołów z trąbą o głosie potężnym, i zgromadzą Jego wybranych z czterech stron świata, od jednego krańca nieba aż do drugiego".
W środowiskach ewangelikalnych traktuje się te zdania dosłownie. Ludzie, którzy wierzą w koniec świata, uważają więc, że faktycznie zostaną, wespół ze "zmarłymi w Chrystusie", "porwani" lub "pochwyceni" w powietrze, aby na pokładzie obłoków polecieć ku niebu i tym samym być zbawionymi.
To jednak dopiero początek, bo samo "porwanie" dotyczy wyłącznie tych, którzy na to zasłużyli, a więc przede wszystkim wierzących chrześcijan. Na ziemi pozostanie wielu ludzi niegodnych zbawienia. Mają oni przeżyć czas "Wielkiego Ucisku", który ma trwać aż do zapowiadanego w Biblii ponownego przyjścia Jezusa (Paruzji) i ostatecznego pokonania Antychrysta.
Matematyka apokaliptyczna
Wywiedziona ze szczególnej interpretacji Pisma Świętego idea końca świata rozciągniętego w czasie między Porwaniem Kościoła a Paruzją zapoczątkowana została przez ruch o skomplikowanej nazwie "premillenaryzm dyspensacjonalny". To system teologiczny stworzony przez angielskiego duchownego protestanckiego Johna Nelsona Darby'ego, oparty na dosłownym odczytywaniu zawartych w Biblii treści na temat obecnych i przyszłych epok historycznych, które zwieńczone zostaną oczekiwanym końcem świata.
To właśnie Darby w latach 30. XIX wieku popularyzował ideę Porwania Kościoła, która na początku kolejnego stulecia została zaszczepiona na amerykańskim gruncie za sprawą komentarzy do Biblii zredagowanej przez teologa Cyrusa I. Scofielda.
Innym poglądem eschatologicznym ściśle związanym z działalnością Darby'ego i Scofielda jest chrześcijański futuryzm, który - znów dosłownie, w przeciwieństwie do symbolicznych interpretacji m.in. w katolicyzmie - odczytuje biblijną "Apokalipsę św. Jana" jako zapowiedź konkretnych zdarzeń w przyszłości.
Skoro więc ewangelikaliści wierzą w to, że historia świata wraz z jej końcem została w całości zapisana w Piśmie Świętym, które zresztą jest ostatecznym źródłem każdej ludzkiej wiedzy, to dalszy krok może być już tylko jeden. Biblia aż roi się od liczb, często wskazuje mniej lub bardziej wyraźnie na jakieś daty, dlatego niektórzy doszli do wniosku, że analizując treść dzieła, można obliczyć co do dnia datę Porwania Kościoła (niektórzy wskazywali nawet godzinę).
Jeszcze przed Biblią Scofielda i upowszechnieniem w USA doktryny Porwania Kościoła amerykański duchowny William Miller za pomocą skomplikowanych operacji matematycznych wyznaczył dzień powtórnego przyjścia Chrystusa na 22 października 1844 roku. Gdy na przekór jego wysiłkom Jezus nie pojawił się, Miller wraz z grupą zgromadzonych wokół niego wiernych doznali tego, co do historii przeszło jako Wielkie Rozczarowanie. Wydarzenie utorowało drogę Kościołowi Adwentystów Dnia Siódmego, którzy utrzymywali potem, że 22 października zaczął się tylko proces przygotowania do Paruzji, która ma dopiero nastąpić.
Niezwiązane z ideami Darby'ego były też przewidywania amerykańskiego adwentysty Charles'a Taze'a Russella, założyciela Towarzystwa Strażnica, głównej instytucji religijnej Świadków Jehowy. Według niego Jezus miał przyjść ponownie w 1914, w 1918 lub w 1925 roku.
Poszukiwacze końca świata
Obliczenia daty Porwania Kościoła musiały sprawić "futurystom" większe problemy, bo konkretne propozycje zaczęły się pojawiać dopiero w latach 80. XX wieku. Najpierw amerykański pastor Chuck Smith stwierdził, że będzie to w 1981 roku. Gdy to się nie sprawdziło, do dzieła zabrał się były inżynier NASA oraz amator Biblii Edgar C. Whisenant
Amerykanin zręcznie pomieszał kwestie religijne i zimnowojenną paranoję, stwierdzając, że Porwanie Kościoła zbiegnie się w czasie z wybuchem III wojny światowej, której skutkiem będzie nuklearny chaos (odnalazł jego opis w "Apokalipsie św. Jana"). Miało to nastąpić pomiędzy 11 a 13 września 1988 roku, podczas Rosz ha-Szana, żydowskiego Nowego Roku, zwanego też Świętem Trąbek.
Koniec świata nie nadszedł, należało więc zacząć liczenie od nowa. Wyjątkowym uporem wykazał się w tym względzie Harold Camping, amerykański biznesmen i kaznodzieja, właściciel religijnej rozgłośni Family Radio. Najpierw datę Porwania Kościoła wyznaczył na 6 września 1994 roku. Dzień później, niezrażony porażką, ponownie wziął się do pracy. Wyszło mu, że koniec świata zacznie się 21 maja 2011 roku.
Gdy i ta data minęła bez spektakularnych zdarzeń, 90-letni wówczas Camping ogłosił, że tego dnia odbył się po prostu niewidzialny "sąd duchowy", a fizyczne Porwanie Kościoła nastąpi 21 października 2011 roku o godzinie 18.00. Tego samego dnia, jak zapowiedział, "cały świat zostanie zniszczony". Tuż po tej dacie kaznodzieja oraz jego współpracownicy przestali odbierać telefony. Najwyraźniej przeżywali w ciszy Wielkie Rozczarowanie, choć równie prawdopodobne jest to, że obawiali się gniewu wiernych oraz... wierzycieli.
"Pójdę boso"
Powracającym motywem każdej kolejnej zapowiedzi Porwania Kościoła jest kwestia pozbywania się ziemskich dóbr przez tych, którzy spodziewają się być porwani. W niebie nie przydadzą im się przecież nieruchomości, samochody ani oszczędności.
Ewangelikaliści chętnie wyprzedawali więc majątki, a pieniądze zostawiali albo swym krewnym (co w tym szaleństwie okazało się rozsądną zapobiegliwością), albo przeznaczali na zbożne dzieło propagowania zapowiedzi końca świata, np. w Family Radio (wdzięczny Camping przyjmował datki od słuchaczy, dzięki czemu mógł wydać 100 milionów dolarów na swoją medialną kampanię informacyjną).
Z doczesnych dóbr niefrasobliwie rezygnowano zarówno w XIX wieku, jak i w XX wieku. Jak donoszą amerykańskie media, również przed 23 września 2025 roku wiele osób pozbywa się tego "obciążenia", aby na pewno zasłużyć na lot obłokiem. Jednocześnie niektórzy z przyszłych "porwanych" zastanawiają się, czy nie dałoby się nieco obejść zakazu zabierania do nieba zwierząt domowych. Zgodnie z doktryną pupile nie będą zbawione. Część osób zamierza jednak w chwili "porwania" złapać ukochanego psa lub kota i mimo wszystko polecieć razem z nim.
Tym, co różni obecną zapowiedź Porwania Kościoła od poprzednich, jest fakt, że 23 września 2025 roku został wyznaczony przez pastora nie z Ameryki, lecz z RPA. To Joshua Mhlakela, który w telewizyjnym wywiadzie opowiedział o swej wizji, w której sam Jezus Chrystus miał przepowiedzieć ten dzień. Dodajmy, że ponownie ma się to stać podczas święta Rosz ha-Szana.
Jednak 23 września jako dzień końca świata pojawił się już wcześniej. Tego dnia, jak utrzymywał amerykański numerolog David Meade, miał nastąpić koniec świata w 2017 roku. Porwanie Kościoła miało mieć wówczas naprawdę spektakularną oprawę i zbiec się w czasie ze zderzeniem Ziemi z fikcyjną planetą Nibiru oraz jednoczesnym atakiem jądrowym Rosji, Chin i Północnej Korei na Stany Zjednoczone.
Posłuchaj
Tak samo więc jak osiem lat wcześniej również 23 września 2025 roku nie wydarzy się zupełnie nic, co choć trochę przypominałoby biblijne obrazy albo sceny z filmu apokaliptycznego. Za to z pewnością już 24 września kolejni ewangelikaliści rzucą się w wir obliczeń, by wyznaczyć kolejny - tym razem na pewno ostateczny - termin odlotu do nieba.
Źródło: Polskie Radio/Michał Czyżewski