Bundesliga: RB Lipsk, niemiecki wróg publiczny numer jeden. "Nic nie zepchnie nas z drogi, którą obraliśmy"
Zespół, który powstał zaledwie kilka sezonów temu za olbrzymie pieniądze potężnego sponsora, z impetem wkroczył do Bundesligi. Sukces RB Lipsk nie mógł obyć się bez kontrowersji - w Niemczech nie da się znaleźć klubu, który budziłby podobną nienawiść.
2016-10-20, 08:00
Takiego beniaminka Bundesliga nie miała od lat. RB Lipsk nie ma tradycji, nie może pochwalić się historią i dopiero pracuje na swoje sukcesy. Mozolnie, zaczynając od peryferii niemieckiej piłki, pnie się w górę z żelazną konsekwencją, w 7 lat dochodząc do punktu, w którym można nazwać go rewelacją Bundesligi.
To nie historia o tym, jak biedna i ambitna drużyna realizuje swoje marzenia czy przywraca dawny splendor. Bez górnolotnych haseł, futbolowego romantyzmu. Znacznie łatwiej jest tu mówić o biznesplanie, chłodnej kalkulacji, pragmatycznym spojrzeniu i projekcie, za którym stoją ogromne pieniądze. Tak we współczesnej piłce dochodzi się najwyraźniej do wielkości.
7 meczów - 4 wygrane i 3 remisy, status jednej z niewielu niepokonanych drużyn we wszystkich czołowych ligach Europy - początek debiutanckiego sezonu w Bundeslidze rozpoczął się dla RB Lipsk od mocnego uderzenia. I jeśli możemy mówić o pewnym zaskoczeniu, to łatwo też wskazać tych, którzy zdumieni nie są na pewno - mowa o właścicielach klubu z Saksonii, realizujących swój plan z perfekcją godną podziwu.
Wszystko zaczyna się w 2009 roku, kiedy Red Bull zdecydował się na to, by kupić nieznany szerszej publiczności, grający w niższych ligach SSV Markranstadt. Poszukiwania odpowiedniej lokalizacji trwały podobno ponad 3 lata, brano pod uwagę kilka innych miejsc, jak na przykład Brema, Monachium czy Dusseldorf.
REKLAMA
Ostatecznie, po konsultacjach z samym Franzem Beckenbauerem (prywatnie przyjacielem Dietricha Mateschitza, współzałożyciela potężnego koncernu) zdecydowano się położony niedaleko Lipska klub, który stał się bazą pod to, co możemy oglądać obecnie. Warunki były idealne - duże, półmilionowe miasto, głód wielkiej piłki (po raz ostatni klub z byłego NRD - Energie Cottbus - grał w Bundeslidze w 2009 roku), brak większej konkurencji i ponad czterdziestotysięczny Zentralstadion, szybko zamieniony w arenę z dwoma czerwonymi bykami w nazwie.
W 2014 roku obiekt ten został sklasyfikowany na 17. miejscu pod względem bezpieczeństwa, frekwencji i liczby wydarzeń na nim organizowanych. To kolejny element niezbędny do wielkiej piłki.
Dietrich Mateschitz to zresztą (jak na miliardera przystało) człowiek, który nie spoczywa na laurach. Mimo fortuny na koncie i posiadaniu jednej z największych marek o zasięgu globalnym wciąż poszukuje kolejnych wyzwań. Inwestuje, tworzy, finansuje dziesiątki najróżniejszych przedsięwzięć. To dzięki niemu Red Bull wkroczył do świata sportu - od F1 i wyścigów NASCAR, piłkarskich New York Red Bulls czy Red Bull Salzburg, aż do sportów ekstremalnych i sygnowania skoku ze stratosfery, który wykonał Felix Baumgartner. Wydarzenia, którym przez kilka chwil żył właściwie cały świat.
REKLAMA
Oprócz tego są też bardziej ekscentryczne projekty, jak na przykład kupno wyspy, którą zamieniono w raj dla szukających odpoczynku gwiazd największego formatu. Skoro jednak 72-latek rządzi marką kontrolującą około 70 proc. ogromnego rynku napojów energetyzujących, może sobie pozwolić na realizację właściwie każdego pomysłu.
Oczywiście, na początku drogi - problemów nie brakowało. Trudno zresztą wskazać kogoś, kto doszedłby do ogromnych pieniędzy, nie mając determinacji i uporu. Zmieniono więc herb, zmieniono oficjalną nazwę (trzeba było pójść na kompromis związany z tym, że w Niemczech nazwy sponsorów nie mogą pojawiać się w nazwach klubów, stąd skrót RB - oficjalnie od pełnej nazwy RasenBallSport Leipzig).
Nie brakowało kontrowersji związanych z powszechnym oburzeniem, które zawsze towarzyszy podobnym inwestycjom. Co jednak najważniejsze, nie brakowało też zaplecza finansowego, które pozwalało na nieustanny rozwój.
REKLAMA
Miliony wydane na stworzenie akademii, która standardami nie odbiegała od najpotężniejszych klubów, stworzenie ogromnego ośrodka treningowego, gwarantowany spokój pracy trenerów i szkoleniowców - wydatki już w tym momencie można liczyć w setkach milionów euro. Ale, patrząc z perspektywy rozwoju, nic nie idzie na marne.
Pieniądze i poziom ambicji zawarty w projekcie stopniowo zaczął przyciągać coraz głośniejsze nazwiska, jak chociażby Thomas Linke, były piłkarz Bayernu Monachium, który został dyrektorem sportowym.
Później to stanowisko objął Ralf Rangnick, znany z prowadzenia kilku klubów Bundesligi. W 2015 roku, w związku z problemami ze znalezieniem trenera, zrezygnował on z posady i wrócił do trenerki. Z bardzo dobrym skutkiem, bo to on wywalczył historyczny awans do niemieckiej elity.
REKLAMA
To marka naprawdę solidna, jeśli potrzeba tu szerszego kontekstu, to napisać, że nazwisko Rangnicka jeszcze niedawno przewijało się wśród kandydatów na selekcjonera reprezentacji Anglii. W żadnym przypadku nie można uznać, że jego praca jest zakończona, bo choć wrócić do dyrektorskich gabinetów, pozostaje blisko drużyny - steruje z tylnego siedzenia, znajdując się nieco dalej od linii bocznej boiska. Wielu właśnie w nim widzi tego, który był architektem sukcesu. Trudno zresztą myśleć inaczej, bo ten były piłkarz ma w Niemczech status postaci wręcz kultowej, która uwielbia długofalowe projekty, a przy tym lubi pracować na własnych warunkach. I choć ktoś tego pokroju niezbyt dobrze pasuje do korporacyjnych norm, jakie chce widzieć w Lipsku część kibiców konkurencyjnych klubów, to jego pozytywny wpływ ma przełożenie na niemal każdy aspekt funkcjonowania zespołu.
W 2011 roku w Pucharze Niemiec RB Lipsk odprawił z kwitkiem Wolfsburg Felixa Magatha i znalazł się na czołówkach sportowych gazet. Choć był to zaledwie jeden z wielu kroków do wykonania w trakcie realizacji planu, po raz kolejny z rosnącym zainteresowaniem przypatrywano się temu, co dzieje się w Lipsku. A działo się wiele - nie w sposób spektakularny, ale konsekwentny, bez nerwowych ruchów.
Biorąc pod uwagę stan konta Mateschitza, można było spodziewać się szastania pieniędzmi, przepychu i odkręconego do oporu kurka gotówki. Podobnych przypadków oglądaliśmy już w końcu dziesiątki - ludzi, którzy wchodzili do świata piłki nożnej właśnie w taki sposób, chcąc dominować, błyskawicznie kupić szacunek i wspiąć się na szczyt. Sęk w tym, że większość z nich musiała wracać z podkulonym ogonem, bo rzadko komu udawało się osiągnąć pozornie precyzyjnie i jasno nakreślony cel.
Niektórzy ponosili spektakularne klęski w uznanych klubach, które straciły dawny blask, inni próbowali wprowadzić na nową drogę te, które dotychczas nie cieszyły się wielkimi sukcesami. W przypadku RB Lipsk oglądamy inną koncepcję - zbudowania klubu właściwie od zera. Także w Bundeslidze polityka klubu jest czymś, co warto docenić - RB Lipsk stawia na zawodników młodych, nie kupuje piłkarzy powyżej 24. roku życia.
REKLAMA
- Według mnie doświadczenie jest przeceniane - mówił Rangnick.
Zespół bazuje na ambicji, młodości i taktycznym planie, w którym kluczową rolę odgrywa obrzydzający rywalom grę pressing. Widać wielką konsekwencję i dojrzałość, której teoretycznie przecież nie powinno tu być, biorąc pod uwagę wiek wykonawców planów szkoleniowca Ralpha Hassenhuttla, znanego z prowadzenia FC Ingolstadt. W ostatnim meczu średnia wieku wyniosła zaledwie 24,1 roku, a najstarszym w drużynie był 31-letni Marvin Compper. Kapitańską opaskę nosił na ramieniu 23-letni Willi Orban.
Przy okazji transferów także nie zabrakło głosów oburzenia, bo trzech graczy sprowadzono z Red Bulla Salzburgu, który był pierwszym pomysłem szefa korporacji na zawojowanie futbolu, czy może raczej przetarciem przed właściwą próbą, którą jest obecna rewelacja Bundesligi.
REKLAMA
Ralf Rangnick Nie musicie być tacy jak my, ale nic nie zepchnie nas z drogi, którą obraliśmy
Oczywiście, kontrowersji nie zabraknie, bo w środowisku, w którym większość stanowią kluby z długą tradycją, obecność takiego tworu nigdy nie będzie traktowana z szacunkiem. Może z przymrużeniem oka, jak kaprys bogacza. Na przychylność jednak liczyć nie można.
"Szarganie tradycji niemieckiej piłki", "plastikowy klub" - takie określenia można spotkać wśród kibiców innych zespołów.
Chodzi głównie o strukturę jego funkcjonowania, która narusza to, na co Niemcy pracowały przez lata - zasadę 50+1, według której członkowie klubu muszą posiadać co najmniej 51% udziałów. RB Lipsk znalazł prosty sposób na to, jak to obejść - i, niespodzianka, jest on ściśle związany z pieniędzmi. Kwoty, które trzeba płacić za możliwość wpływania na losy zespołu, są horrendalne, znacznie przekraczające te, które pojawiają się u rywali. Zaporowe dla zwykłych kibiców.
W Dortmundzie to wydatek rzędu 62 euro rocznie, w Lipsku zaś członkostwo kosztuje w sumie ponad 1000 euro, ale nawet ono sprawia, że jest się tylko "zarejestrowanym" fanem, bez realnej możliwości wpływu na cokolwiek związanego z zarządzaniem klubem. Próby interwencji władz niemieckiej piłki (co ciekawe, DFB, Niemiecki Związek Piłki Nożnej powstał właśnie w Lipsku) zakończyły się fiaskiem - przedstawicieli kibiców jest zaledwie 17, a większość z nich to osoby, które na co dzień zatrudnione są w strukturach Red Bulla.
REKLAMA
Nie obyło się bez protestów, rzecz jednak w tym, że nie przeprowadzali ich mieszkańcy Lipska. Na meczu z Union Berlin gospodarze powitali RB w czarnych strojach, fundując przyjezdnym 15 minut ciszy.
W spotkaniu z Dynamem Drezno z trybun spadła ucięta głowa byka, a kibice Hoffenheim, którego tożsamość także była wielokrotnie kwestionowana, domagali się oddania im tronu zarezerwowanego dla "najbardziej znienawidzonej drużyny Niemiec". Flagi z napisami "Zabić Byki" w wyjazdowych meczach pojawiały się nagminnie. To wszystko tylko pokazuje, jaką skalę ma nienawiść do projektu Mateschitza.
Sympatycy z Lipska nie rozdzierali szat, wydaje się, że większość z nich po prostu przyjęła nową rzeczywistość, która pozwoliła im cieszyć się zespołem, mającym potencjał do tego, by rzucić wyzwanie czołowym niemieckim drużynom i sprawić, że Bundesliga nie będzie tylko odległym marzeniem, a codziennością. Frekwencja rośnie, w meczu o awans do elity na trybunach był komplet i to właściwie mówi wszystko na temat tego, jak bardzo ludzie tęsknili za piłką z prawdziwego zdarzenia.
REKLAMA
Dietrich Mateschitz Nie chcę czekać do osiemdziesiątki do momentu, w którym RB sięgnie po mistrzostwo Niemiec
Ci, którzy doceniają wartość RB Lipsk, zarzucają krytykom hipokryzję. Prawda o współczesnej piłce na najwyższym poziomie jest bezlitosna - nie ma w niej miejsca dla biednych klubów. Za każdym sukcesem w mniejszym lub większym stopniu stoją pieniądze, niezbędne do tego, by w ogóle szansę na triumf otrzymać. Mówi się o pięknych historiach w rodzaju tej, którą swoim fanom zafundował obecny mistrz Anglii - Leicester City. Niewielu jednak mówiło o tym, że ten klub finansowo także trzeba zaliczyć do elity.
Ludzie lubią malować portret RB Lipsk jako klubu odartego z uczucia, uosobieniu korporacyjnego biznesu, nastawionego na zysk, na konkretny cel, idącego do niego po trupach. To jednak tylko jedna strona medalu.
- Ta opinia mnie nie rusza, to nie coś, na czym się koncentruję. Ten klub dał mi wystarczająco dużo miłości, opieki i zainteresowania. Idąc tu, nia patrzyłem na nazwę, na renomę, ale na to, czy będę grał, czy trener ma na mnie pomysł. Mogę mieć wszystkie pieniądze świata, ale jeśli nie będę grał, nie będę szczęśliwy. Pasja, którą tu widać, jest niesamowita - mówił 19-letni Oliver Burke, sprowadzony przed tym sezonem z Nottingham Forest za 15 milionów euro.
REKLAMA
Podobnie zarządzane kluby, nawet niemieckie, zdołały uniknąć fali krytyki, nie wywoływały aż tak skrajnych emocji. Za przykłady mogą posłużyć tu Wolfsburg czy Ingolstadt. RB Lipsk to przypadek zarówno skrajny, jak i modelowy. Błyskawiczna droga z piłkarskich peryferii do miejsca, w którym spełniają się marzenia, jest dla wielu wręcz szokująca. Ile w końcu jest drużyn, które miotają się na zapleczu największej ligi i po prostu trwają? To jak gra w popularną serię Football Manager prowadzona w rzeczywistości.
Model, który zaproponowała drużyna z Lipska, ma wady, których nie da się nie zauważyć. Czy RB stać na mistrzostwo Niemiec? W tym momencie wydaje się to niemożliwe, ale trzeba pamiętać, że wszystko przebiega nie tyle zgodnie z planem, co ten plan wyprzedza. Cele zostały jasno postawione już przed laty, nikt nie będzie patrzył wstecz, nastawiał się na walkę o utrzymanie.
Wydaje się, że klub, który nie ma przeszłości, nadrabia ten fakt przyszłością, która wygląda więcej niż obiecująco. A to, że ta wizja kogoś przeraża czy budzi niechęć, to już zupełnie inna historia.
Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl
REKLAMA
REKLAMA