Legenda Liverpoolu powiedziała "dość". Wspaniałe gole, cud w finale LM - pięknych momentów było wiele

2016-11-25, 15:00

Legenda Liverpoolu powiedziała "dość". Wspaniałe gole, cud w finale LM - pięknych momentów było wiele
Steven Gerrard. Foto: PAP/EPA/PETER POWELL

Steven Gerrard zakończył karierę. Końcówka kariery w Los Angeles Galaxy nie zmienia statusu legendy, który wypracował przez 17 lat gry w Liverpoolu. Przypominamy najważniejsze momenty w futbolowym życiu pomocnika "The Reds".

Legenda? Obecnie trudno znaleźć wielu piłkarzy, do których pasuje to określenie. W naszych czasach piłkarze coraz rzadziej związują się z jednym klubem na całą karierę. Pokusa większych pieniędzy, łatwiejszej drogi do sukcesów i chwały, wędrówka po klubach, w której zdarza się zapominać o swoich korzeniach - czy można się temu dziwić?

Dla jednych piłka to po prostu praca, w której wygrywają najlepsze perspektywy i najlepsze oferty. Inni mają swój klub, z którym pozostają na dobre i na złe, przeżywają z nim sukcesy i porażki. To oni trafiają do serc kibiców, pisząc swoją historię na ich oczach.

10 lat w klubowej akademii i 17 kolejnych, podczas których Gerrard występował w pierwszym zespole "The Reds", to długa historia. I to pełna niesamowitych momentów, w których piłkarski świat skupiał wzrok na kochanym przez trybuny Anfield Road pomocniku. Od 2003 był kapitanem zespołu, zawodnikiem, od którego zaczynało się ustalanie wyjściowego składu.

Gerrard zgromadził na swoim koncie ponad 700 występów dla Liverpoolu, w których zdobył blisko 200 bramek. Oprócz pucharu Ligi Mistrzów z 2005 roku sięgał po Puchar UEFA, dwukrotnie podnosił w górę Puchar Anglii, trzykrotnie Puchar Ligi. Grał pod wodzą Gerrarda Houlliera, Rafy Beniteza, Roya Hodgsona, Kenny'ego Dalglisha i Brendana Rodgersa.

Trudno jednak zapomnieć o jednym - choć sukcesów mogłoby mu pozazdrościć wielu zawodników, to nigdy nie zdobył tytułu mistrza Anglii. To jest piętnem, którego nie można zmyć. Być może wróci do domu, tym razem już w nowej roli.

- Steven jest topowym piłkarzem i nie ma tu znaczenia, co ja myślę. Cokolwiek w życiu robisz, potrzebujesz przestrzeni i miejsca, żeby móc odbić się i nauczyć czegoś nowego. Jeśli postanowił zakończyć karierę piłkarską, następna rzecz, którą się zajmie, będzie dla niego czymś nowym. Drzwi Liverpoolu zawsze będą dla niego otwarte. Lubię go i pomogę mu jak tylko będę mógł. Jeśli będzie tego chciał - powiedział Juergen Klopp, trener Liverpoolu.

Źródło: x-news

Z wielu momentów wielkiej kariery kilka zapamiętamy szczególnie dobrze.

Debiut

Chronologicznie, ale każda historia musi się od czegoś zacząć. 29 listopada 1998 roku 18-letni zawodnik wchodzi na boisko w meczu z Blackburn Rovers. Liverpool wygrywa 2:0, w ostatniej minucie kibice patrzą na zmiennika Vegarda Heggema. Wielu z nich zastanawia się, kim jest dzieciak, który za chwilę zaliczy swój pierwszy mecz w seniorskim zespole, w klubie, któremu kibicował od dziecka. O tym jednak wiedzą tylko nieliczni.

W tym momencie Gerrard jest anonimowy, ale już za kilka lat nikt przy Anfield nie będzie wyobrażał sobie kogoś, kto mógłby lepiej poprowadzić ten zespół do boju. 

- Po meczu nie skakał z radości w szatni, nie dał się ponieść. Zamiast tego był cichy i normalny, ale to było dla niego typowe. Twardo stąpał po ziemi, widać było w nim pokorę i profesjonalizm. Jako chłopak stąd mógł poczuć, że jest mile widziany. Starsi piłkarze, jak Robbie Fowler i Steve McManaman, dbali o to, by mógł skoncentrować się tylko na piłce - wspominał Heggem.

Piłkarz roku

W 2006 roku Gerrrard sięga po jedno z najcenniejszych wyróżnień w Premier League - Piłkarza roku, którego wybierają inni piłkarze. W erze Premier League był to jedyny zawodnik Liverpoolu aż do czasu Luisa Suareza, który mógł pochwalić się takim osiągnięciem. Miał za sobą świetny sezon, w którym w sumie zdobył 10 bramek, "The Reds" zajęli trzecie miejsce na koniec sezonu.

Do tego Gerrard był tym, który wciąż był w blasku chwały po wydarzeniach w Stambule, kiedy dał impuls swojej drużynie w meczu z Milanem. W całej historii Premier League nikt nigdy nie zdobył tylu wyróżnień na gracza miesiąca, nikt też nie znalazł się w jedenastce sezonu więcej razy niż kapitan Liverpoolu (8).

To tylko pokazuje, jak dużym szacunkiem cieszył się wśród tych, przeciwko którym występował. Trudno postarać się o lepszą rekomendację.

Gol z Olympiakosem

Minuty dzieliły Liverpool od tego, by historia z triumfem w Lidze Mistrzów w ogóle nie została napisana. Anglicy nie radzili sobie dobrze w fazie grupowej rozgrywek, a o tym, czy zagrają w fazie pucharowej, miał zadecydować ostatni mecz z Olympiakosem. Mecz, który "The Reds" musieli wygrać co najmniej dwoma golami. Aż do 86. minuty to angielska drużyna była za burtą rozgrywek, wygrywając 2:1.

I wtedy Gerrard popisał się uderzeniem, po którym kibice na Anfield Road oszaleli z radości.

Źródło: YouTube/Shady FK

Kapitalny strzał, który nie dał żadnych szans bramkarzowi, dał za to przepustkę do tego, by napisać jedną z najpiękniejszych historii we współczesnej piłce. Uderzenie rozpaczy? Krytycy Gerrarda często narzekali na to, że często decydował się na pozornie niemożliwe próby na to, by odwrócić losy spotkań, wręcz zamykał oczy i wkładał w uderzenie całą determinację, agresję, pasję. Tym razem udało się to na całej linii.

Kosmiczny finał

Tego meczu nie da się zapomnieć przynajmniej z kilku powodów. Przede wszystkim jednak starcie z Milanem pokazało, że w piłce nic nie jest niemożliwe. Dopóki pozostaje wiara i piłka jest w grze, można sprawić cuda. Powrót do gry ze stanu 0:3 i wygrana w rzutach karnych to chyba najpiękniejszy moment, w którym główną rolę odegrał Gerrard. 

W dniu, w którym Anglik zakończył karierę, nawet pokonany rywal zdecydował się oddać mu hołd. 

Na drugą połowę finału wyszedł zupełnie inny Liverpool, ale lider był wyraźnie widoczny. Kapitan najpierw zdobył bramkę głową, a potem po faulu Gattuso wywalczył "jedenastkę" dla swojego zespołu. W serii rzutów karnych był wyznaczony do strzału jako piąty, ale nie musiał wykonać zadania, głównie za sprawą Jerzego Dudka, który okazał się lepszy od dwóch graczy Milanu.

W piłce nożnej często można bawić się w przypuszczenia czy domysły, ale tutaj nie ryzykujemy wiele, gdy stwierdzimy, że bez Gerrarda ten triumf nie byłby możliwy.

Derbowy hat-trick

Fanom ligi angielskiej nie trzeba tłumaczyć, ile znaczą derby Merseyside i jakie nastroje im towarzyszą. Gerrard kochał takie spotkania, a fakt, że przeszedł całą drogę od młodzieżowych drużyn Liverpoolu, jeszcze dodawał wagi starciom z Evertonem. W tych meczach nigdy nie brakowało napięć, ostrej walki, ale też kapitalnych piłkarskich chwil, kiedy oba zespoły wspinały się na wyżyny.

W 2012 roku Gerrard jednak pogrążył odwiecznego rywala w pojedynkę, wbijając mu trzy gole. Czy dla piłkarza, który kocha drużynę, w której występuje, może być coś lepszego? To wątpliwe.

Pierwszy gol w kadrze

I to gol, który może być uznany za "firmowe" uderzenie. Anglicy w 2001 roku grali w eliminacjach mistrzostw świata z Niemcami w Monachium. Liverpoolczyk zaliczał swój szósty występ dla "Trzech Lwów" i było to jedno z najlepszych spotkań, jakie ta reprezentacja rozegrała w tym wieku. 5:1 było wynikiem, którego nie spodziewał się nikt, goście odnieśli zwycięstwo, które wspominają do dziś.

W 45. minucie Gerrard przyjął piłkę na klatkę piersiową przed polem karnym i idealnym, mierzonym strzałem pokonał Olivera Kahna.

Reprezentacja to jednak rozdział, w którym dominowała gorycz. Anglia od dekad ma problem z tym, by grać na miarę oczekiwań, Gerrard wpasował się w pokolenie, po którym spodziewano się rzeczy wielkich. Niestety, zamiast tego kibice dostali rozczarowanie, mimo wielu piłkarzy, których uważano za jednych z najlepszych na świecie.

Poślizg

Moment traumatyczny, ale tych także było kilka w karierze Gerrarda. Liverpool walczył o mistrzostwo z Manchesterem City, notował najlepszy sezon od lat, miał na liczniku 11 zwycięstw z rzędu. W końcówce sezonu wszystko było w rękach "The Reds". I wtedy nadeszły dwa mecze, które będą prześladować fanów z Anfield przez dekady. Najpierw starcie z Chelsea, przegrane 0:2, potem remis z Crystal Palace 3:3. Sytuacja zmieniła się o 180 stopni.

W pierwszym z nich Gerrard w poślizgnął się na murawie, stracił piłkę, a rywale strzelili gola. Anglik czekał na tytuł latami, lecz zawsze czegoś brakowało. Tutaj Liverpool miał wszystko, ale kapitan tym razem zawiódł.

Kuriozalne zdarzenie, nad którym można załamać ręce. Oczywiście, o tytuł gra się do końca, a ten niefortunny błąd nie zrobił z Gerrarda jedynego odpowiedzialnego za brak najważniejszego trofeum na krajowym podwórku. Jednak to wspomnienie, gdybanie, co wydarzyłoby się, gdyby nie utrata równowagi, jest nieznośnie natarczywe i bardzo trudno się od niego uwolnić. 

- To było okrutne. Nie ma dnia, w którym nie zastanawiałbym się, co mogłoby się stać, gdyby to się nie wydarzyło. Co by się zmieniło. Jak skończyłby się sezon. Być może byłoby inaczej, nie mam pojęcia - mówił Gerrard w ubiegłym roku. 

"

Steven Gerrard To było okrutne. Nie ma dnia, w którym nie zastanawiałbym się, co mogłoby się stać, gdyby to się nie wydarzyło. Co by się zmieniło. Jak skończyłby się sezon. Być może byłoby inaczej, nie mam pojęcia

To była ostatnia prosta do mety w jego karierze. Finisz mógł być idealny, wielu spodziewało się takiego ukoronowania prawdziwej legendy, człowieka, który przy Anfield zasługuje na pomnik. Piłka jest jednak nie tylko przewrotna w ten przepiękny sposób. Ma też twarz, którą pokazuje rzadko, ale która potrafi być bezlitosna. Zwieńczenia pięknej historii nie było, zamiast tego była chwila, która bardziej przypominała slapstickową komedię, ale nigdy nie powinno się właśnie przez to definiować tego, co Gerrard zrobił dla swojego klubu przez wszystkie lata. I jeśli ktoś myśli inaczej, trudno nazwać go prawdziwym fanem.

W przypadku Gerrarda było jeszcze jedno wydarzenie, które mogło zupełnie zmienić to, jakie ma miejsce w historii klubu i sercach kibiców. Chodzi o sytuację z Chelsea z 2005 roku. "The Blues", którzy dostali bajeczny zastrzyk finansowy od Romana Abramowicza, kusili Anglika do przejścia na Stamford Bridge. Było widać wyraźnie, że w Londynie buduje się drużyna, która właśnie zdobyła tytuł i jest na najlepszej drodze do tego, by zostać wiodącą siłą w Premier League.

"Romans" z Chelsea

Zaledwie kilka tygodni po tym, jak unosił do góry puchar Ligi Mistrzów, Gerrard wystąpił do klubu o to, by ten pozwolił mu odejść. Wzburzenie w Liverpoolu było ogromne, fani pomstowali i trudno się im dziwić, bo zachowanie kapitana odebrali bardzo personalnie. "The Reds" nie spełniali ambicji zawodnika. Kusił Mourinho, kusiły pieniądze i perspektywa walki o najwyższe cele. Nawet zwycięstwo w najbardziej prestiżowych klubowych rozgrywkach świata nie mogło odepchnąć myśli o transferze. Do tego Liverpool zwlekał z przedstawieniem mu nowej umowy, co piłkarz odebrał jako fakt, że nie jest aż tak potrzebny, jak mogło się wydawać.

Chelsea włączyła się do gry, złożyła ofertę, która została odrzucona. Agent Gerrarda zaznaczył jednak, że kontrakt wciąż leży na stole, trzeba tylko wszystko rozegrać inaczej - zażądać transferu. Anglik opisał to jako "wrzucenie granatu do biura zarządu".

Press Association/x-news

Kibice protestowali przed klubem, przed ośrodkiem treningowym. Atmosfera była bliska wrzenia. Gerrard zaszył się w domu, przeżywał najgorszy i najbardziej wyniszczający emocjonalnie czas w swojej karierze. Być może chciał wymusić na klubie to, by go docenił. Być może była to walka o wyższy kontrakt, do którego doszło nieporozumienie. Ostatecznie jednak doszedł do wniosku, że nie może odejść z Anfield Road. Gdyby to zrobił, prawdopodobnie zostałby mistrzem Anglii. Tylko co czułby, mając kolejne trofeum, ale nie mogąc spojrzeć w oczy ludziom, którzy tak bardzo go uwielbiali?

Gerrard odchodzi na emeryturę jako jeden z wielkich piłkarzy, ale też jako jeden z tych, którzy mogą odczuwać niedosyt. Ale nie wypada nie zgodzić się z tym, że miał swój wkład w historię futbolu.

Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl

Polecane

Wróć do strony głównej