Turniej Czterech Skoczni: Horngacher architektem polskiego sukcesu. "Zespół został scalony"
„Życie napisało nieprawdopodobny scenariusz. To niesamowite, co się stało” – ocenił prezes PZN Apoloniusz Tajner po podwójnym sukcesie polskich zawodników w Turnieju Czterech Skoczni. W 65. edycji imprezy triumfował Kamil Stoch, a drugi był Piotr Żyła.
2017-01-07, 09:04
Posłuchaj
Adam Małysz podkreślał zasługę austriackiego szkoleniowca polskiej kadry, Stefana
Horngachera (IAR)
Dodaj do playlisty
- Kapitalne zawody, niesamowite emocje - dodał prezes. To największy sukces w tej konkurencji od dwóch lat. Bezsprzecznie pomógł w tym także nowy szkoleniowiec Austriak Stefan Horngacher.
- To nie tylko ja miałem nosa, by go zatrudnić. Wszyscy byliśmy zgodni. Znamy go od dawna, to była najlepsza kandydatura. Trzeba było go jedynie przekonać do pracy w Polsce i to nam się udało - wspomniał Tajner.
Były szkoleniowiec polskiej kadry przyznał, że po cichu liczył na zwycięstwo Stocha.
Powiązany Artykuł

Turniej Czterech Skoczni: Kamil Stoch doprowadził Małysza do płaczu
- On tak solidnie i pewnie od jakiegoś czasu skacze, że to było możliwe. Później jednak wydarzył się upadek w Innsbrucku, który zachwiał wszystkim. Nie wiadomo było, co się stało. Mogła przecież jakaś kostka pęknąć i byłoby po zawodach. Kamil z tym bolącym ramieniem skoczył na czwarte miejsce w trzecim konkursie. A w Bischofshofen były idealne warunki dla tych zawodników, którzy skaczą dobrze i równo. Trochę postraszyli Daniel Andre Tande i Jurij Tepes, ale ostatecznie to Kamil był górą - zaznaczył.
By doprowadzić do takiego sukcesu, musiało się jednak w polskich skokach wiele zmienić.
- Przede wszystkim Horngacher wprowadził trochę inny trening. Potencjał naszych zawodników był ogromny, ale on wniósł jeszcze dobrą atmosferę i od razu uzyskał zrozumienie u zawodników. Postawił warunki, określił zasady, kontrolował zajęcia. Wydarzyła się cała masa rzeczy, które spowodowały, że zespół został scalony, a chłopcy na górze zaczęli się wspierać. Tak wcześniej nie było - przyznał Tajner.
Nie bez znaczenia były także zmiany w sprzęcie, zwłaszcza w kombinezonach.
- Uporządkowaliśmy to. W tej chwili jest to taki przemysł, że trzeba nad wszystkim panować i mało tego - wyprzedzać także innych, a to nam się udaje - powiedział.
Szef związku nie ukrywa także, że mocno zostały naostrzone apetyty przed mistrzostwami świata w Lahti.
- Myślę, że musimy stawiać sobie wysokie cele na tę imprezę. Przygotowanie jest solidne, trwałe i powinno wystarczyć na cały sezon. W Turnieju Czterech Skoczni to nie był wystrzał. Formę widać od początku grudnia, a chłopcy się jeszcze rozkręcają. Widać też osłabienie u naszych rywali - Austriaków, Niemców, Norwegów. Oni będą musieli się od nowa budować. To wszystko się oczywiście może zmienić, ale na tym etapie dominujemy - zauważył.
Po raz pierwszy w historii na podium TCS stanęło dwóch polskich skoczków narciarskich. Na czwartej pozycji rywalizację ukończył Maciej Kot.
Źródło: TVP
Wzruszenie w polskiej ekipie było duże, lecz tylko... w sztabie. Stoch był szczęśliwy, ale zmęczony. Do Żyły jego sukces nie docierał. Po udzieleniu wielu wywiadów chciał uciekać na górę, ale wówczas zawrócił go jeszcze organizator, przypominając o konferencji prasowej.
- Na co mam iść? - dopytywał Polak. Powoli chyba czas, by się do tego przyzwyczaił. Wszyscy są bowiem zgodni - to nie był jednorazowy wyskok polskiej kadry.
- Jesteśmy na fali wznoszącej. Forma przyszła w grudniu i ciągle rośnie. Została wypracowana stabilnie i dokładnie. Na moje trenerskie oko powinno jej starczyć do końca sezonu, a na mistrzostwach świata możemy stawiać przed chłopakami wysokie cele - przyznał Apoloniusz Tajner.
Zanim jednak Polacy polecą do Lahti czekają ich chociażby konkursy w Wiśle (14-15 stycznia) i tydzień później w Zakopanem.
- Już się tego boimy. Doskonale pamiętam, jaki był szał, kiedy sam odnosiłem sukcesy i od pewnego czasu przygotowujemy się do tego jak odciągnąć od tego chłopaków – przyznał Małysz.
On doskonale wie, co znaczy zainteresowanie kibiców. W Zakopanem przed, w trakcie i po konkursach musiał chodzić z ochroną. To jakim nadal cieszy się szacunkiem było widać chociażby w Bischofshofen. Gdy tylko pojawiał się blisko trybun, fani go wołali, prosili o zdjęcia. On nie odmawiał, nadal się tym cieszy.
Podobnie zresztą jak Stoch, który na każdym kroku powtarza, że właśnie doping kibiców powoduje, że nie chce przestać skakać.
- To dla mnie wspaniałe, że teraz jedziemy do Polski. Nie mogę się już doczekać rywalizacji w Wiśle i Zakopanem. Będzie szał? I dobrze. Tak ma być. Przecież to, co robimy, robimy też dla fanów. To ich prawo, by polować na zdjęcie z nami, czy autograf - dodał.
Źródło: x-news
ps