John Charles - "Łagodny Olbrzym". Legenda Leeds, która porwała włoskich kibiców
Był uwielbiany w Leeds, zrobił furorę we Włoszech, zostając najlepszym obcokrajowcem, który bronił barw Juventusu. John Charles, bo o nim mowa, napisał kapitalny rozdział w historii walijskiej piłki nożnej.
2017-01-16, 15:05
Teoretycznie, patrząc na ostatnie lata Garetha Bale'a w Realu Madryt i reprezentacji Walii, kibice nie powinni mieć większych wątpliwości odnośnie tego, kto jest najjaśniejszą gwiazdą tego kraju. Do niedawna najdroższy piłkarz świata, który już w Premier League potrafił zachwycać.
Od transferu do Hiszpanii miał kilka gorszych momentów, trzeba było poczekać na to, aż odpali fajerwerki, ale kiedy to zrobił, stał się postacią niezwykle ważną na Santiago Bernabeu. Nie da się też nie zauważyć tego, ile znaczy dla "Smoków", czasem w pojedynkę ciągnąc cały zespół.
Bale ma zasłużony status gwiazdy, zarabia gigantyczne pieniądze, jest rozpoznawalny na całym świecie. Ale w historii walijskiej piłki był piłkarz, którego osiągnięcia można śmiało porównywać z asem Realu Madryt. Człowiek, który kopał futbolówkę dekady temu i w świadomości większości kibiców albo nie funkcjonuje w ogóle albo został zepchnięty na znacznie dalszy plan. To John Charles, który dorobił się przydomku "Łagodny Olbrzym".
REKLAMA
Piłka lub kopalnia
Dzieciństwo w Swansea wyglądało podobnie jak w przypadku wielu innych piłkarzy. W domu przede wszystkim spał i jadł, większość czasu poświęcał na kopanie futbolówki w parkach i na podwórkach. Dla większości młodych chłopaków z klasy robotniczej wybór był prosty - piłka albo kopalnia (lub równie wyczerpująca i wyniszczająca fizyczna praca).
Życie było skromne, bez luksusów. Właściwie tylko z tym, dzięki czemu można było funkcjonować. Piłkarskie buty? Takie luksusy pozostawały w sferze marzeń.
Poważniejsze granie rozpoczął w lokalnym klubie, w którym od kilku lat możemy oglądać Łukasza Fabiańskiego, trzecioligowym wówczas Swansea.
"Łabędzie" nie poznały się jednak na talencie młodego zawodnika, który nie doczekał się debiutu w pierwszej drużynie.
REKLAMA
- Ten chłopak będzie wspaniały. Ma siłę, technikę, wyczucie, równowagę i świetnie gra głową - mówił o nim Joe Sykes, jeden z klubowych skautów. Mało kto jednak podzielał jego entuzjazm, włodarze woleli postawić na doświadczenie.
Na szczęście znalazł się klub, który był w stanie dostrzec potencjał. John Charles trafił do Leeds, gdzie bardzo szybko przebił się do pierwszego składu - w wieku 18 lat był już podstawowym graczem, głównie ze względu na swoją wszechstronność - był wystawiany przede wszystkim w linii defensywy, w środku i na bokach obrony.
W wieku 18 lat zadebiutował w reprezentacji, w meczu przeciwko Irlandii Północnej. Mimo, że pierwszy występ w kadrze był katastrofą, kariera szła do przodu w bardzo szybkim tempie. Nic dziwnego, że Swansea nie chciała powtórzyć błędu i dała szansę bratu piłkarza, którego straciła na własne życzenie. Mel Charles nie mógł pochwalić się podobnym talentem, ale karierę miał bardzo przyzwoitą - dla "Łabędzi" zagrał w ponad 200 meczach, oprócz tego bronił barw Arsenalu i Cardiff City. Bracia wspólnie grali też w kadrze swojego kraju na mistrzostwach świata w 1958 roku - na historycznym, pierwszym dla tego kraju mundialu.
Stoper, napastnik
John Charles wyglądał na urodzonego sportowca. Postawny, świetnie zbudowany, dostał propozycję podjęcia treningów bokserskich pod okiem Dai'a Nancurvisa, który wychował swoich dwóch synów na świetnych zawodników. Matka była przerażona tą perspektywą, ojciec zastanawiał się, jednak uważał, że Johnowi brakuje w ringu "instynktu mordercy". To wyszło później na boisku, ale nie było wadą - wręcz przeciwnie.
REKLAMA
Z boksem romansował jeszcze raz, w trakcie swojej służby wojskowej. Wygrał 11 walk, został mistrzem wagi ciężkiej Armii Brytyjskiej. Ostatecznie wybrał jednak piłkę.
W Leeds zapracował na swój debiut w towarzyskim meczu z klubem Queen of the South. Grając na stoperze był w stanie wyłączyć Billy'ego Houlistona, który 10 dni wcześniej siał spustoszenie w defensywie reprezentacji Anglii.
Tom Holley, wieloletni kapitan zespołu, po zobaczeniu pierwszego meczu w wykonaniu nowego nabytku, miał powiedzieć, że czas "zabrać swoje buty i się wynosić". Zakończył karierę w 1949 roku. Mając 18 lat, Charles był przez większość kolegów z drużyny uznawany za jednego z najlepszych graczy w Leeds.
REKLAMA
Punktem zwrotnym w jego karierze był sezon 1952/53, w którym trener zdecydował się wystawić go w pierwszej linii. Jako napastnik próbował grać już wcześniej, jednak pierwsze podejście zakończyło się niepowodzeniem. W drugim worek z bramkami się rozwiązał.
Strzelał na potęgę, ale miał wątpliwości co do tego, że jest snajperem, kilka razy pytał Franka Buckleya, ówczesnego menedżera zespołu, czy nie mógłby pozwolić mu na powrót do defensywy. Buckley nie mógł się nadziwić, widział, że ma w zespole strzelca o nieprzeciętnych umiejętnościach.
Menedżer był zresztą nieprzeciętną postacią. W czasie I Wojny Światowej doszedł do stopnia majora w 17. Batalionie Piechoty, znanym lepiej jako "Futbolowy Batalion" - jego trzon stanowili piłkarze. Część widziała w nim ekscentryka i kogoś, kto musiał skupiać na sobie uwagę, inni chcą wierzyć, że był wizjonerem i przewidział wiele rzeczy, które miały stać się w piłce nożnej powszechne. Na pewno jednak był kimś, komu Charles zawdzięczał bardzo wiele, między innymi to, że bardzo dobrze grał zarówno lewą, jak i prawą nogą.
REKLAMA
"Oddycha jak tygrys, kąsa jak wąż"
W 1953 roku Charles ustanowił klubowy rekord, którego do dziś nikt nie potrafił pobić - w całym sezonie trafił do siatki 42 razy. Problem w tym, że to wystarczyło tylko do tego, by zająć rozczarowujące, 10. miejsce w drugiej lidze. Frustracja rosła, piłkarz poprosił o transfer, ale Leeds nawet nie brało tego pod uwagę, mimo zawrotnych jak na tamte czasy ofert z Arsenalu i Cardiff. Teraz 50 tysięcy funtów to dla piłkarzy Premier League tygodniówka, ale w latach pięćdziesiątych ubiegłego stulecia takimi kwotami biło się transferowe rekordy.
Został w Leeds, które zaczynano już nazywać "John Charles United" i opłaciło się. W kolejnym sezonie poprowadził swoją drużynę do elity. Tam rozegrał zaledwie jeden sezon, a 38 bramek przyciągnęło uwagę prawdziwego giganta. Po Walijczyka zgłosił się włoski gigant, proponując 65 tysięcy funtów i oferując piłkarzowi 10 tysięcy za złożenie podpisu pod kontraktem.
Wcześniej interesował się nim Real Madryt i Lazio. Pewnego dnia John wszedł do biura menedżera i usłyszał, że chce go u siebie Juventus.
REKLAMA
- "Jaki Juventus?", zapytałem. Nigdy o nim nie słyszałem, ale w tamtych czasach było inaczej, nie każdy miał telewizję, prasa też nie pisała często o zagranicznej piłce - wspominał.
Pieniądze na pewno były ważnym czynnikiem - w hrabstwie West Yorkshire zarobiłby zaledwie 1780 funtów. Rocznie. Nie trzeba też mówić, że Juventus był zespołem ze znacznie wyższej półki.
Mierzący blisko 190 centymetrów wzrostu gigant został najdroższym piłkarzem w Wielkiej Brytanii, kilka lat po jego transferze zdecydowano się na to, by znieść maksymalną płacę dla piłkarzy na Wyspach, by utalentowani gracze nie musieli szukać większych dochodów poza jej granicami. Charles jednak przetarł szlak wielu innym brytyjskim zawodnikom, którzy ruszyli na podbój Italii.
Włoscy dziennikarze byli pod wrażeniem od pierwszego treningu.
REKLAMA
"Ma rysy Marlona Brando, ciało boksera, oddycha jak tygrys i potrafi ukąsić jak wąż" - opisywano go w La Gazetta dello Sport. Ten transfer był strzałem w dziesiątkę. W pierwszym sezonie Charles założył koronę króla strzelców Serie A, wbijając aż 28 goli, wybrano go także najlepszym zawodnikiem całej ligi, a "Stara Dama" sięgnęła po mistrzostwo, na koniec rozgrywek mając 8 punktów przewagi nad Fiorentiną.
W bardzo wymagającej dla napastników włoskiej lidze, w której dominowało wtedy catenaccio, Charles nie miał problemów z obrońcami, którzy za wszelką cenę potrafili uprzykrzyć mu życie, często przekraczając przepisy, grając wręcz brutalnie. To jednak nie robiło na nim większego wrażenia. Po niektórych wejściach tylko się uśmiechał, czasem podawał rękę. Nigdy nie dał się sprowokować, nie odpowiadał też tym samym. Choć wydaje się to niewiarygodne, nigdy w swojej karierze nie zobaczył nawet żółtej kartki.
W meczu z Interem Benito Florenzi wypowiadał się w niezbyt pochlebnych słowach o brytyjskiej królowej. Kiedy koledzy przetłumaczyli Charlesowi jego słowa, poprosił tylko, by przekazali rywalowi, że jest Walijczykiem, a Elżbieta II to nie jego królowa.
REKLAMA
"Łagodny Olbrzym"
Razem z Omarem Sivori stworzył duet szalenie skuteczny, który był postrachem defensyw rywali. Wyglądali jak Dawid i Goliat, z tą różnicą, że grali w jednej drużynie. Doskonale zbudowany, potężny Walijczyk pod względem fizycznym mógł mierzyć się praktycznie z każdym. Filigranowy, mający zaledwie 163 centymetry wzrostu Sivori, miał zupełnie inne atuty i w kolejnych sezonach to on przejął pałeczkę w wyścigu po bramki.
Charles w pełni korzystał z uroków życia w Turynie. Razem z żoną i trójką dzieci mieszkał w willi z przepiękną panoramą miasta, obracał się w środowisku gwiazd, kupił też apartament na wybrzeżu, nabył restaurację. Miał też niezły głos, który pozwolił mu nagrać piosenek.
Źródło: YouTube/Mr. Guglia
Życie jak w bajce, wspomagane tym, że w mieście był uwielbiany.
REKLAMA
- Jeszcze w Anglii, nie żyliśmy na zbyt wysokim poziomie. Czy słyszałem wtedy o Turynie? Wątpię, czy w ogóle wiedziałem cokolwiek o Włochach, kiedy zgłosił się po mnie Juventus. To był szok kulturowy, w Leeds lubiłem wypić piwo, a tam na obiedzie przed meczem dostałem lampkę wina. Za pierwszym raz, kiedy usiadłem do spaghetti, makaron trafił wszędzie, tylko nie do moich ust - opowiadał.
Kibice Torino, lokalnego rywala, także darzyli go szacunkiem, od momentu, w którym w derbowym meczu wybił piłkę na aut, by jeden z przeciwników mógł otrzymać pomoc medyczną. Po tym wydarzeniu dorobił się przydomku "Il Gigante Buono" - "Łagodny Olbrzym".
- W moich pierwszych derbach udało mi się przejść obrońcę, ale przypadkowo uderzyłem go łokciem. Padł na ziemię nieprzytomny. Miałem przed sobą tylko bramkarza, ale uznałem, że to nie w porządku i wykopałem piłkę, żeby lekarze mogli wbiec na boisko - mówił.
Podczas przegranego 2:3 starcia z rywalem zza miedzy nie wykorzystał rzutu karnego. W nocy obudziło go klaksony - na ulicy przed domem było pełno samochodów, z których wystawali ludzie z czerwonymi flagami Torino. Charles zaprosił część z nich do swojej piwniczki z winami. Popijali i rozmawiali, próbując namówić go do tego, by rzucił Juventus i przeniósł się do ich zespołu.
REKLAMA
Miał bardzo duży wpływ na to, że w czasie gry w Turynie Juventus sięgnął po trzy mistrzowskie tytuły i dwa Puchary Włoch. Nie wszystko było jednak idealne. O ile w Serie A John Charles radził sobie świetnie, to w europejskich pucharach nie miał się czym pochwalić. W 1958 roku wyszedł na boisko razem z zespołem, który ustanowił haniebny rekord najwyższej porażki w historii klubu, przegrywając 0:7 z Austrią Wiedeń. W kolejnym roku odpadł na etapie eliminacji z CSKA Sofia. Później jego zespół nie dał rady Realowi Madryt, a napastnik został wykluczony z gry brutalnymi faulami.
Koniec epoki
Wyspy wzywały coraz mocniej, i o ile Charles prawdopodobnie nie miałby nic przeciwko, żeby zostać w Italii, to jego żona nalegała na powrót. Włodarze, koledzy z drużyny i kibice mieli wręcz błagać o to, by nie opuszczał drużyny. Ręce po Walijczyka wyciągnęło Leeds United, płacąc 53 tysiące funtów Włochom i 14 tysięcy dla samego piłkarza.
O ile po przejściu na Półwysep Apeniński nie było widać jakiegokolwiek szoku, to powrót do Anglii pokazał, że w ostatnich latach Charles bardzo zmienił się jako piłkarz. I to okazało się przeszkodą nie do przeskoczenia w Leeds. Transfer okazał się całkowitym niewypałem, napastnik zagrał w zaledwie 11 meczach, w których strzelił 3 gole. W klubie był zaledwie 91 dni, zbierał fatalne recenzje i w niczym nie przypominał piłkarza jeszcze sprzed kilkunastu miesięcy.
Miał problemy z przygotowaniem fizycznym, kilka kilogramów nadwagi, trenerzy narzekali na jego zaangażowanie na treningach.
REKLAMA
W wywiadach mówił, że miał problemy z tym, by znów przystosować się do stylu gry, który panuje na Wyspach, bazującego na wytrzymałości, sile i bieganiu, w którym taktyka często wydawała się drugorzędną sprawą, a zawodnicy pokroju Charlesa nie byli zbyt doceniani.
Leeds pozbyło się go bez żalu. Na poziom z czasów gry w Juventusie nie wszedł już nigdy. Zaliczył krótki epizod w Romie, potem trafił do Cardiff, które przez lata próbowało sprowadzić go do siebie. Przez trzy lata nie dał rady wprowadzić swojego zespołu do elity. W 1965 roku w Pucharze Zdobywców Pucharów doznał kontuzji, która przekreśliła poważne granie.
Kończył jako zawodnik Hereford Merthyr Tydfil F.C., szybko zostając grającym trenerem. To jednak nie był jego żywioł - prowadził małe kluby, nie osiągając żadnego znaczącego sukcesu. Zdarzało mu się spóźniać na treningi, ustalać skład na kilkanaście minut przed startem spotkania. Bał się mówić zawodnikom, że nie widzi ich w wyjściowej jedenastce.
Pamięć żyje
W reprezentacji najważniejszym epizodem były oczywiście mistrzostwa świata w 1958 roku. Niestety, okazały się też największym zawodem. Charles zdobył pierwszego gola dla Walii w historii mundialu. W grupie zanotowali trzy remisy i musieli zagrać mecz barażowy z Węgrami. Napastnik przez cały mecz toczył pojedynki z obrońcami rywali - często faulowany, został powstrzymany skutecznie, ale jego zespół wygrał. W starciu z faworyzowaną Brazylią, którego stawką był półfinał, gracz Juventusu nie mógł zagrać, co musiało być wielkim ciosem.
REKLAMA
Wyspiarze przegrali 0:1 z późniejszym złotym medalistą. Eksperci mówili jasno, że z Charlesem w składzie ten mecz mógłby potoczyć się zupełnie inaczej. Walijczycy byli zamknięci, skupieni na obronie, brakowało też kogoś, kto mógłby wspierać "Łagodnego Giganta", zawodnika w stylu Omara Sivoriego.
Z piłką rozstał się w latach siedemdziesiątych, chciał skupić się na biznesie. Bez większego powodzenia, bo kolejne interesy upadały. Jeden z nich prawie skończył się dla niego więzieniem. W ostatniej chwili pieniądze wpłacił Leslie Silver, prezes Leeds. Jak tłumaczył, jego klub nigdy nie miał takiego zawodnika i nie zniósłby, gdyby jego nieudane przedsięwzięcia miały zakończyć się odsiadką.
Wyszedł na prostą, choć do luksusów, do których przywyknął we Włoszech, było bardzo daleko.
Nie zapomniano o nim, bo o takich piłkarzach nie da się zapomnieć. W 1997 roku fani Juventusu uznali Charlesa za najlepszego obcokrajowca, który bronił barw ich klubu. Kibice Leeds wybrali go graczem ubiegłego stulecia. Do tego tytuł najlepszego walijskiego piłkarza, miejsce w galerii sław włoskiego futbolu...
REKLAMA
- Nie dało się go z nikim porównać. John był nie tylko jednym z najlepszych piłkarzy w historii. Był jednym z najwspanialszych ludzi, którzy grali w piłkę - powiedział o nim sir Bobby Robson.
Piłka nożna pozwoliła mu na życie na najwyższym poziomie, to nie ulega wątpliwości.
- Jesli mam być szczery, to lubiłem to zainteresowanie. Kiedy rodzisz się z jakimś talentem, który zauważa wielu ludzi wokół, możesz się tym cieszyć. To wspaniałe uczucie, kiedy w obcym kraju pamiętają cię po tylu latach - przyznał.
REKLAMA
John Charles zmarł w 2004 roku w Wakefield, miesiąc po zawale serca. Pamięć o Walijczyku, który rozkochał w sobie włoskich kibiców i niespodziewanie znalazł na Półwyspie Apenińskim drugi dom, będzie trwać.
Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl
REKLAMA