Artur Waś rozczarowany, ale to sprinter, który na życiowych wirażach potrafi przyspieszać

2017-02-10, 21:47

Artur Waś rozczarowany, ale to sprinter, który na życiowych wirażach potrafi przyspieszać
Artur Waś . Foto: Artur Waś/Facebook/screen

Artur Waś mimo, że w Korei nie dojechał do podium MŚ dalej zmierza do celu. Dostał "nauczkę", a ta jest ważnym elementem kariery tego nieprzeciętnego sportowca.

Waś idzie drogą, która nie zawsze jest idealnie gładka jak tor po przejeździe rolby. Rosjanie, Amerykanie, Kanadyjczycy, Holendrzy, Koreańczycy, a wśród światowej elity specjalistów od najkrótszego łyżwiarskiego dystansu On, Artur Waś. Jedyny w historii polski sprinter który stawał na podium Pucharu Świata. W piątek na torze w Gangneung w Korei, gdzie za rok odbędą się igrzyska olimpijskie Waś zajął 14. miejsce w wyścigu na 500 m. Miało być lepiej, ba miało być nawet podium, bo Polaka na nie stać. - Jestem zły, bo stać mnie było na podium. Nie było formy. Najprawdopodobniej popełniłem kilka błędów w przygotowaniach - szczerze wyznał panczenista po biegu.

Powiązany Artykuł

artur waś 1200 f.jpg
MŚ w łyżwiarstwie szybkim: Artur Waś czternasty w w biegu na 500 metrów

Świadomy tego, co poszło nie tak Artur Waś jedzie więc dalej. Początek igrzysk w PjongCzang za 364 dni, Polak ma czas na wyciągnięcie wniosków. - To były moje decyzje i to ja szedłem takim tokiem przygotowań. Popełniłem błąd. To dobra nauczka - stwierdził sprinter w telewizyjnym wywiadzie. Ta "nauczka" odmieniana na różne sposoby, to ważny element kariery tego nieprzeciętnego sportowca. Waś idzie drogą, która nie zawsze jest idealnie gładka jak tor po przejeździe rolby, maszyny która czyści lód przed startami łyżwiarzy...

Artur Waś po raz pierwszy na podium Pucharu Świata stanął 17 listopada 2012 podczas zawodów w Heerenveen, zajmując 2. miejsce. Na swój pierwszy triumf czekał jeszcze dwa lata. Warto było, bo w 2014 zaliczył takie łyżwiarskie double-double, podczas jednego weekendu dwukrotnie triumfował w Berlinie. Kolejne zwycięstwo to grudzień 2015 na torze w niemieckim Inzell.

Sukcesy Artura Wasia (pierwszy polski sprinter w światowej elicie) nie wzięły się znikąd. Pracowity, cierpliwy, potrafiący zaryzykować - czasami stawiając wszystko na jedną kartę, ciężko pracował. O długiej już i wyboistej drodze specjalisty od najkrótszego łyżwiarskiego dystansu opowiedziała nam Agata Czasławska, mama Artura Wasia, która dobrze pamięta pierwsze łyżwiarskie kroki syna na warszawskich Stegnach oraz te kolejne już na torach całego świata.       

Na początku bolały nie tylko upadki na lodzie

- Gdy Artur chodził do podstawówki (Artur Waś urodził się w 1986 roku – przyp.red.) zachwycił się atmosferą jaką na Stegnach stworzyli holenderscy kibice podczas zorganizowanych w 1997 roku w Warszawie mistrzostw świata. Na Stegnach jako wolontariuszka, udzielała się wówczas koleżanka Artura i to ona zachęciła go do kibicowania. Poszłam razem z nim na te Stegny i jak on zobaczył tych kolorowych ludzi, przede wszystkim tych dopingujących w szczególny sposób Holendrów w barwnych strojach to się zachłysnął – wspomina w rozmowie z portalem PolskieRadio.pl Agata Czasławska.

"

Agata Czasławska Na początku bywały różne sytuacje, trener nawet uderzył go kiedyś w twarz 

Tuż po mistrzostwach na Stegnach w 1997 roku, przyszły sprinter pełen zapału i wiary we własne siły powiedział "mamo ja bym to chciał trenować.  - My wtedy nie mieliśmy wiele pojęcia o łyżwiarstwie, znaliśmy raptem jedno nazwisko - Jaromira Radke (na igrzyskach w Albertville w 1992 Radke zajął 16. miejsce w wyścigu na 5000 metrów oraz 14. na 10 000 metrów. Przed następnymi igrzyskami w Lillehammer w 1994 był uważany za jednego z faworytów do medalu. Zawody zakończył na 7. miejscu na 5000 metrów oraz 5. na 10 000 metrów, były to najlepsze miejsca wywalczone przez reprezentanta Polski na tamtych igrzyskach – przyp. red.). Trafiliśmy do trenera Andrzeja Święcickiego, który powiedział "niech zakłada łyżwy, warunki ma, długie nogi, zobaczymy czy będzie miał do tego jeszcze iskrę bożą” – mówi mama Wasia.

Tak Artur stał się łyżwiarzem. Trener Święcicki dostrzegł jego talent, a rodzina nie musiała już się zastanawiać, co młody człowiek będzie robił w wolnym czasie. - Artur chodził do sportowej klasy (i w podstawówce i w gimnazjum). Pod rozwagę były brane jeszcze szermierka i tenis, na pewno zupełnie nie interesowały go gry zespołowe, bo nie lubi sportu kontaktowego, ale trenerzy koszykówki i siatkówki byli nim zainteresowani. Wybrał łyżwiarstwo i my go wspieraliśmy – wspomina pani Czasławska.

Z trenerem Święcickim Arturowi układało się różnie. – Artur to osoba z charakterem, zodiakalny Baran, uparty i butny – tłumaczy osoba, która bardzo dobrze zna plusy i minusy swojego najmłodszego syna (Artur ma jeszcze dwóch starszych braci – przyp.red.) - Na początku bywały różne sytuacje, trener nawet uderzył go kiedyś w twarz – mówi Agata Czasławska, która bardzo dobrze pamięta tamtą sytuację sprzed lat. - Kiedy byli na zgrupowaniu w Zakopanem, Artur spotkał się tam ze swoim bratem, który specjalnie przyjechał do niego z Austrii. Do hotelu wrócił po godzinie 22.00. Później niż to było ustalone. Przepraszał trenera i tłumaczył się ze spóźnienia, a ten go uderzył. Artur bardzo to przeżył, nawet powiedział, że nie wyobraża sobie z nim dalszej współpracy, ale ja mu tłumaczyłam, że trener się bardzo zdenerwował, bo odpowiadał za niego – opowiada mama łyżwiarza. Jak wspomina Agata Czasławska zarówno trener Andrzej Święcicki, jak i przedstawiciele Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego dzwonili wtedy do niej z wyjaśnieniami i przeprosinami.

- Pamiętam też jego wyjazd w piątej klasie do Collalbo. Miał wtedy po raz pierwszy reprezentować Polskę. Dostał swój pierwszy biało-czerwony kostium z orłem na piersi, bardzo przeżywał ten start, ale nie wystartował. Nagle na zawodach, tylnymi drzwiami pojawił się pupilek trenerów, który wskoczył na miejsce Artura. Start mu zresztą nie wyszedł, rozwścieczony wrócił do hotelu i złość wyładował demolując pokój. Ja to zawsze będę związkowi pamiętała, bo to było okropne dla Artura przeżycie – wspomina kolejną historię mama sprintera, który jednak nie poddał się wówczas i nie powiesił łyżew na przysłowiowym kołku. Pani Czasławska dodaje także, że te historie to już przeszłość, bo obecnie Artur ma bardzo dobre relacje z Polskim Związkiem Łyżwiarstwa Szybkiego.

Miał na różnym punkcie bzika, na łyżwach pojawiał się i znikał

"

Agata Czasławska Artura się albo kocha albo nie lubi. On budzi skrajne emocje, ale ma to chyba po mnie, bo to cała ja. Zawsze mówię to, co myślę i tak wychowałam syna

Artur trenował i chodził do szkoły, a mama pilnowała jego edukacyjnych ścieżek jak to niektóre mamy mają w zwyczaju, dokładnie.  - Zawsze bardzo mi zależało, żeby syn dobrze znał angielski. Przez pięć lat chodził do szkoły językowej. Czasami miałam jednak wrażenie, że wychodził na zajęcia, ale tam nie docierał. Zaczęłam więc monitorować jego poczynania. Wychodziłam z pieskiem i szłam za Arturem, ale nigdy nie przyłapałam go na wagarowaniu, zawsze docierał do celu. Chciałam, żeby nauczył się też niemieckiego, jego bracia mieszkają w Austrii, ale jakoś, na razie przynajmniej, nie udało mu się to – wspomina Agata Czasławska.

Trening panczenisty:


Język angielski przydał się łyżwiarzowi, bo jak się okazało obieżyświat z niego pierwsza klasa, o czym za chwilę. Okazuje się też, że sprinter ma inne talenty, które według jego mamy nie wzięły się znikąd. - Artur to człowiek wielu talentów. A to był didżejem, miksował muzykę, a to komponował lub fotografował. Tak na marginesie to ja mam własną teorię skąd u niego to zainteresowanie muzyką. Kiedy byłam w ciąży czytałam biografię Artura Rubinsteina, wielki pianista zainspirował mnie i syn dostał imię na jego cześć – tłumaczy pani Czasławska.   

Te talenty muzyczne na pewnym etapie zaczęły zajmować łyżwiarzowi dużo czasu, sport nie był najważniejszy. - Trochę inaczej Artur zaczął patrzeć na sport i dużo się zmieniło w jego podejściu do treningu po pierwszych igrzyskach, w których wystartował (Turyn 2006 – przyp.red.). Podzcas pobytu we Włoszech trenerzy z USA zauważyli w Arturze potencjał i zaprosili go do siebie. Syn pojechał trenować do Stanów. Mieszkał w prywatnym domu jednego z trenerów i skupił się na sporcie. Okazało się jednak, że nie był to do końca wyjazd zakończony sportowym sukcesem, bo trenowanie zeszło na daleki plan, gdy Artur poznał córkę trenera, piękną primabalerinę Mery-Elizabeth. Skupił się wtedy na miłości. Był w Stanach, po pół roku wracał do Polski odnowić wizę i znów gnał za głosem serca. Piękna Mery była nawet u nas na Boże Narodzenie. Artur prosił: mamo, zrób takie prawdziwe polskie Święta, niech zobaczy. Znajomość jednak nie wytrzymała próby czasu i odległości  – wspomina mama Wasia i dodaje, że jednak tak do końca w USA się nie rozleniwił.  

- Po powrocie PZŁS poprosił Artura żeby wziął udział w mistrzostwach Polski. Zgodził się i zajął drugie miejsce. Trener Święcicki się zdenerwował. Grzmiał tylko: bez treningu tak jeździ, co by było gdyby solidnie pracował – opowiada Czasławska.

Arturowi trochę czasu zajęło podjęcie decyzji "co dalej", ale w końcu ona zapadła. Chciał trenować, ale Polski Związek Łyżwiarstwa Szybkiego nie traktował go już poważnie. - Syn zaniedbał w tamtym okresie trochę spraw. Nie pojechał do Vancouver (IO 2010), ale pamiętam, że powiedział wtedy filozoficznie "mamo to wszystko jest po coś”.

Dopiero po igrzyskach w Vancouver, na które Waś nie pojechał, ponownie nastąpiła mobilizacja. Może zdopingowały go dziewczyny, które zdobyły tam medal? Katarzyna Bachleda-Curuś, Katarzyna Woźniak i Luiza Złotkowska w łyżwiarskim biegu drużynowym wywalczyły brąz.

Powiązany Artykuł

Artur Waś 1200.jpg
Nie tylko Justyna Kowalczyk dąży do perfekcji. "Michael Jordan" trenerem Polaków

- Na pewno miał wtedy bardzo dobry kontakt z trenerem Pawłem Abratkiewiczem, który jednak rozstał się z PZŁS-em (Abratkiewicz wyjechał do Rosji, jest tam obecnie trenerem kadry kobiet – przyp.red.). Artur chciał trenować, ale PZŁS nie ułatwiał mu tego. Wtedy dowiedział się, że w Inzell otwiera się łyżwiarska szkoła, a trenerem w niej ma być Jeremy Wotherspoon (Artur w wywiadach mówił, że to jego idol, w łyżwiarstwie ktoś taki jak Michael Jordan w koszykówce, czy Usain Bold w lekkoatletyce – przyp.red.).  Syn dostał od Wotherspoona zaproszenie na testy. Sprzedał samochód, kupił bilet i poleciał do Kanady. Jeremy mu wtedy powiedział "możesz być lepszy ode mnie”.

Jednak na szkolenie w akademii w Inzell Artur Waś musiał na początku zapracować pracą fizyczną. Remontował stary i zrujnowany budynek, w którym miała się mieścić szkoła. Musiał pomagać, bo inaczej nie miałby szans na treningi w Niemczech. - Współpraca z Wotherspoonem na początku układała się świetnie, Artur był wniebowzięty, ale z czasem coś się zmieniło. Jeremy miał jakieś problemy osobiste, rodzinne. Nie przyjeżdżał na zawody. Przed Soczi także zostawił Artura bez trenerskiej opieki (Waś zajął na IO w Soczi w 2014 roku 9. miejsce – przyp.red.). Rozstali się w takiej trochę dziwnej atmosferze. W tym roku, podczas zawodów w Astanie, Artur po raz pierwszy od rozstania miał okazję porozmawiać z Wotherspoonem i wyjaśnić kilka spraw – wspomina Agata Czasławska.

W 2015 roku Jeremy Wotherspoone przeniósł się z akademii w Inzell do Skandynawii. Kanadyjczyk dostał propozycję prowadzenia norweskiej grupy sprinterów. Waś chciał podążyć za trenerem i nadal trenować pod jego okiem. Kanadyjczyk został jednak trenerem kadry narodowej. – Norwegowie zażądali od Polskiego Związku Łyżwiarstwa Szybkiego bardzo dużych pieniędzy i współpraca z Wotherspoonem zakończyła się – opowiada mama sportowca.

Artur i jego koledzy Piotr Michalski oraz Artur Nogal zostali zaproszeni do współpracy z Norges Skøyteakademi, zaprosił ich główny sponsor tego teamu, Leif Une Smeby. - Zostali w Norwegii, gdzie trenowali z norweskim trenerem, jak mówił syn bardzo fajnym zresztą, ale założyciel grupy nie wywiązywał się z umów, nie płacił trenerom pieniędzy i chłopaki … zostali na lodzie – mówi Czasławska.

Niektórzy rywale, do upragnionego celu jechali na skróty

Powiązany Artykuł

Artur Waś 1200.jpg
Artur Waś szczerze: rywal kosi mnie jak zły

Wielki rywal Artura Wasia, Rosjanin Paweł Kuliżnikow w pewnym momencie kariery był motorem napędowym Polaka. "Pojawił się w moim życiu ni stąd, ni zowąd i kosi jak zły – pisał Waś po mistrzostwach świata w 2015 roku w których zajął piąte miejsce. Kuliżnikow był na fali, wygrywał i motywował naszego panczenistę. "Być może nie czułbym tego ognia motywacji, który się we mnie pali i może właśnie bez tego nie sięgałbym do swojego potencjału w takim stopniu, w jakim mogę sięgać do niego, teraz. Teraz, czyli kiedy mam wspaniałego rywala, który wyznacza 'trendy' co do setnej sekundy i w jasny sposób pokazuje mi nad czym muszę się najbardziej skupić, by być najlepszym zawodnikiem jakim tylko mogę się stać. Czyli cel numer jeden, który postawiłem sobie wracając do łyżwiarstwa, jako człowiek zagubiony, bez specjalnych osiągnięć, kierunku w życiu i bladego pojęcia co się ze mną stanie” – pisał szczerze i wprost Artur Waś podkreślając jak mocno pomaga i motywuje go rywalizacja z Rosjaninem.

Niestety utytułowany kolega z Rosji w marcu 2016 roku, czyli pod koniec łyżwiarskiego sezonu został przyłapany na stosowaniu meldonium. - W pewnym momencie, Artur stwierdził, że coś się dzieje, że Rosjanie tak odjechali – mówi Agata Czasławska. - Szybko się okazało jaka jest tego przyczyna – dodaje.

Artur po wpadce Kuliżnikowa opublikował na swoim profilu na Facebooku, że go rozgrzesza. - Napisał, że może nawet go rozumie, bo pewnie taka jest polityka jego kraju, ale że nie musiał tego robić, bo przez pracę i talent doszedłby do tego samego. "Wybaczam Ci Pawle" napisał Artur i wtedy odezwał się ojciec Kuliżnikowa, który zażądał, żeby usunął ten wpis – wspomina Agata Czasławska i dodaje. - Artura się albo kocha albo nie lubi, on budzi skrajne emocje, ale ma to chyba po mnie, bo to cała ja. Zawsze mówię to, co myślę i tak wychowałam syna.

Obecnie Artur Waś mieszka i trenuje w Inzell w tamtejszej akademii łyżwiarskiej. Polska kadra nie ma nominalnego szkoleniowca, który zajmuje się sprinterami, tak jak trener Witold Mazur tymi, którzy specjalizują się w biegach na dłuższych dystansach.

W Inzell Artur ma bardzo dobre warunki i może skupiać się na tym, co w chwili obecnej jest dla niego najważniejsze. Mieszka w hotelu, którego właścicielem jest pasjonat łyżwiarstwa. Zaoferował on Arturowi "specjalną" cenę, przez co ułatwił mu powrót do ulubionego miejsca, gdzie może dalej rozwijać swoje umiejętności.

W akademii wspiera go też dziewczyna, Saskia Alusalu, także łyżwiarka, która do Inzell przyjechała kilka lat temu. - Kiedyś Artur powiedział: mamo, siedzę w tym Inzell jak mnich, wszystkiego sobie odmawiam, oszczędzam, ale to może dobrze, to mnie wzmacnia... 

Powiązany Artykuł

O co tutaj biega - tło.jpg
O co tutaj biega

W styczniu, przed wyjazdem do Berlina Artur dzwonił do domu w Warszawie i mówił, że nie do końca wie, co się dzieje z jego formą. - Na treningu jest świetnie, albo jest do bani, więc na torze olimpijskim w Korei na mistrzostwach świata może być różnie – obawiał się Waś.

Przedolimpijska próba nie wyszła łyżwiarzowi, ale świadomość popełnionych błędów to niezwykle cenny materiał przed tym, co ma nastąpić za rok, czyli startem na igrzyskach.

Aneta Hołówek, PolskieRadio.pl

Polecane

Wróć do strony głównej