Premier League: Newcastle wraca do elity. Uśpiony gigant czy kolos na glinianych nogach?
Potężne zaplecze finansowe, wzmocnienia zespołu, doświadczony trener za sterami i niesamowici kibice, na których piłkarze zawsze mogą liczyć - Newcastle po roku nieobecności wraca do Premier League. Czy tym razem sprosta oczekiwaniom?
2017-04-25, 15:30
Czterokrotny mistrz Anglii przed rokiem z hukiem wyleciał z grona angielskiej elity, przegrywając rywalizację z lokalnym rywalem i jedną z najbardziej znienawidzonych drużyn - Sunderlandem. Co więcej, "Czarne Koty" prowadził wówczas Sam Allardyce, którego kilak miesięcy wcześniej zwolniono z Newcastle. Zespół zajmował 12. pozycję w tabeli i niewiele zwiastowało nadchodzący dramat.
Dzisiaj wszystko wskazuje na to, że darzące się niechęcią zespoły czeka "mijanka" - "Sroki" w poniedziałek zostały drugim klubem (po Brighton & Hove Albion), który zapewnił sobie grę w Premier League, Sunderland zaś powoli żegna się z najwyższą klasą rozgrywkową w Anglii, mając już tylko matematyczne szanse na utrzymanie. Tyne-Wear Derby w przyszłym sezonie będą mogły odbyć się jedynie w pucharach.
Newcastle było pewniakiem do awansu, budżetem i kadrą odstawało od rywali, a do tego trzeba też dodać wartość, która wydaje się tutaj największa - kibiców.
Na trybunach St. James's Park regularnie zasiada ponad 50 tysięcy widzów, co daje klubowi miejsce wśród najlepszych zespołów Europy. W obecnym sezonie pod względem frekwencji na Starym Kontynencie Newcastle wyprzedza tylko 12 zespołów.
REKLAMA
W materiale BBC, przygotowanym już po opuszczeniu szeregu najlepszych klubów w Anglii, jeden z rozżalonych fanów powiedział, że publiczność pojawiałaby się na obiekcie nawet, gdyby zamiast piłkarzy na boisko wybiegło 11 małp ubranych w biało-czarne trykoty.
***
Teoretycznie Newcastle ze swoim potencjałem powinno być gigantem. W praktyce jednak rozczarowuje swoich fanów zdecydowanie zbyt często, a spadek z Premier League był drugim na przestrzeni ostatniej dekady.
REKLAMA
Rok temu można było przekonać się, że wielu kibiców Newcastle nie liczy już na cuda. Po prostu przywykli do tego, że co tydzień są na stadionie. Historie o świetnych drużynach i o czasach, kiedy po boisku biegali tacy zawodnicy jak Keegan czy Shearer, przypominają legendy - ostatni raz Newcastle biło się o tytuł ponad dwie dekady temu, ale celu nie osiągnęło. 12 roztrwonionych punktów przewagi nad Manchesterem United boli do dziś.
"Sroki" nie wygrały nic istotnego od blisko 50 lat, kolejne pokolenia fanów czekają na lepszy czas, ale zamiast tego dostają wiele przepłacanych gwiazd, nerwowe ruchy podczas transferowych okienek i chaos w gabinetach zarządu. Trzeba powiedzieć jasno, że niewielu właścicieli angielskich klubów może rywalizować z Mike'em Ashleyem pod względem zbieranych gromów.
Anglik nie sprawia wrażenia kogoś, kto żyje wynikami, przywiązuje się do piłkarzy albo ma jakąś szerszą koncepcję rozwoju. Wśród głównych zarzutów pojawia się to, że jedynym, co go interesuje, są zyski.
REKLAMA
Decyzje w sprawach dotyczących samej piłki bardzo często określane są jako "haniebne". W ostatnich latach zamiast tożsamości i dumy, zespołu z duszą, Newcastle wyglądało raczej jak produkt, gałąź prowadzonego przez Ashleya Sports Direct.
Czy jest szansa, żeby to zmienić?
***
Newcastle w niewielkim stopniu przypomina zespół, który ostatnio oglądaliśmy w Premier League (i być może okaże się to atutem).
REKLAMA
W obecnym sezonie pozbyły się kilkunastu piłkarzy, a podobna ich liczba przybyła na St. James's Park. Największe gwiazdy odeszły za wielkie pieniądze - zysk po transferowym okienku wyniósł ponad 40 milionów funtów. Można było zastanawiać się, jak zespół poradzi sobie bez graczy takich jak Moussa Sissoko, Georginio Wijnaldum, Daryl Janmaat czy Fabricio Coloccini, ale ubytki zostały zastąpione bez większego problemu.
Rafa Benitez, który przyszedł w marcu ubiegłego roku do zespołu, nie zdążył odmienić gry drużyny na tyle, by wywalczyć utrzymanie. Pozostał jednak na stanowisku, przeprowadził szereg zmian. Po nieudanym pobycie w Realu Madryt postanowił podjąć się wyzwania na zapleczu Premier League i stworzyć drużynę, która powróci na należne jej miejsce.
Najważniejszymi graczami stali się ci, którzy zdecydowali się opuścić kluby grające wyżej, Matt Ritchie z Bournemouth i Dwight Gayle z Crystal Palace. Na miarę oczekiwań zaczął też grać Jonjo Shelvey. Anglik zaliczył falstart na samym początku swojej gry przy St. James'a Park, szybko trafiając na ławkę rezerwowych po serii rozczarowujących występów. Do tego do "Srok" dołączyło kilku zawodników, którzy dobrze znają realia Championship.
Awans Newcastle nie przyszedł łatwo, bywały słabsze momenty, styl nie był oszałamiający. Tutaj liczy się jednak cel.
REKLAMA
Hiszpański menedżer nie jest jednak pewien tego, czy w kolejnej batalii będzie dalej prowadził "Sroki". Chciał wzmocnień już zimą, ale wtedy Mike Ashley odmówił. Benitez wiele razy podkreślał, że to miasto zasługuje na mocną drużynę, na drużynę walczącą o najwyższe cele. A do tego potrzebne będą transfery i inwestycje.
- Jest mi tu dobrze, jestem bardzo szczęśliwy i dumny z tego, co udało nam się osiągnąć. Nie jest łatwo awansować od razu po spadku, ale dzięki zaangażowaniu piłkarzy, codziennej ciężkiej pracy i wielkiemu wsparciu fanów, byliśmy w stanie to osiągnąć - powiedział menedżer "Srok".
Benitez znalazł się na zakręcie kariery, niemiłosiernie wyszydzany w Madrycie, mający fatalną prasę, w ciągu roku zamienił grających zawsze o najwyższe cele "Królewskich" na spadające do Championship Newcastle. Musiał pokazać cierpliwość, musiał sprawić, by fani mu zaufali. Zrobili to i teraz trudno im wyobrażać sobie zmianę.
REKLAMA
Dziś Newcastle świętuje, ale już niedługo jednak pojawi się oczekiwanie i stres przed zbliżającym się sezonem. Czy "Sroki" będą w stanie ustabilizować swoją pozycję w Premier League i zbudować drużynę, którą czeka coś więcej niż tylko bycie tłem dla angielskich potęg?
Więcej na blogu autora - Krótka Piłka
Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl
REKLAMA