"Zagadka owinięta w enigmę". Wielki, ale też niespełniony. Andrzej Gołota kończy 50 lat

2018-01-05, 14:30

"Zagadka owinięta w enigmę". Wielki, ale też niespełniony. Andrzej Gołota kończy 50 lat
Andrzej Gołota. Foto: PAP/Adam Hawałej

Jego walki śledziły miliony Polaków, na ringu potrafił zachwycać, ale też szokować. Andrzej Gołota, jeden z największych polskich bokserów, kończy 50 lat.

Miejsce wśród legend polskiego boksu ma zapewnione, podobnie jak to w sercach kibiców. Pół wieku mija od momentu, w którym na świat przyszedł Andrzej Gołota, i oczywiście jest to dobra chwila, by przypomnieć, za co pokochali go Polacy.

- On był nieobliczalny. To była zagadka owinięta w enigmę. Mógł powalczyć genialnie albo spartolić sprawę. Był i Leonardem Da Vinci, ale też czasami malarzem bohomazów - mówił Andrzej Kostyra. Tak o Andrzeju Gołocie opowiadał dziennikarzowi portalu PolskieRadio.pl, Mateuszowi Brożynie:

Źródło: PolskieRadio.pl

Pierwszą zawodową walkę stoczył prawie 26 lat temu - 7 lutego 1992 roku pokonał Roosevelta Shulera i rozpoczął drogę na szczyt. Było jasne, że ma ogromny talent. Najpierw potwierdził to jako amator. 

Był młodzieżowym mistrzem Europy i wicemistrzem świata, w 1988 roku zdobył brązowy medal igrzysk olimpijskich w Seulu. Z tej imprezy 20-latek wracał jednak z niedosytem - walkę o złoto uniemożliwiła mu kontuzja, która zadecydowała o porażce z reprezentantem gospodarzy, Baik Hyun-manem. W finale Koreańczyk nie zagroził późniejszemu mistrzowi świata kategorii WBO Rayowi Mercerowi.

Kariera amatorska była tylko przetarciem, ale 114 walk na amatorskich ringach (99 zwycięstw, 2 remisy i 14 porażek) wystawiało mu świetne świadectwo do tego, by spróbować swoich sił w Stanach Zjednoczonych, gdzie czekała sława, prestiżowe tytuły, ogromne pieniądze i najlepsi pięściarze świata.

Kiedy w Polsce rozpoczęła się transformacja ustrojowa, razem z przyszłą żoną zdecydował się na wyjazd z kraju. Wpływ na to miało też oczywiście to, że wiosną 1990 roku zawodnik został oskarżony o rozbój z użyciem niebezpiecznego narzędzia po tym, jak we Włocławku wdał się w bójkę w dyskotece.

Jeszcze przed rozpoczęciem procesu pojawił się w Chicago. Problemy z prawem miał też później - w 2002 roku został oskarżony o pobicie mężczyzny w Sopocie, a potem był ścigany listem gończym. List żelazny wystawił mu później prezydent Aleksander Kwaśniewski - podczas procesu we Włocławku został skazany na dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu.

***

Początki na obczyźnie nie należały do łatwych - imał się różnych prac dorywczych, miał zostać kierowcą ciężarówki... Ostatecznie jednak boks znów pojawił się w jego życiu.

- Andrzej pierwsze walki toczył w USA w... knajpach, za 50 dolarów. Zawsze wierzył w siebie, wierzyła także w niego Mariola - mówiła w wywiadach jego matka, Bożena Gołota.

28 pojedynków - tyle zajęło mu dotarcie do starcia, które był przepustką do pierwszej z czterech walk o tytuł mistrza świata. Po 8 zainteresował się nim Lou Duva, który miał pod swoimi skrzydłami dziewiętnastu mistrzów świata, między innymi Evandera Holyfielda, Arturo Gattiego i Lennoxa Lewisa.

Po siedmiu dekadach w boksie Duva nie mógł zapomnieć o Gołocie - zawodniku, który pozostał dla niego zagadką. Kimś, kto był obdarzony niewiarygodnymi umiejętnościami, jednak nie potrafił ich wykorzystać, bez względu na to, z kim przyszło mu pracować.

- Prawda o Gołocie jest taka, że zawsze, kiedy przegrywał, przegrywał ze sobą, a nie z rywalem. Kiedy Andrew chce walczyć, niewielu gości jest w stanie stanąć z nim oko w oko. Wiedziałem, że mogę z niego zrobić mistrza świata wagi ciężkiej. Był duży, miał znakomite warunki fizyczne, chciał i lubił się uczyć - powiedział trener. I dodał, że Gołota był też największym wrogiem samego siebie.

Potrafił robić rzeczy zarówno wielkie, jak i zupełnie niewytłumaczalne.

***

Droga przez Milwaukee, prowincjonalne miasta Illinois i Pensylwanii, aż do wielkiego Madison Square Garden, od Roosevelta Shulera do Riddicka Bowe'a, zajęła Gołocie cztery i pół roku. Szansa na tytuł przyszła po zwycięstwie nad Danellem Nicholsonem.

Amerykanin był szykowany do tego, by skrzyżować rękawice z Bowe'em, jednak polski pięściarz pokazał w walce wszystkie swoje atuty. Na ósmą, ostatnią, rundę rywal już nie wyszedł.

To był przełom, nie tylko pod względem sportowym, ale też finansowym - Gołota zainkasował za to starcie 100 tysięcy dolarów, mógł pokazać się szerokiej publiczności i wskoczyć na kolejny, najwyższy poziom.

Źródło: YouTube/Isi Jimenez

Na horyzoncie pojawił się człowiek, którego znienawidzili praktycznie wszyscy kibice boksu w kraju - Riddick Bowe. Wymieniany w ścisłym gronie najlepszych zawodników świata. Bokser, który po pasjonujących walkach dwukrotnie pokonał Evandera Holyfielda.

Te starcia pozostają w pamięci nawet po dwóch dekadach. Waga ciężka pełna była klasowych zawodników, mistrzów, którzy wzbudzali gigantyczne emocje. To były złote czasy, które starsi fani boksu wspominają z utęsknieniem.

Polski akcent był wielkim wydarzeniem dla wszystkich rodaków. Andrzej Gołota rozbudzał wyobraźnię jako ten, który wyjechał do pięściarskiej ziemi obiecanej, krok po kroku szedł w stronę wielkiego sukcesu.

"Wstawanie na Gołotę" stało sie tradycją dla całych rodzin. Wiele osób do dziś wspomina czekanie na pierwszy gong i kibicowanie, które przyspieszało bicie serca. 

Pierwsza starcie z Bowe'em odbyło się 11 lipca 1996 roku. Do szóstej rundy publiczność w Madison Square Garden przecierała oczy ze zdumienia. Amerykanin był niekwestionowanym faworytem, miał bez problemów poradzić sobie z Polakiem. Wszystko wyglądało jednak zupełnie inaczej. 

"Big Daddy" bez dwóch zdań był wielkim zawodnikiem, ale daleko było mu do wzoru profesjonalizmu. Między walkami nie trzymał diety (na wagę wniósł rekordowe dla siebie 114 kilogramów), z trudem przychodziło mu gubienie kilogramów. Później przyznał, że zlekceważył Polaka i był przekonany, że pośle go na deski w kilka minut.

To Gołota dyktował warunki, bezlitośnie obijał rywala. Trafiał lewym prostym, ale też uciekał przed atakami, świetnie czuł dystans. Nie przestraszył się waki na wyniszczenie, przystąpił do niej z jeszcze większym animuszem.

"Big Daddy" był w opałach, w końcówce drugiej rundy po serii ciosów zaczął chwiać się na nogach. Ale to było dopiero wstępem. Jeden i drugi mieli opinię pięściarzy, którzy nie stronią od nieczystych zagrań. Bowe dostał ostrzeżenie za uderzenie w tył głowy, Gołota za cios poniżej pasa. To był początek koszmaru.

Kolejne ostrzeżenie, odjęte punkty, wreszcie dyskwalifikacja w siódmej rundzie. Przyjęło się uważać, że faulują bokserzy, którym nie idzie, którzy znajdują się w tarapatach. Tymczasem Gołota był na jak najlepszej drodze do wygranej. Nie pozostawił jednak sędziemu wyboru. Po tym werdykcie wydarzenia wymknęły się spod kontroli. Na ring wpadli członkowie zespołu Bowe'a, Polak otrzymał cios w tył głowy telefonem komórkowym, po którym musiał mieć założone szwy. Rozpętało się prawdziwe piekło, na trybunach doszło do zamieszek.

Lou Duva nie potrafił wytłumaczyć zachowania polskiego pięściarza. Kilka miesięcy po walce Gołota miał mu powiedzieć, że w szóstej rundzie Bowe złamał mu szczękę. Prawie zemdlał z bólu i bał się porażki przez nokaut.

Do rewanżu doszło 14 grudnia. Obaj zawodnicy mieli tu dużo do udowodnienia. Zapowiedzi o czystej walce można było jednak włożyć między bajki. Przed walką Duva miał zakładać na worki treningowe... spodenki bokserskie, żeby uniknąć powtórki z poprzedniego starcia. Stawka była ogromna.

To był pasjonujący pojedynek. Bowe został posłany na deski w drugiej rundzie, później rozpaczliwie się bronił, a Gołota szaleńczo atakował. Amerykanin przyjął kilkadziesiąt ciosów na korpus, ale wyszedł z opresji. Głównie zawdzięcza to przeciwnikowi. Polak w klinczu uderzył głową, co przerwało walkę i umożliwiło "Big Daddy'emu" złapanie oddechu. 

- Siedziałem w drugim rzędzie i z tych wszystkich walk, które oglądałem, to był najbardziej dramatyczny pojedynek. Tej walki nie zapomnę do końca życia. Pierwszy raz złapałem się na tym, że tak drżały mi ręce, że nie mogłem nawet dobrze przygotować sobie notatek. Potem nie mogłem ich odczytać, czego nigdy nie było. A tam padały wtedy takie ciosy... Nie przesadzę mówiąc, że śmierć unosiła się nad ringiem. To była walka zabijaków - wspominał Andrzej Kostyra.


Później role się odwróciły, Gołota walczył z rozciętym łukiem brwiowym, w czwartej rundzie to on leżał na deskach. Po raz pierwszy w karierze. Zaczęła się desperacja i ciosy poniżej pasa. Udało się wyjść na prostą i w piątej rundzie posłać Bowe'a na deski. To, jak Amerykanin przetrwał, pozostaje zagadką. Trzeba było utrzymać przewagę i trzymać emocje na wodzy. Nie udało się.

Dziesięć sekund przed końcem dziewiątej rundy wygrywający na punkty Gołota znów uderzył poniżej pasa, a sędzia zakończył walkę.

Źródło: YouTube/Jeff Jackson

***

Trudno to wytłumaczyć. Z jednej strony Gołota był w stanie walczyć z najlepszymi. Ale był w stanie robić to tylko wtedy, kiedy panował nad sobą i wszystko szło po jego myśli. Kiedy wydarzenia przyjmowały nieoczekiwany obrót, mogło wydarzyć się dosłownie wszystko. Potwierdzało się to, że to on sam był w ringu swoim największym wrogiem.

Bowe zapisał na swoim koncie zwycięstwa, ale walki z Polakiem praktycznie zakończyły jego karierę. Po drugim starciu był rozbity, w wywiadzie na ringu bełkotał, trudno było cokolwiek zrozumieć. Miał dopiero 28 lat, jednak jego znajomi wspominali, że od tego momentu stał się zupełnie innym człowiekiem, kontakt z nim stał się utrudniony. Po tym, jak dopuścił się uprowadzenia żony i dzieci z bronią w ręku, stwierdzono u niego trwałe uszkodzenie płatu czołowego mózgu.

Obóz Gołoty był załamany. Lou Duva przepraszał i mówił, że jego zawodnik powinien zastanowić się, czy dalej chce być pięściarzem. Gołota jednak nie rezygnował.

W 1997 roku otrzymał szansę boksowania o mistrzostwo świata. Przebieg pojedynku z Lennoksem Lewisem o pas WBC zaskoczył największych fachowców. Polak był spięty, wytrzymał w ringu zaledwie 95 sekund, zanim Brytyjczyk zakończył walkę.

Przed starciem narzekał na lewe kolano, dostał zastrzyk, po którym nie powinien wychodzić do ringu. Po walce zemdlał, obawiano się, że wszystko skończy się tragicznie. Wygrał proces z lekarze, który podał mu lidokainę, sąd orzekł odszkodowanie w wysokości miliona dolarów. To jednak była trauma, podczas której nie zobaczyliśmy nic z tego Gołoty, którego oglądaliśmy z Bowe'em.

***

Próbował jeszcze wrócić na szczyt - pokonał m.in. Coreya Sandersa. Ten pojedynek przeszedł do historii ze względu na swoją brutalność.

- To była niesamowita walka, najbardziej krwawa, jaką widziałem. Siedziałem blisko, krew lała się tak, że miałem ją na koszuli i marynarce - opowiadał Andrzej Kostyra.

W 1998 roku we Wrocławiu byłego mistrza świata Amerykanina Tima Witherspoona. Rok później w Atlantic City spotkał się z Michaelem Grantem. Zwycięzca miał walczyć z Lewisem o zunifikowane mistrzostwo świata w wadze ciężkiej. W pierwszej rundzie miał Granta dwukrotnie na deskach, a mimo to przegrał. Obijał rywala, który nie pozostawał dłużny, ale w dziesiątej rundzie jeden cios zniszczył cały wysiłek. Gołota padł na ring, wstał, ale krańcowo wyczerpany nie chciał dalej walczyć. 

Później odniósł dwa zwycięstwa z niezłymi rywalami, by w październiku 2000 roku stoczyć pojedynek z jednym z najsłynniejszych i najbardziej kontrowersyjnych pięściarzy na świecie - Mikem Tysonem. To był kolejny pojedynek, o którym mówiło się przez długie lata. Ale nie ze względu na kunszt, zaciętą walkę czy emocje.

Między drugą i trzecią rundą Gołota zdecydował, że nie będzie dalej walczył. Świat obiegły sceny, jak trener Al Certo próbuje włożyć do jego ust ochraniacz, jednocześnie krzycząc na pięściarza. Nie pomogło.

Fachowcy zadawali sobie pytanie, dlaczego uciekł z ringu? Kilka miesięcy później Komisja Kontroli Sportowców stanu Michigan uznała walkę za nieodbytą, ponieważ w moczu Tysona wykryto marihuanę.

Na Polaku wieszano psy, zarzucano mu, że jest tchórzem, nie ma charakteru do walki. Prawda jednak jest taka, że do tego pojedynku nie powinno w ogóle dojść.

***

Rozbrat z boksem trwał prawie trzy lata. Mało kto wierzył, że Gołota wróci do sportu. Niespodziewanie w 2003 roku stoczył dwa zwycięskie pojedynki z przeciętnymi rywalami, w lutym tego samego roku podpisał kontrakt z Donem Kingiem. Słynny menedżer obiecał mu walkę o mistrzostwo świata, nikt jednak nie liczył, że tak szybko do niej dojdzie.

W walce z Byrdem pokazał świetny boks, sędziowie orzekli jednak remis, co uznawano za mocno krzywdzącą decyzję.

Niestety, podobnie było z Johnem Ruizem. Gołota nie wygrał, choć według wielu opinii zasłużył na tytuł. Później w fatalnym stylu zakończyła jego potyczka o pas WBO z Lamonem Brewsterem w 2005 roku. Przegrał w zaledwie 52 sekundy. Później stoczył jeszcze sześć walk, lecz o taką stawkę już nie boksował.

Ostatnią oficjalną walkę Gołota stoczył w lutym 2013 roku w Gdańsku; 45-letni pięściarz uległ na punkty rówieśnikowi Przemysławowi Salecie, byłemu zawodowemu mistrzowi Europy. Jesienią 2014 roku popularny Andrew stoczył jeszcze pożegnalną walkę pokazową z Danellem Nicholsonem.

Mistrz, który nigdy nie został koronowany, któremu czegoś zabrakło do tego, by wykorzystać pełnię możliwości. Gołota będzie pamiętany jako ten, który dostarczył niesamowitych emocji, choć jego najważniejsze walki zakończyły się porażkami. To jednak postać, którą Polacy darzyli uwielbieniem, ciesząca się wielką popularnością i respektem. Miał wszystko, by być na absolutnym szczycie.

Do dziś nie doczekał się następcy, a patrząc na kolejne polskie nadzieje w wadze ciężkiej, trudno w ogóle mówić o tym, by ktokolwiek zbliżył się do osiągnięć Gołoty.

Więcej na blogu autora - Krótka Piłka

Paweł Słójkowski, PolskieRadio.pl

Polecane

Wróć do strony głównej