Trzeba zabić tę miłość - historia upadku Lechii
Zmiany w Lechii Gdańsk nie napawają kibiców tej drużyny optymizmem. Wręcz przeciwnie - część z nich wieści nawet spadek "Biało-zielonych" z Ekstraklasy.
2012-01-07, 15:30
Andrzej Ryba* to wieloletni fan Lechii Gdańsk. W tekście poniżej opisuje historię wzlotu i upadku Lechii Gdańsk.
Po półfinałowym meczu Pucharu Polski z Jagiellonią Białystok (2010 rok - przyp.) kibice Lechii wyrażali głośno swój żal. Ich zdaniem w wyniku błędu trenera Tomasza Kafarskiego, który zbyt rotował składem - "Biało-zieloni" odpadli z rozgrywek. Obawiali się, że szansa zdobycia takiego trofeum może się już nie powtórzyć. Ówczesny rzecznik prasowy Lechii i zarazem kibic tej drużyny od zawsze - Błażej Słowikowski stwierdził, że nie ma czego żałować, bowiem gdański klub od tej pory sezon po sezonie będzie już walczyć o najwyższe cele.
Lechia nagle stała się objawieniem, obiektem zazdrości całej Polski. I to nie z powodu tego, że biła się o puchary, ale ze względu na styl gry, jaki prezentowała. Trener Kafarski pokazał, że można grać widowiskowo i wygrywać. I nawet po tych przegranych meczach, jak ten z Wisłą w Krakowie - Lechią zachwycali się wszyscy. Nie licząc Razacka Traore - Kafarski nie miał gwiazd w składzie, ale potrafił z przeciętnych w sumie zawodników stworzyć najbardziej widowiskowo w Polsce grający zespół.
Nagle ta świetnie prezentująca się drużyna przestała funkcjonować. Okazało się, że napastnik, który miał być wzmocnieniem w ataku - wybrał Austrię (Chorwat Darko Bodul - przyp.). Do tego - pozbyto się Pawła Buzały w zamian za przeciętnego Kamila Poźniaka, a Razack Traore wraz z Piotrem Wiśniewskim nabawili się kontuzji. Lechia musiała grać bez 3 podstawowych zawodników w napadzie. Z ofensywnych graczy pozostali jedynie, jak zwykle świetny Łotysz Ivans Lukjanovs na skrzydle i Paweł Nowak w pomocy. Resztę składu stanowili gracze defensywni. Jeśli dodamy do tego pozbycie się lekką ręką Marka Zieńczuka (który stał się jednym z głównych architektów obecnego sukcesu Ruchu Chorzów) oraz tragicznie nieudane transfery Josipa Tadicia i Freda Bensona - to łatwo zauważyć, że z taką kadrą Kafarski nie mógł powtórzyć sukcesu z ubiegłego sezonu.
REKLAMA
Jednocześnie to właśnie "Mourinho z Kaszub" odpowiadał w dużej części za nieudane zakupy piłkarzy. Choć trzeba dodać, że dawano mu do wyboru takich a nie innych zawodników. Musiał wybierać miedzy złym a bardzo złym zawodnikiem. Na lepszych nie było pieniędzy. Po chwili Kafarski miał już przeciwko sobie część kibiców, którzy uważali go za główną przyczynę słabych wyników Lechii w tym sezonie.
Zarząd "Biało-zielonych" ugiął się pod presją grupy fanów i postanowił zmienić trenera, nie dając popracować Kafarskiemu choćby do końca rundy. Nowy szkoleniowiec - Rafał Ulatowski, który skompromitował się pracując poprzednio w Cracovii, miał być lekiem na całe zło. I oto zespół, który wiedział jak ma grać, który stworzył swój własny styl - został go pozbawiony. Ulatowski postawił na kontratak, czyli na nudną grę polegającą na obronie i… a nuż się uda coś tam strzelić.
REKLAMA
Trener Ulatowski zostanie zapamiętany jako ten, który wyrwał zespołowi duszę. Za Kafarskiego nawet, jak "Biało-zieloni" przegrywali to zawsze prowadzili otwartą grę, atakowali, próbowali grać swój futbol. Nic dziwnego, że poirytowany kapitan drużyny (Łukasz Surma - przyp.) po jednym z przegranych meczów za kadencji Ulatowskiego stwierdził, że "nie wie, co grają", że "to jest jakiś chaos". Taki był efekt zmian wprowadzonych przez nowego szkoleniowca, który dziś czuje się niedoceniony (!) w Polsce. W tym kraju - przynajmniej w Ekstraklasie - nie ma już raczej dla niego miejsca.
Zwolnienie Ulatowskiego sprawiło, że kibice zaczęli mieć nadzieję na lepsze dla Lechii czasy. Na wolnym rynku byli do wzięcia tacy trenerzy, jak Jan Urban, który mimo odejścia z Legii i Zagłębia Lubin, nie pozostawił za sobą "spalonej ziemi", a wręcz przeciwnie - wprowadził do tych zespołów młodych zawodników, których talenty rozbłysły tuż po jego zwolnieniu. Wydawało się, że szkoleniowiec, mający za sobą grę w Hiszpanii, będzie idealnym kandydatem na nowego trenera Lechii, biorąc pod uwagę styl prezentowany przez gdańską ekipę przed pojawieniem się Ulatowskiego. Można było też zatrudnić Dariusza Kubickiego, który przecież w przeszłości odnosił już sukcesy z "Biało-zielonymi". Pozytywnie kojarzył się też kibicom Bogusław "Bobo" Kaczmarek.
REKLAMA
Nic jednak z tego. Właściciel Andrzej Kuchar i zarząd klubu na kolejnego trenera Lechii wybrali Pawła Janasa. Tego samego, którego polscy fani pamiętają jak nie zabrał na mistrzostwa świata Tomasza Frankowskiego, który mu awans na mundial wywalczył. Janas na pamiętnym turnieju w Niemczech niczym nie zaimponował jako trener i reprezentacja szybko wróciła do domu. Ostatnie jego wyczyny też nie napawają optymizmem. Zarówno z Polonii Warszawa, jak i GKS-u Bełchatów był zwalniany po serii słabych wyników. Janas jest bowiem trenerem skostniałym, wiernym swoim przedpotopowym metodom treningowym i założeniom taktycznym. Przedziwne jest zatem, że zarówno właściciel, jak i prezes Lechii po przyjściu Janasa, zachowują się jakby złapali Pana Boga za nogi!
Tymczasem trwa ostateczny demontaż Lechii. Po pozbyciu się w ostatnich latach takich piłkarzy, jak Łukasz Trałka (do Polonii Warszawa), Hubert Wołąkiewicz (do Lecha Poznań), Marek Zieńczuk (do Ruchu Chorzów), Paweł Buzała (do GKS-u Bełchatów) - wszystko wskazuje na to, że klub opuści też wspomniany Ivans Lukjanovs. Jeśli suma 150 tys. euro rocznie (tyle wynosi kontrakt Łotysza - przyp.) jest dla Lechii zbyt wielka to nie ma też co liczyć na jakiekolwiek wzmocnienia. Jeśli do tego dodamy beznadziejny skauting w Lechii, którego jedynym sukcesem jest sprowadzenie w tym sezonie Mateusza Machaja (z Lecha Poznań – przyp.) to łatwo przewidzieć jak będzie wyglądał dla Lechii finał tegorocznych rozgrywek. Przyjście trenera Janasa i odejście popularnego wśród kibiców "Lucka" może się okazać gwoździem do trumny dla "Biało-zielonych", którzy wyrastają na głównego kandydata do spadku z Ekstraklasy. Szkoda, że kawałek pięknego futbolu w wyniku błędów działaczy i właściciela klubu znalazł taki swój koniec.
REKLAMA
Andrzej Ryba to wieloletni kibic Lechii Gdańsk, wydawca książki ks. Jarosława Wąsowicza "Biało-zielona Solidarność" o fenomenie politycznym kibiców gdańskiej Lechii 1981-1989
man, polskieradio.pl
REKLAMA