Pokrętne TWłumaczenie

W ustach TW esbecja jawi się niemal, jak organizacja charytatywna, która płaci za opowiadanie banałów.

2008-10-17, 13:48

Pokrętne TWłumaczenie

W ustach tajnych współpracowników, których donosicielstwo wychodzi na jaw, esbecja jawi się niemal, jak organizacja charytatywna, która płaci za opowiadanie banałów.

Większość osób, których współpraca ze Służbą Bezpieczeństwa wyszła na jaw, tłumaczy się w bardzo podobny sposób. Starają się one wybielić swoją działalność i umniejszyć winę. Przy okazji w jasnych barwach przedstawiają samą SB, zakłamując jej obraz. Może się to przyczynić do zatarcia prawdy o PRLowskiej bezpiece.

Schemat działania większości ujawnionych tajnych współpracowników jest taki sam. Osoba taka po opublikowaniu materiałów, dowodzących, że współpracowała z SB, zaprzecza wszystkiemu. Zarzeka się, że nie współpracowała, a teczki zostały spreparowane, mówi, że może i ktoś tam ją zarejestrował, ale odbyło się wbrew faktom i wiedzy zainteresowanego. Po kilku dniach refleksji i opublikowaniu nowych dowodów, były współpracownik zmienia zdanie. Przyznaje, że spotykał się z funkcjonariuszami SB, ale na nikogo nie donosił, rozmowy dotyczyły jego zawodowych planów na przyszłość, dokonań naukowych, czy ogólnie znanych wydarzeń na świecie. Po kolejnej porcji dowodów, przyznaje wprawdzie, że donosił na swoich znajomych, rodzinę czy przyjaciół, ale zarzeka się, że nikomu swoimi donosami nie zrobił krzywdy i nie zaszkodził. Prezentów nie przyjmował, a nawet jeśli zdarzyło mu się raz czy dwa wziąć butelkę whisky, czy kilka setek na zakupy, to tylko po to, by z dumą wyrzucić te wiktuały na śmietnik plując i przeklinając.

Strategię taką obserwowaliśmy wiele razy, ostatnio zastosował ją m.in. Aleksander Wolszczan, który w latach siedemdziesiątych i na początku osiemdziesiątych współpracował z SB, jako TW „Lange”. W odpowiedzi na publikację „Gazety Polskiej”, astronom przyznał, że „nieopatrznie” zgodził się na kontakty z SB, w trakcie rozmów z pracownikami bezpieki mówił o swoich zawodowych planach i „starał się formułować i przekazywać sygnały i sprawy, o których i tak było powszechnie wiadomo”, zapewnił, że nikomu nie zrobił krzywdy, a prezenty od esbeków wprawdzie przyjmował, ale z nich nie korzystał.

REKLAMA

Upiększyć esbecję

Przyjęta przez Wolszczana i wielu innych strategia ma na celu zmarginalizowanie roli, jaką odegrał on, donosząc PRLowskim służbom. Jednak w sposób oczywisty wybiela to również haniebną działalność, jaką parali się pracownicy SB. Służba ta bowiem, w ustach Wolszczana i jemu podobnych, jawi się, jako instytucja, z którą trzeba się spotykać, z której pracownikami można sobie porozmawiać o marzeniach, planach na przyszłość lub zdarzeniach, o których każdy słyszał i są w powszechnej świadomości. W zamian za to esbecy wspomagali finansowo, pomogli w wyjeździe czy załatwili jakiś prezencik dla żony. Słowem, SB jawi się, jako fajna organizacja charytatywna, której można opowiadać pierdoły i z tego żyć. Prawda była jednak zupełnie inna. SB była okrutną policją polityczną, walczącą brutalnie z ludźmi myślącymi inaczej niż władza, niszczącą wszelki opór i przejawy buntu obywatelskiego. Jej poprzedniczką był Urząd Bezpieczeństwa Publicznego, którego funkcjonariusze odpowiedzialni byli za mordy na Polakach, partyjne czystki, represje członków konspiracji wojennej, m.in. żołnierzy Armii Krajowej, i wprowadzanie ustroju komunistycznego w powojennej Polsce. SB, a przedtem UBP, by chronić ustrój, nie cofała się przed nieuzasadnionym aresztowaniem działaczy opozycji, torturowaniem ich w trakcie fikcyjnych śledztw, czy mordowaniem na zlecenie władz. Prewencyjnie korzystała z usług donosicieli, którzy na bieżąco informowali o działaniach „reakcyjnego środowiska”. Współpracowników pozyskiwano w różny sposób, jedni zgłaszali się na ochotnika, innych esbecja szantażowała, czy łamała psychicznie. Próba pokazania opinii publicznej, że pracownicy bezpieki to ludzie z fascynacją słuchający o planach i marzeniach swoich współpracowników, to fałszowanie rzeczywistości czasów komunistycznej dyktatury.

Donosisz=szkodzisz

Kuriozalne jest także często spotykane twierdzenie, że współpracując z SB nie szkodziło się nikomu. Opowiadając funkcjonariuszom policji politycznej o prywatnych sprawach swoich znajomych, przyjaciół czy rodziny w sposób oczywisty wyrządzało się im krzywdę. Nikt nie lubi, gdy o jego prywatnych sprawach rozmawia się za jego plecami. Szczególnie jeśli osobą słuchającą jest urząd mający na celu trzymanie społeczeństwa za przysłowiowy pysk. Donoszenie zawsze było krzywdzące w aspekcie moralnym i materialnym. Jest to oczywiste nie tylko w takich przypadkach, jak współpraca TW „Bolka”, który typował dla SB pracowników Stoczni Gdańskiej do zwolnienia za działalność „wywrotową”. Krzywdzenie ludzi było przecież istotą działalności policji politycznej w PRLu. Znajdowała ona zagrożenie dla ówczesnych władz Polski i eliminowała osoby, które walczyły z reżimem komunistycznym. Funkcjonariusze współpracowali z TW nie po to, by się z nimi spotykać przy kawie, ale by pozyskać informacje, potrzebne do walki o utrzymanie socjalizmu w Polsce. Działalność współpracowników była sprawdzana na kilku szczeblach, ich donosy były weryfikowane m.in. przez donosy innych TW. System działania SB obala kolejny mit, jaki jej donosiciele próbują budować, odpierając zarzuty związane ze swoją współpracą. Rejestrowanie współpracowników widm, jakim chce być każdy z ujawnionych donosicieli, było czymś sporadycznym. Pracujący w służbach PRLowskich ludzie byli rozliczani ze zdobytych informacji a nie rubryczek. Wykrycie faktu, iż zarejestrowany TW nie jest prawdziwym agentem, tylko wymysłem funkcjonariusza, było proste. Wystarczyło, by przełożony sprawdził, czy dany współpracownik jest źródłem jakichś informacji, lub zażądał spotkania z nim. Zarejestrowanie fikcyjnego współpracownika musiało więc wyjść na jaw. To z kolei wiązało się z wywaleniem z pracy funkcjonariusza SB.

REKLAMA

Należy także pamiętać, że bezpieka gromadziła informacje, z których na bieżąco korzystała. Gdyby rzeczywiście jej pracownicy masowo rejestrowali fikcyjnych współpracowników, w jej strukturach zapanowałby ogromny chaos, który prawdopodobnie uniemożliwiłby jej działanie. Jeśli dochodziło do fałszowania jakichś materiałów, np. by kogoś skompromitować, funkcjonariusze SB zaznaczali to w swoich aktach. W innym wypadku mogli by zapomnieć, co z ich ustaleń jest prawdą, a co zleconym fałszerstwem.

W debacie dotyczącej działalności esbeków przewija się także zafałszowany obraz pracowników służb PRLu. Pokazuje się ich jako osoby, które kombinują jak oszukać swojego zwierzchnika. Jednak, wbrew temu co można by pomyśleć, słuchając niektórych komentarzy dotyczących lustracji, esbecy nie byli zmuszani do pracy w służbach, byli ochotnikami, wierzącymi w to, co robią.

Każda wiadomość przydatna

Twierdzenie, że donosząc nie krzywdziło się nikogo, jest nieuprawnione także dlatego, że współpracownicy SB nie mogli wiedzieć, do czego esbecy wykorzystają zdobyte materiały. Nawet drobna informacja, o jakimś człowieku, mogła być bardzo istotna przy jego rozpracowywaniu. Dla pracowników SB nie było nieprzydatnych informacji. Mówienie, że przekazywane esbekom donosy dotyczyły rzeczy powszechnie znanych, więc nie były w ogóle istotne, jest uprawnione tylko wtedy, gdy mówi to pracownik Służby Bezpieczeństwa. W innym przypadku nie można być pewnym, że z donosu bezpieka nie zrobiła jakiegoś użytku.

REKLAMA

Aleksander Wolszczan, tłumacząc się ze swojej współpracy, zaznaczał, że spotkania z esbekami były konieczne, gdyż „SB było elementem PRL-owskiego krajobrazu”. Jego stwierdzenie mogłoby sugerować, że donoszenie było warunkiem istnienia w PRLu. Nie jest to jednak prawdą. Donoszenie na SB nie było koniecznością, choć wiązało się z wieloma udogodnieniami. Wolszczan wybrał je zamiast honoru i przyzwoitości, wolał donosić niż zrezygnować ze swojej kariery naukowej. W związku z tym, jak wielu innych, swoje naukowe sukcesy zawdzięcza po części PRLowskiej policji politycznej. Twierdzenie, że w komunistycznej Polsce „nie można było inaczej”, jest bardzo niesprawiedliwe wobec tych, którzy SB nie dali się złamać. Przekreśla sens choćby bohaterskiej śmierci generała Emila Fieldorfa, który został zamordowany, gdyż nie zgodził się na współpracę z komunistami, czy cierpienia wielu ludzi często bezimiennych, którzy w czasach PRLu wybrali nie kariery zawodowe i wygodne życie, tylko honor, ojczyznę i dobro drugiego człowieka. Kolejni tajni współpracownicy, których donosicielska działalność wychodzi na jaw, powinni pamiętać, że wybielając swoją współpracę, wybielają także PRLowską bezpiekę i przyczyniają się do zatarcia w opinii publicznej prawdziwego obrazu jej działania. Po opublikowaniu dowodów na swoją współpracę powinni stanąć w prawdzie i powiedzieć, że donosili, krzywdzili i szkodzili najbliższym. Przynajmniej tym razem powinni zachować się honorowo.

Stanisław Żaryn

Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej