Bijące serce kontynentu
Wbrew głosom krytyków, Polska może wiele oferować Europie.
2007-07-08, 16:36
Witold Gombrowicz twierdził, że: „Nie będziemy narodem prawdziwie
europejskim póki nie wyodrębnimy się z Europy - gdyż europejskość nie
polega na zlaniu się z Europą, lecz na tym, aby być jej częścią
składową: specyficzną i nie dającą się niczym zastąpić.” Musimy więc nie tylko brać, ale i oferować.
Europejska rusofilia
Wielkim problmem Unii Europejskiej jest stosunek państw Europy Zachodniej do Rosji. Warto dziś przypomnieć, co mówił prezydent Francji Francois Mitterand w końcu września 1991 roku, na spotkaniu z Gorbaczowem:
„W interesie Francji jest, żeby na Wschodzie Europy istniała centralna siła. Jeśli dojdzie do rozpadu ZSRR, to będzie to historyczna katastrofa... Każdy rozkład jednolitości na Wschodzie to niestabilność. Oto dlaczego nie chcemy i nie będziemy wspierać ambicji separatystycznych. (...) Należę do tych, którzy pragną mieć w Pana osobie silnego partnera: to znaczy odnowiony Związek Sowiecki. Inaczej co - Rosja, Ukraina, Białoruś, Gruzja, jeszcze jakieś państwa? W rezultacie w Polsce sytuacja stanie się jeszcze bardziej niestabilna. To samo można powiedzieć o Czechosłowacji i Węgrzech.”
Zakończył proroczo: „Jeśli tak sprawy pójdą, to moi następcy będą musieli ustanowić solidne stosunki z Rosją.”
Ta rusofilia, jak zaświadczył Prof. Daniel Beauvois w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, ma szerszy zasięg: „Ostatnio wyszła historia caratu autorstwa mojej następczyni na Sorbonie. Od początku do końca jest to rosyjska wersja historii: rosyjskiej misji. To po prostu przerażające, jak bardzo historycy francuscy są pod wpływem Rosjan.”
Taką samą postawę prezentują elity niemieckie. Christoph Royen, pracownik Instytutu Badawczego w Ebenhausen, stwierdził: „Aż do 1989 r., niemieccy eksperci w sprawach wschodnich ograniczali się do analizowania źródeł rosyjskich. Nadal wielu z nich stamtąd czerpie informacje o krajach b. Bloku. Ich analizy wywierają znaczny wpływ na politykę rządu. Można tu przytoczyć debatę o rozszerzeniu NATO - kiedy to niemieccy politycy i ich doradcy zgadzali się, że trzeba wykazać zrozumienie dla sprzeciwu Rosji.”
W istocie jest to kontynuacja polityki epoki „odprężenia” czyli détente z lat 70.
W latach 1975-1979 dysydenci w bloku wschodnim próbowali wykorzystać tzw. „trzeci koszyk” umowy z Helsinek, przewidujący pewne swobody obywatelskie dla obywateli jej sygnatariuszy. Odpowiedzią były masowe represje (do 1985 roku co najmniej czterech z nich zmarło w więzieniach).
Reakcją Europy były - wyrazy ubolewania...
Nawet przeszłość podlegała „odprężeniu”. Gdy w 1978 roku Polacy w Londynie zamierzali wznieść pomnik na cześć ofiar Katynia, labourzystowski burmistrz Londynu, a potem kancelaria premiera z tej samej partii zakazały im tego - chcieli bowiem umieścić na nim datę 1940, a więc wskazującą na Sowietów jako morderców. (Pomnik mógł stanąć tylko na wykupionej działce cmentarnej).
W grudniu 1979 roku znany politolog, historyk i publicysta Walter Laquer, dając wyraz coraz powszechniejszym w USA obawom, pisał: „Największe znaczenie ma jednak mieszanina letargu i hipochondrii, która panuje w Europie Zachodniej od wielu lat. (...) nowym zjawiskiem jest pewna subtelna zmiana postawy wpływowych kół tych krajów: rosną starania o to, by nie narazić się Rosjanom. (...) W kręgach tych uważa się za rzecz normalną, że Związek Sowiecki współpracuje z zachodnimi partiami komunistycznymi - jeśli jednak zachodni polityk spotyka się z dysydentami sowieckimi lub wyraża poparcie dla ich działalności, ocenia się jego zachowanie jako złamanie dobrych obyczajów.”
Wystarczy zmienić parę nazw własnych w tych uwagach, by stał się on opisem dzisiejszych stosunków Starej Europy z Rosją. To samo ugłaskiwanie; ten sam nacisk na kraje z nią sąsiadujące, by uległy żądaniom Kremla. Przypomnijmy: 25 stycznia 2001 roku delegaci Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy cofnęli sankcje wobec delegacji Rosji uchwalone jako reakcja na ludobójstwo w Czeczenii i przywrócili jej prawo głosowania w Zgromadzeniu. Decyzję podjęto mimo, że tego samego dnia przedstawiciele Rady lord Judd i Rudolf Bindig przedstawili raport, który stwierdzał, że nic się tam nie zmieniło - i mimo apelu pięciu organizacji praw człowieka, które także przedstawiły tego dnia raporty o klęsce humanitarnej w Czeczenii.
O tej pory sprawa Czeczenii po prostu dla Rady Europy nie istnieje.
14 września 2002 roku, wbrew poprzednim zaklęciom, Unia nakłoniła Litwę, by ta zrezygnowała z kontroli zamkniętych pociągów przejeżdżających przez jej terytorium z Rosji do Obwodu Kalingradzkiego - a więc de facto stworzyła eksterytorialny korytarz dla Rosji.
Antyamerykańska poprawność
Za to od 30 co najmniej lat Europa Zachodnia nie miała żadnych oporów przed dystansowaniem się wobec Ameryki i jak otwarcie wyznał we francuskiej TV Giscard d’Eistang Konstytucja europejska ma jej jeszcze w tym dopomóc (oczywiście dopóki Amerykanie nie zagrożą wycofaniem swoich żołnierzy). W 1997 roku Unia Europejska potępiła sankcje USA wobec Kuby, Iranu i Libii, gdyż uważała, że uderzą one w interesy firm europejskich. W 2003 roku odżegnała się od II fazy „wojny z terroryzmem”, czyli obalenia jednego z największych potworów w dziejach świata, Saddama Husseina i próby zbudowania demokracji w Iraku - co w ciągu paru lat po II wojnie światowej udało się w Niemczech i Japonii.
Polityka ta to prosta konsekwencja Poprawności Politycznej, która nakazuje odnosić się krytycznie do „stereotypu zachodniego pojęcia wolności jednostki” - co implikuje niechęć do kapitalizmu i wrogość do Stanów Zjednoczonych, jako jego najlepszego przykładu. Ameryka jest obiektem nienawiści eurokratów od czasu ich młodości, którą wyznaczyła „rewolucja” roku ‘68 - i późniejszy coraz bardziej szalony antyamerykanizm. Na przełomie lat 70. i 80. Europa stała się widownią gigantycznych demonstracji przeciw broni rakietowej. W manifestacji w Bonn wzięło udział 250 tys. uczestników; w Atenach 200 tys.; w Amsterdamie 350 tys.; w Madrycie 400 tysięcy. Demonstranci ci jednakże nie protestowali przeciw już zaistalowanym 333 sowieckim rakietom SS-20 mającym 999 głowic atomowych, które po 20 minutach lotu mogły obrócić w pył i proch wszystkie większe miasta kontynentu.
Protestowali przeciw 572 rakietom, które NATO miało dopiero zainstalować, żeby ich bronić...
Obłędowi na ulicach towarzyszyły ataki terrorystów na personel amerykański i instytucje wojskowe - oraz jadowicie antyamerykańskie programy telewizyjne i artykuły w prasie. Nie było to zresztą tak spontaniczne, jak to przedstawiały media. W 1981 r. Holandia i Portugalia wydaliła oficerów KGB, którzy mieli za cel wzniecanie rozruchów przeciw bazom NATO. Jednocześnie policja duńska aresztowała pisarza i „działacza pokojowego” Arne Petersona, który pracował dla Sowietów już od 1970 roku („Pershingi” zostały zainstalowane - a Kreml zerwał rozmowy rozbrojeniowe).
Polska sercem Europy
Histeria wobec ewentualnego polskiego veta na brukselskim szczycie była odruchem nienawiści narkomana wobec lekarza, który zabiera mu narkotyk. Stara Europa znajduje się dziś w stanie śpiączki - śniąc sen o wielkim opiekuńczym mocarstwie, które będzie mogło sprzeciwić się USA i jednocześnie swoim dobrotliwym przykładem ułagodzi sfrustrowanych Rosjan, Arabów a niedługo pewnie i Chińczyków.
Rzeczywistość jest całkiem inna. Europa w jarzmie Karty Socjalnej nie ma najmniejszych szans na dogonienie Ameryki. A ponieważ Europejki rezygnują z dzieci lub poprzestają na jednym - Europa wymiera. Znaczne połacie Hiszpanii, Szkocji, Szwecji, Szwajcarii czy Węgier już dziś są puste: z zamkniętymi szkołami, wymarłymi wioskami i krzakami zarastającymi dawne pola i sady.
W tym stanie rzeczy wielodzietne rodziny islamskie stają się w większości największych miast zachodniej Europy głównym dostarczycielem narybku do szkół. W W. Brytanii najpopularniejszym imieniem nadawanym noworodkom jest dziś Mohammed: Rotterdam za trzy lata, a Marsylia i Bruksela za pięć - staną się miastami o większości arabskiej.
Czy taka zgrzybiała, drzemiąca w blasku dawnej sławy Europa pomoże nam, gdy za dwa lata (lub wcześniej) Rosja odetnie nam gaz? Pytanie oczywiście retoryczne. Usłyszymy, że jest to dla nas kolejna lekcja, by nie zadzierać z silniejszymi.
Nikt nie szanuje tych, co nie szanują samych siebie. Recepta europejskich integrystów oznacza stworzenie Nowego Człowieka Europejskiego; i trudno się nie zgodzić z Władimirem Bukowskim, że jest to równie utopijne i niebezpieczne, co niegdyś kształtowanie Człowieka Sowieckiego.
A przecież już Witold Gombrowicz twierdził: „Nie będziemy narodem prawdziwie europejskim póki nie wyodrębnimy się z Europy - gdyż europejskość nie polega na zlaniu się z Europą, lecz na tym, aby być jej częścią składową: specyficzną i nie dającą się niczym zastąpić.”
Musimy więc nie tylko brać, ale i oferować. Jeśli tysiąc lat polskiej historii potraktować nie tylko jak bagaż lecz odwrotnie, jako doświadczenie - okaże się, że to właśnie Polacy mają w swym kulturowym bagażu największy skarb: zdolność oporu wobec przemocy. W latach 40., 50. i 60. serce Europy biło nie w skomunizowanych salonach Paryża, Mediolanu czy Londynu, ani nie pośród wymóżdzonych młodzików ścinających w Maju ‘68 r. piękne platany na Boulevard St. Michel. Biło ono w komunistycznych więzieniach i obozach koncentracyjnych, wśród politycznej emigracji i pośród prostych ludzi gromadzących się wokół ołtarzy: także tych nielegalnych, za wzniesienie których komuniści karali więzieniem księży.
To właśnie miał na myśli Norman Davies pisząc:
„Polska trwa niczym symbol moralnych problemów Europy i gróźb wiszących nad całym światem. Dzwon nad Wisłą bije nam wszystkim. A to dlatego, że Polska jest miejscem, gdzie rywalizujące kultury i filozofie starły się w najostrzejszej formie, a napięcia europejskiego dramatu rozgrywane są na żywym ciele i nerwach dużego narodu. Polska nie jest skrawkiem ziemi ani odległym przylądkiem - jest sercem Europy.”
Piotr Skórzyński
Fot. sxc.hu
Osip Mandelsztam, czytając kiedyś „Prawdę”, powiedział do żony: „Okazuje się, że jesteśmy w łapach humanistów”. Czy może się wkrótce okazać, że jesteśmy w łapach Oświeconych Eurokratów? Konstytucja europejska może stać środkiem do zagwarantowania trwałych
rządów kasty biurokracji, która będzie pilnować przestrzegania
neomarksizmu znanego jako Polityczna Poprawność. Jak by to mogło
wyglądać, wiemy z doświadczenia. Nie ustaje w ostrzeżeniach Władimir Bukowski: „Co powiecie na ‘Policję Europejską’ czy ‘Sądy Europejskie’ z ich ‘europejskim nakazem aresztowania’ - i władzą umożliwiającą ściganie ludzi za takie przestępstwa jak ‘rasizm’ czy ‘ksenofobia’? Kto wie ilu b. oficerów wschodnioniemieckich STASI, czy ich kolegów z innych państw b. bloku sowieckiego, będzie tam pracować? Sądząc po przykładzie ostatniej Komisji Europejskiej, w skład której, na łączną ilość 27 komisarzy, aż siedmiu to b. komunistyczni aparatczycy, ich liczba może sięgnąć nawet 30 proc.”Europejska rusofilia
Wielkim problmem Unii Europejskiej jest stosunek państw Europy Zachodniej do Rosji. Warto dziś przypomnieć, co mówił prezydent Francji Francois Mitterand w końcu września 1991 roku, na spotkaniu z Gorbaczowem:
„W interesie Francji jest, żeby na Wschodzie Europy istniała centralna siła. Jeśli dojdzie do rozpadu ZSRR, to będzie to historyczna katastrofa... Każdy rozkład jednolitości na Wschodzie to niestabilność. Oto dlaczego nie chcemy i nie będziemy wspierać ambicji separatystycznych. (...) Należę do tych, którzy pragną mieć w Pana osobie silnego partnera: to znaczy odnowiony Związek Sowiecki. Inaczej co - Rosja, Ukraina, Białoruś, Gruzja, jeszcze jakieś państwa? W rezultacie w Polsce sytuacja stanie się jeszcze bardziej niestabilna. To samo można powiedzieć o Czechosłowacji i Węgrzech.”
Zakończył proroczo: „Jeśli tak sprawy pójdą, to moi następcy będą musieli ustanowić solidne stosunki z Rosją.”
Ta rusofilia, jak zaświadczył Prof. Daniel Beauvois w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej”, ma szerszy zasięg: „Ostatnio wyszła historia caratu autorstwa mojej następczyni na Sorbonie. Od początku do końca jest to rosyjska wersja historii: rosyjskiej misji. To po prostu przerażające, jak bardzo historycy francuscy są pod wpływem Rosjan.”
Taką samą postawę prezentują elity niemieckie. Christoph Royen, pracownik Instytutu Badawczego w Ebenhausen, stwierdził: „Aż do 1989 r., niemieccy eksperci w sprawach wschodnich ograniczali się do analizowania źródeł rosyjskich. Nadal wielu z nich stamtąd czerpie informacje o krajach b. Bloku. Ich analizy wywierają znaczny wpływ na politykę rządu. Można tu przytoczyć debatę o rozszerzeniu NATO - kiedy to niemieccy politycy i ich doradcy zgadzali się, że trzeba wykazać zrozumienie dla sprzeciwu Rosji.”
W istocie jest to kontynuacja polityki epoki „odprężenia” czyli détente z lat 70.
W latach 1975-1979 dysydenci w bloku wschodnim próbowali wykorzystać tzw. „trzeci koszyk” umowy z Helsinek, przewidujący pewne swobody obywatelskie dla obywateli jej sygnatariuszy. Odpowiedzią były masowe represje (do 1985 roku co najmniej czterech z nich zmarło w więzieniach).
Reakcją Europy były - wyrazy ubolewania...
Nawet przeszłość podlegała „odprężeniu”. Gdy w 1978 roku Polacy w Londynie zamierzali wznieść pomnik na cześć ofiar Katynia, labourzystowski burmistrz Londynu, a potem kancelaria premiera z tej samej partii zakazały im tego - chcieli bowiem umieścić na nim datę 1940, a więc wskazującą na Sowietów jako morderców. (Pomnik mógł stanąć tylko na wykupionej działce cmentarnej).
W grudniu 1979 roku znany politolog, historyk i publicysta Walter Laquer, dając wyraz coraz powszechniejszym w USA obawom, pisał: „Największe znaczenie ma jednak mieszanina letargu i hipochondrii, która panuje w Europie Zachodniej od wielu lat. (...) nowym zjawiskiem jest pewna subtelna zmiana postawy wpływowych kół tych krajów: rosną starania o to, by nie narazić się Rosjanom. (...) W kręgach tych uważa się za rzecz normalną, że Związek Sowiecki współpracuje z zachodnimi partiami komunistycznymi - jeśli jednak zachodni polityk spotyka się z dysydentami sowieckimi lub wyraża poparcie dla ich działalności, ocenia się jego zachowanie jako złamanie dobrych obyczajów.”
Wystarczy zmienić parę nazw własnych w tych uwagach, by stał się on opisem dzisiejszych stosunków Starej Europy z Rosją. To samo ugłaskiwanie; ten sam nacisk na kraje z nią sąsiadujące, by uległy żądaniom Kremla. Przypomnijmy: 25 stycznia 2001 roku delegaci Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy cofnęli sankcje wobec delegacji Rosji uchwalone jako reakcja na ludobójstwo w Czeczenii i przywrócili jej prawo głosowania w Zgromadzeniu. Decyzję podjęto mimo, że tego samego dnia przedstawiciele Rady lord Judd i Rudolf Bindig przedstawili raport, który stwierdzał, że nic się tam nie zmieniło - i mimo apelu pięciu organizacji praw człowieka, które także przedstawiły tego dnia raporty o klęsce humanitarnej w Czeczenii.
O tej pory sprawa Czeczenii po prostu dla Rady Europy nie istnieje.
14 września 2002 roku, wbrew poprzednim zaklęciom, Unia nakłoniła Litwę, by ta zrezygnowała z kontroli zamkniętych pociągów przejeżdżających przez jej terytorium z Rosji do Obwodu Kalingradzkiego - a więc de facto stworzyła eksterytorialny korytarz dla Rosji.
Antyamerykańska poprawność
Za to od 30 co najmniej lat Europa Zachodnia nie miała żadnych oporów przed dystansowaniem się wobec Ameryki i jak otwarcie wyznał we francuskiej TV Giscard d’Eistang Konstytucja europejska ma jej jeszcze w tym dopomóc (oczywiście dopóki Amerykanie nie zagrożą wycofaniem swoich żołnierzy). W 1997 roku Unia Europejska potępiła sankcje USA wobec Kuby, Iranu i Libii, gdyż uważała, że uderzą one w interesy firm europejskich. W 2003 roku odżegnała się od II fazy „wojny z terroryzmem”, czyli obalenia jednego z największych potworów w dziejach świata, Saddama Husseina i próby zbudowania demokracji w Iraku - co w ciągu paru lat po II wojnie światowej udało się w Niemczech i Japonii.
Polityka ta to prosta konsekwencja Poprawności Politycznej, która nakazuje odnosić się krytycznie do „stereotypu zachodniego pojęcia wolności jednostki” - co implikuje niechęć do kapitalizmu i wrogość do Stanów Zjednoczonych, jako jego najlepszego przykładu. Ameryka jest obiektem nienawiści eurokratów od czasu ich młodości, którą wyznaczyła „rewolucja” roku ‘68 - i późniejszy coraz bardziej szalony antyamerykanizm. Na przełomie lat 70. i 80. Europa stała się widownią gigantycznych demonstracji przeciw broni rakietowej. W manifestacji w Bonn wzięło udział 250 tys. uczestników; w Atenach 200 tys.; w Amsterdamie 350 tys.; w Madrycie 400 tysięcy. Demonstranci ci jednakże nie protestowali przeciw już zaistalowanym 333 sowieckim rakietom SS-20 mającym 999 głowic atomowych, które po 20 minutach lotu mogły obrócić w pył i proch wszystkie większe miasta kontynentu.
Protestowali przeciw 572 rakietom, które NATO miało dopiero zainstalować, żeby ich bronić...
Obłędowi na ulicach towarzyszyły ataki terrorystów na personel amerykański i instytucje wojskowe - oraz jadowicie antyamerykańskie programy telewizyjne i artykuły w prasie. Nie było to zresztą tak spontaniczne, jak to przedstawiały media. W 1981 r. Holandia i Portugalia wydaliła oficerów KGB, którzy mieli za cel wzniecanie rozruchów przeciw bazom NATO. Jednocześnie policja duńska aresztowała pisarza i „działacza pokojowego” Arne Petersona, który pracował dla Sowietów już od 1970 roku („Pershingi” zostały zainstalowane - a Kreml zerwał rozmowy rozbrojeniowe).
Polska sercem Europy
Histeria wobec ewentualnego polskiego veta na brukselskim szczycie była odruchem nienawiści narkomana wobec lekarza, który zabiera mu narkotyk. Stara Europa znajduje się dziś w stanie śpiączki - śniąc sen o wielkim opiekuńczym mocarstwie, które będzie mogło sprzeciwić się USA i jednocześnie swoim dobrotliwym przykładem ułagodzi sfrustrowanych Rosjan, Arabów a niedługo pewnie i Chińczyków.
Rzeczywistość jest całkiem inna. Europa w jarzmie Karty Socjalnej nie ma najmniejszych szans na dogonienie Ameryki. A ponieważ Europejki rezygnują z dzieci lub poprzestają na jednym - Europa wymiera. Znaczne połacie Hiszpanii, Szkocji, Szwecji, Szwajcarii czy Węgier już dziś są puste: z zamkniętymi szkołami, wymarłymi wioskami i krzakami zarastającymi dawne pola i sady.
W tym stanie rzeczy wielodzietne rodziny islamskie stają się w większości największych miast zachodniej Europy głównym dostarczycielem narybku do szkół. W W. Brytanii najpopularniejszym imieniem nadawanym noworodkom jest dziś Mohammed: Rotterdam za trzy lata, a Marsylia i Bruksela za pięć - staną się miastami o większości arabskiej.
Czy taka zgrzybiała, drzemiąca w blasku dawnej sławy Europa pomoże nam, gdy za dwa lata (lub wcześniej) Rosja odetnie nam gaz? Pytanie oczywiście retoryczne. Usłyszymy, że jest to dla nas kolejna lekcja, by nie zadzierać z silniejszymi.
Nikt nie szanuje tych, co nie szanują samych siebie. Recepta europejskich integrystów oznacza stworzenie Nowego Człowieka Europejskiego; i trudno się nie zgodzić z Władimirem Bukowskim, że jest to równie utopijne i niebezpieczne, co niegdyś kształtowanie Człowieka Sowieckiego.
A przecież już Witold Gombrowicz twierdził: „Nie będziemy narodem prawdziwie europejskim póki nie wyodrębnimy się z Europy - gdyż europejskość nie polega na zlaniu się z Europą, lecz na tym, aby być jej częścią składową: specyficzną i nie dającą się niczym zastąpić.”
Musimy więc nie tylko brać, ale i oferować. Jeśli tysiąc lat polskiej historii potraktować nie tylko jak bagaż lecz odwrotnie, jako doświadczenie - okaże się, że to właśnie Polacy mają w swym kulturowym bagażu największy skarb: zdolność oporu wobec przemocy. W latach 40., 50. i 60. serce Europy biło nie w skomunizowanych salonach Paryża, Mediolanu czy Londynu, ani nie pośród wymóżdzonych młodzików ścinających w Maju ‘68 r. piękne platany na Boulevard St. Michel. Biło ono w komunistycznych więzieniach i obozach koncentracyjnych, wśród politycznej emigracji i pośród prostych ludzi gromadzących się wokół ołtarzy: także tych nielegalnych, za wzniesienie których komuniści karali więzieniem księży.
To właśnie miał na myśli Norman Davies pisząc:
„Polska trwa niczym symbol moralnych problemów Europy i gróźb wiszących nad całym światem. Dzwon nad Wisłą bije nam wszystkim. A to dlatego, że Polska jest miejscem, gdzie rywalizujące kultury i filozofie starły się w najostrzejszej formie, a napięcia europejskiego dramatu rozgrywane są na żywym ciele i nerwach dużego narodu. Polska nie jest skrawkiem ziemi ani odległym przylądkiem - jest sercem Europy.”
Piotr Skórzyński
REKLAMA