Już wiem jak dostać Oscara! Felieton Magdaleny Złotnickiej
Kończyłam urlop, gdy w mediach pojawiła się informacja, że Akademia Sztuki i Wiedzy Filmowej zamierza wprowadzić nowe kryteria dla obrazów walczących o Oscara w kategorii "najlepszy film". Stwierdziłam, że to czas, by ziścić marzenie z dzieciństwa i zostać aktorką. Kursy? Lekcje dykcji? Nie, mój plan jest prostszy: babą już jestem, to teraz zostanę lesbijką i będę głosić, że identyfikuję się jako Afroamerykanka.
2020-09-11, 21:11
Czasu na przygotowania mam jeszcze trochę. Akademia zmiany będzie wprowadzać stopniowo od roku 2022, a dwa lata później mają stać się obligatoryjne. Co zakładają? Żeby ubiegać się o Oscara za najlepszy film, trzeba spełnić przynajmniej dwa z czterech kryteriów. Pierwsze kryterium dotyczy tego, że mniejszości mają być reprezentowane na ekranie. Czyli co? Ano przynajmniej jeden z aktorów grających główną lub znaczącą rolę drugoplanową musi być rasy innej niż biała, przynajmniej 30 procent odtwórców ról drugoplanowych i epizodycznych ma reprezentować przynajmniej dwie grupy mniejszości. Tu wymienieni są: niepełnosprawni, kobiety, zbiór LGBTQ+, niedosłyszący i mniejszości rasowe. No i temat filmu powinien dotyczyć właśnie owych grup niedostatecznie reprezentowanych. Pozostałe kryteria dotyczą podobnego parytetu, jeśli idzie o ekipę filmową, ludzi od reklamy i PR-u etc.
Powiązany Artykuł
Oscar nie tylko za film. Akademia wprowadza kryteria równościowe
I tu właśnie zobaczyłam szansę dla siebie. Cóż z tego, że raczej nie spełniam wymagań stawianych aktorkom? Śpiewać nie umiem, ruszam się – jak to się mówiło w przedwojennej Warszawie – jak krowa na lodzie. Ale mogę mieć ważniejsze zalety: jestem kobietą, zaraz ogłoszę, że w celach romantycznych też wolę kobiety, tylko się ukrywałam. A także, że identyfikuję się jako Afroamerykanka. Potem pojadę za ocean i zagram w filmie. A jak nie dostanie on Oscara, zacznę się wydzierać, że to dyskryminacja. Byle tylko nie wygryzł mnie Terry Gilliam z Monty Pythona, który ciemnoskórą lesbijką ogłosił się już w roku 2018, zirytowany zaleceniami BBC, dotyczącymi produkcji komedii.
Koniec wolności artystycznej?
Żarty żartami, ale świat wokół zaczyna się robić naprawdę straszny. Wytyczne Akademii gwałcą podstawowe wolności. Po pierwsze, reżyser, producent etc. ma prawo wybierać najlepszego fachowca i nie powinien być tu związany tym, czy należy on do mniejszości, czy nie, ale tym, co umie w swojej dziedzinie. Po drugie, istnieje coś takiego, jak wolność wyrazu artystycznego: reżyser kręci film o czymś, co uważa za ważne, z takimi aktorami, jacy pasują mu do wizji. Zapewne objawią się twórcy niezależni, którzy będą realizować swoje pomysły, mając w nosie owe wytyczne. Zarazem jednak należy pamiętać, że Oscar nadal ma w sobie magię. Wprowadzenie nowych zasad zaowocuje więc prawdopodobnie doklejaniem na siłę zbędnych wątków, które niejednokrotnie będą psuć dobry film.
Powiązany Artykuł
Nowe zasady przyznawania Oscarów. Adamski: to ingerencja ideologiczna w wolność artystyczną
Swoją drogą ciekawe jest to, jak Akademia zdefiniowała mniejszości. Właściwie wychodzi na to, że poza białymi heteroseksualnymi zdrowymi mężczyznami mniejszością jest wszystko. Klasyfikacja bardzo krzywdząca. Do jednego worka wpakowano bowiem osoby naprawdę potrzebujące ułatwienia, czyli niepełnosprawnych, i osoby, które są w stanie rywalizować z owym białym heteroseksualnym mężczyzną, jeżeli tylko mają odpowiednie kompetencje. Efekty będą takie, że wiele osób oburzonych parytetem dla gejów czy wsadzaniem ciemnoskórych do filmu na siłę niejako przy okazji zacznie bagatelizować problem niepełnosprawnych.
REKLAMA
Marzy mi się film…
Akademia swoje zamiary ogłosiła otwarcie. Łopatologicznie. Dla wielu osób to było już za dużo, fala krytyki wezbrała w Internecie, zaczęto wymieniać dziesiątki wybitnych filmów, które według nowych wytycznych nie dostałyby Oscara. Ale jednocześnie mało kto dostrzega, że od lat trwa stopniowe utrwalanie w społeczeństwie akceptacji nowych realiów. Dowcipy o tym, że w amerykańskich filmach szef policji prawie zawsze jest ciemnoskóry, mają brodę sięgającą lat 90., a kuriozalne pomysły, by do dzieł historycznych pakować aktorów o aparycji niezgodnej z realiami epoki, u niektórych budzą entuzjazm. Jeśli oglądając ekranizację książki, narzekasz, że w oryginale nie było ciemnoskórych, wątków kobiecych wciśniętych na siłę etc., zaraz okrzykną cię "Januszem". Dlatego właśnie marzy mi się film, dramatyczna opowieść o białym mężczyźnie, który jest piekielnie zdolny, ale nie może realizować się twórczo, bo przegrywa z mniej utalentowanymi mniejszościami. W scenie finałowej bohater popełniłby samobójstwo, które zresztą nikogo specjalnie by nie obeszło. Bo kto przejmuje się białymi heteroseksualnymi mężczyznami? Ten film na pewno nie dostałby Oscara. Myślę jednak, że miałby szansę stać się dziełem kultowym. I zarazem smutnym podsumowaniem naszych czasów.
Magdalena Złotnicka
REKLAMA