Przymusowa relokacja migrantów już raz się nie sprawdziła. KE chce jej więc dać drugą szansę...

Komisja Europejska nie uczy się na błędach, nawet własnych, i wraca do kwestii obowiązkowych relokacji migrantów do państw członkowskich. Obowiązujący wcześniej przez dwa lata (2015-2017) program zakończył się fiaskiem. Część państw - w tym Polska - nie wzięła w nim w ogóle udziału, a deklarowany plan został wykonany w niewielkiej części. Ostatecznie przyznano w Europie, że obowiązkowa relokacja się nie sprawdziła. Najwyraźniej to dla unijnych urzędników argument, że warto spróbować jeszcze raz. 

2023-05-25, 13:52

Przymusowa relokacja migrantów już raz się nie sprawdziła. KE chce jej więc dać drugą szansę...
Komisja Europejska chce przywrócić przymusową relokację migrantów. Foto: shutterstock/Sean Aidan Calderbank

Propozycję wprowadzenia mechanizmu obowiązkowej relokacji przedstawiła w środę komisarz UE ds. wewnętrznych Ylva Johansson ambasadorom państw członkowskich. To wznowienie dyskusji, która rozpoczęła się w 2015 r. wraz z kryzysem migracyjnym w UE. Wtedy część krajów nie chciała się na to zgodzić. W efekcie KE uruchomiła procedury naruszenia prawa UE wobec tych krajów, w tym m.in. Polski.

I od razu kara

Teraz pomysł powrócił, a komisarz zaproponowała, że jeśli jakieś z państw UE nie będzie chciało uczestniczyć w relokacji migrantów, to będzie musiało płacić 22 tys. euro za nieprzyjętego migranta. Ta de facto kara, została nazwana ekwiwalentem finansowym. 

Komisja Europejska proponuje relokację do innych krajów UE 30 tys. migrantów, z możliwością zwiększenia liczby do 120 tys. osób. Te dane wyglądają znajomo i przypominają o porażce poprzedniego planu obowiązkowej relokacji. 120 tys. to liczba migrantów, którzy mieli zostać nim objęci, 30 tys. to liczba bliska faktycznemu wynikowi. Jedynie tyle osób przybyłych do Włoch i Grecji formalnie zarejestrowało się do programu.

Anonimowi przybysze

To uwypukla problem, na który od samego początku uwagę zwraca Polska. Ludzie, którzy przedostają się nielegalnie do Europy, w większości nie są uchodźcami, którym przysługuje pomoc i ochrona, ale imigrantami ekonomicznymi, często o trudnej do zweryfikowania tożsamości i przeszłości. 

REKLAMA

Właśnie kwestiami bezpieczeństwa i ochroną porządku publicznego Polska, Czechy i Węgry tłumaczyły odmowę przyjęcia uchodźców. 

Nie uchodźcy, a nielegalni migranci

- Unia Europejska popełniła szereg rażących błędów. Po pierwsze, otworzyła granicę przed wszystkimi przybyszami z Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej. A potem błędnie sklasyfikowała ich jako uchodźców. I właśnie tych tzw. uchodźców – którym nadano takie uprawnienia – postanowiono podzielić w systemie relokacji. My kwestionowaliśmy to rozwiązanie - tłumaczył w 2019 roku Witold Waszczykowski, europoseł i były minister spraw zagranicznych. 

- Dowodziliśmy, że nie są to uchodźcy, ale emigranci, którzy przybyli na teren UE nielegalnie. Gdyby sklasyfikowano ich zgodnie z prawdą, to o ich przyjęciu powinny decydować poszczególne państwa członkowskie. One mogą zgodzić się na przyjęcie przybyszów z powodów demograficznych czy ekonomicznych, gdy wymusza to sytuacja na rynku pracy – wskazywał.

Tak Niemcy "dali radę"

O tym, że nie były to bezpodstawne zastrzeżenia, może świadczyć przykład Niemiec. To kanclerz Angela Merkel słowami "Damy radę", otworzyła przybyszom drzwi na oścież i napędziła migracyjną lawinę.

REKLAMA

Portal "Deutsche Welle" w 2020 roku, pięć lat po brzemiennej w skutki wypowiedzi Merkel, analizował statystyki przestępczości, "która jest jednym ze wskaźników integracji".

"»Raport w sprawie przestępczości w kontekście imigracji« Federalnego Urzędu Kryminalnego pokazuje, że imigranci są nadreprezentowani w zabójstwach, morderstwach, ciężkich obrażeniach ciała i gwałtach - ale także dlatego, że jest wśród nich szczególnie duża liczba młodych mężczyzn, którzy generalnie są częściej sprawcami takich przestępstw" - napisano.

Atak na kobiety

Wskazano też, że "innym problemem jest to, że niemieckim władzom rzadko udaje się deportować osoby, którym odmówiono azylu, do ich krajów pochodzenia". 

W pamięci wielu osób wyryły się sceny, które miały miejsce w Kolonii podczas sylwestra 2015, gdy niemieckie kobiety były w pobliżu dworca kolejowego molestowane przez hordy imigrantów. 

REKLAMA

Bez zatrudnienia

Optymizmem nie napawał także raport z rynku pracy, z którego wynikało, że "pod względem zatrudnienia imigranci nadal plasują się znacznie poniżej niemieckiej średniej".

"Według analizy Instytutu Badań nad Rynkiem Pracy i Aktywnością Zawodową tylko niecała połowa osób, które przyjechały do ​​Niemiec od 2013 roku, pracuje zarobkowo" - pisało "DW", próbując tłumaczyć słabe wyniki pandemią koronawirusa. 

Merkel za, a nawet przeciw

Sama Merkel, choć utrzymywała, że słowa "Damy radę" były słuszne, przyznawała, że rząd nie ustrzegł się błędów w polityce imigracyjnej. Na zjeździe partii CDU w grudniu 2016 roku oświadczyła, że ​​sytuacja taka jak późnym latem 2015 roku "nie może i nie powinna się powtórzyć".

Wtedy też zaostrzono politykę azylową. 

REKLAMA

Naiwne diagnozy

Czy w Polsce mogło być podobnie? We wrześniu 2015 r., pod koniec rządów koalicji PO-PSL Ewa Kopacz zgodziła się - wyłamując się ze stanowiska Grupy Wyszehradzkiej, aby z puli prawie 120 tys. do Polski trafiło nieco ponad 7 tys. migrantów. Ówczesna premier poinformowała ponadto, że nasz kraj ma zamiar wziąć udział w dobrowolnej finansowej pomocy dla uchodźców.

Czytaj także:

Wektory polskiej polityki międzynarodowej i podejście do tematu relokacji uchodźców zmieniły się po wygranych przez PiS wyborach parlamentarnych w 2015 r. Wtedy Polska na nowo zaczęła budować wraz z V4 koalicję sprzeciwiającą się zachodniej polityki migracyjnej. 

- Czas zweryfikował naiwne diagnozy, które przedstawiała rządząca wcześniej w Polsce opcja, gdyż widzieliśmy, co działo się później w tych krajach, które szeroko otworzyły się na emigrantów. Widzieliśmy zamachy terrorystyczne, widzieliśmy wzrost ekstremizmu i widzimy też wzrost przestępstw popełnianych przez osoby, które zostały wówczas szeroko dopuszczone do wkroczenia w obszar państw UE - mówił w 2019 r. minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro.

REKLAMA

KE broni relokacji

Otrzeźwienie - stopniowo i z czasem - przyszło i na zachodzie Europy. Pod koniec 2017 r. Donald Tusk, pełniący funkcję przewodniczącego Rady Europejskiej, napisał list do unijnych przywódców, w którym stwierdził, że obowiązkowy podział uchodźców między unijne kraje był nieskuteczny i wywołał głębokie podziały we Wspólnocie. Napisał też, że tego typu decyzje powinny zapadać na zasadzie jednomyślności. 

List spotkał się z krytyką ze strony KE. "​Komisja Europejska stanowczo sprzeciwia się stwierdzeniom, że relokacja jako nadzwyczajna odpowiedź na kryzys migracyjny okazała się nieskuteczna. My jako instytucja bronimy prawa i decyzji podjętych przez Radę. Oczekujemy też obrony decyzji podjętych przez inne instytucje" - twierdził rzecznik Komisji Margaritis Schinas.

Koniec przymusu

Na unijnym szczycie w czerwcu 2018 r. liderzy zdecydowali jednak, że przyjmowanie uciekinierów, którym należy się międzynarodowa ochrona, powinno być we Wspólnocie dobrowolne. Przywódcy państw Unii zgodzili się tym samym na rozwiązania zbieżne z postulatami Polski i całej Grupy Wyszehradzkiej.

- Nie będzie przymusowej relokacji uchodźców. Nad ranem osiągnęliśmy porozumienie dobre dla Polski i całej Unii - komentował premier Mateusz Morawiecki.

REKLAMA

Zgodnie z ustaleniami szczytu w krajach Unii miały zostać utworzone centra kontroli migrantów, a poza UE powstać ośrodki do wysadzania osób uratowanych na morzu. Osoby, które znajdą się w centrach (tworzonych na zasadzie dobrowolności), będą podlegały relokacji do innych państw, jednak nie będzie w tej sprawie żadnych kwot, a rozdział będzie dobrowolny.

Polska i tak na cenzurowanym

To "zwycięstwo" polskiego punktu widzenia nie przeszkodziło Komisji Europejskiej ścigać naszego kraju za sprzeciw wobec przymusowej relokacji. Ostatecznie w kwietniu 2020 r. Unijny Trybunał Sprawiedliwości orzekł, że Polska złamała europejskie prawo, odmawiając przyjęcia uchodźców. Sędziowie z Luksemburga napisali w werdykcie, że zobowiązaniom państw członkowskich uchybiły także Czechy i Węgry.

Unijny Trybunał Sprawiedliwości przyznał racje Komisji, odrzucając argumenty Polski, Czech i Węgier, które tłumaczyły odmowę przyjęcia uchodźców kwestiami bezpieczeństwa i ochroną porządku publicznego. Odwoływały się również do zapisów traktatowych i wyłącznych kompetencji państw członkowskich w tej sprawie. 

Wyrok bez efektu

- Wyrok Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej w sprawie relokacji uchodźców nie będzie miał znaczenia praktycznego. Decyzje relokacyjne wygasły we wrześniu 2017 r. i ich wykonanie nie jest już możliwe - uspokajał rzecznik rządu Piotr Müller.

REKLAMA

- Pozostaje też faktem, że decyzje relokacyjne nie zostały w pełni wykonane przez większość państw członkowskich, podczas gdy Komisja wniosła skargi do Trybunału jedynie przeciwko trzem państwom: Polsce, Węgrom i Czechom. Takie postępowanie Komisji świadczy o braku równego traktowania wszystkich państw przez Komisje w tej sprawie - wskazywał Müller.

. 

. 

Sponsorowanie powrotów

Problem migracji jednak nie zniknął i po niechlubnym finale programie przymusowej relokacji Unia Europejska próbowała wypracować nowe rozwiązania. 

REKLAMA

Jesienią 2020 roku Komisja Europejska przedstawiła propozycje zmian w prawie dotyczącym migracji oraz systemu azylowego UE. Aby zachęcić do poparcia kraje Europy Środkowo-Wschodniej, m.in. Polskę czy Węgry, Bruksela zaproponowała wprowadzenie opcji "sponsorowania powrotów" migrantów przebywających w krajach południa Europy. Miałaby to być forma okazania solidarności przez państwa niechętne relokacji uchodźców do siebie. KE chciała, by jej propozycja otworzyła drogę do unijnego kompromisu w tej sprawie.

Osiem miesięcy, a potem...

Jak takie "sponsorowanie powrotów" miałoby wyglądać w praktyce, mówiła w rozmowie z Polską Agencją Prasową unijna komisarz ds. wewnętrznych Ylva Johansson.

- W opcji sponsorowanych powrotów migranci nie będą przenoszeni z miejsca, gdzie przebywają, do państw unijnych, a bezpośrednio odsyłani do krajów pochodzenia. Jednak odpowiedzialne za to będą kraje sponsorujące powrót. Chodzi o dokonywanie wysiłków dyplomatycznych, żeby do tego doprowadzić. Będzie też limit czasowy, osiem miesięcy, żeby to zrobić - opisała plan.

Według tej propozycji, jeśli kraj "sponsorujący powrót" nie zdoła do niego doprowadzić w limicie czasowym, będzie zobowiązany przyjąć u siebie osoby mające decyzję o powrocie. Nie trzeba dużej wyobraźni, aby dostrzec, że to furtka, której zamknięcie może się okazać niemożliwe. 

REKLAMA

Południe chce relokacji

Propozycję KE skrytykowały Grecja, Włochy, Hiszpania i Malta. Krajom południa nie podoba się "brak równowagi", który widzą w proponowanych elementach dotyczących solidarności. Ich zdaniem należy wrócić do "obowiązkowej relokacji".

Ostatnia propozycja komisarz UE ds. wewnętrznych wskazuje, że Komisja Europejska ma krótką pamięć i próbuje powtórzyć nieudany eksperyment. 

Poza systemem

Trzeba pamiętać, że zasada relokacji nie przeszkodziła rzeszom migrantów poruszać się po Europie w nielegalny sposób i funkcjonować poza systemem. Większość z nich prawdopodobnie uznała, że nie dostanie oficjalnego statusu azylanta albo nie satysfakcjonowała ich wizja odgórnego przydzielania do danego państwa. Nie jest bowiem tajemnicą, że migrantom zarobkowym z Afryki i Bliskiego Wschodu najbardziej zależało na tym, by finalnie dostać się do państw Europy Zachodniej.

Świadczyć o tym może na przykład wzniecony przez Afgańczyków pożar w obozie Moira na greckiej wyspie Lesbos w 2020 r. Bez, choćby prowizorycznego, dachu nad głową zostało 12 tys. ludzi, z których część przeniesiono do tymczasowego obozu wzniesionego na terenie poligonu wojskowego. I choć oficjalnie powodem podłożenia ognia miała być złość wywołana covidowymi ograniczeniami, greckie media donosiły o rozczarowaniu mieszkańców obozu, którzy liczyli na opuszczenie wyspy i transfer do krajów Europy Zachodniej.

REKLAMA

Polska ma plan

Polska sprzeciwia się obowiązkowej relokacji, ale nie pomocy ludziom, którzy faktycznie jej potrzebują. 

- Musimy złagodzić nielegalną migrację i zwiększyć nasze wysiłki na rzecz przełamania modelu biznesowego przemytników migrantów, jednocześnie rozwijając system, który szybko i skutecznie rozróżnia osoby potrzebujące ochrony międzynarodowej od tych, którzy nadużywają procedur. Dlatego Polska opowiada się za opracowaniem ambitnej unijnej procedury granicznej i większym zaangażowaniem agencji Frontex, która pomagałaby państwom członkowskim w zabezpieczaniu granic - mówił Andrzej Sadoś, stały przedstawiciel RP przy UE.

Zdaniem ambasadora kluczowe jest rozwijanie stosunków z krajami trzecimi oraz zajęcie się pierwotnymi przyczynami nielegalnej migracji.

Zachęta do przemytu

Polska gotowa też jest nieść pomoc ludziom bezpośrednio w ich krajach, by nie musieli ryzykować życia podczas morskiej przeprawy w kierunku Europy i składać swojego losu w rękach bezwzględnych przemytników. 

REKLAMA

- Relokacja nie tylko okazuje się nieskuteczna, ale także stanowi silny czynnik przyciągający i zachętę do przemytu, zagrażając życiu ludzkiemu - mówił Sadoś. 

Zorganizowane podróże

Ten problem dostrzegają też Włochy, jeden z krajów najbardziej dotkniętych nielegalną migracją z południa. 

- To są zorganizowane podróże. Ludzie na pokładzie tych statków zapłacili około 3 tysięcy dolarów, z których potem finansowana jest broń i narkotyki dla przemytników. Te zorganizowane podróże są coraz bardziej niebezpieczne. Trzeba zdusić przemyt nie tylko ludzi, który już ma ogromne rozmiary, ale i broni oraz narkotyków, związany z handlem ludźmi - stwierdził pod koniec ub. roku w wywiadzie radiowym wicepremier Matteo Salvini.

To on w 2018 roku jako szef MSW zamknął po raz pierwszy porty dla statków NGO. Migranci schodzili na ląd dopiero wtedy, gdy gotowość ich przyjęcia wyrażały inne kraje UE. Nowy centroprawicowy rząd Włoch premier Giorgii Meloni również nie wpuszcza jednostek z migrantami do włoskich portów. 

REKLAMA

Uchodźcy z Ukrainy

Prawdziwi uchodźcy, nie zarobkowi migranci, trafiają dziś do Unii Europejskiej z Ukrainy, gdzie za sprawą krwiożerczych ambicji Kremla rozgrywa się wojenny dramat. To właśnie Polska jest krajem, który udziela im największego - też pierwszego - wsparcia. 

Przez Polskę od lutego 2022 r. przetoczyły się miliony ludzi, których życie na Ukrainie dosłownie legło w gruzach. 1 mln uchodźców z Ukrainy jest objętych ochroną międzynarodową - Unia Europejska na pomoc im przekazała 200 mln euro.

Ich KE nie ceni

Podczas rozmów z Johansson ambasador Andrzej Sadoś podkreślił, że na jednego uchodźcę z Ukrainy KE przeznaczyła zatem 200 euro, a jednocześnie w planach ma obciążenie państw, które nie będą chciały przyjmować nieregularnych migrantów w ramach mechanizmu przymusowej relokacji, kwotą 22 tys. euro. To - jak zaznaczył - rażąca dysproporcja.

Czytaj także:

fc


Polecane

REKLAMA

Wróć do strony głównej